Mechanik „pomagał” chorym na raka witaminą za 13 000 zł
Ryszard Kutyba, inżynier mechanik z Nowego Sącza, chorym na raka oferował drogą terapię kontrowersyjną amigdaliną. Pacjenci przyjeżdżali do niego z całej Polski, wierząc w cud. Prokuratura postawiła przedsiębiorcy zarzut nieumyślnego narażenia na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia lub ciężkiego uszczerbku na zdrowiu, a także oszustwa.
Ja się nie bawię w Pana Boga. Nie mam nadprzyrodzonych mocy. Stosowałem terapię amigdaliną, bo wierzę w jej skuteczność. Nic złego nie zrobiłem. Nie mam się czego wstydzić, dlatego nie ukrywam nazwiska ani swojego wizerunku - mówi Ryszard Kutyba.
Inżynier mechanik z Nowego Sącza od pięciu lat prowadził Ośrodek Niekonwencjonalnej Terapii Antynowotworowej, który od 2013 r. mieści się w Kosarzyskach. Chorym podawał amigdalinę, zwaną także witaminą B17. Wierzy, że ta substancja skutecznie walczy z rakiem.
O Kutybie niedawno usłyszała cała Polska. Okrzyknięto go kolejnym sądeckim znachorem, zamieszanym w śmierć dziecka - 13-latka z łódzkiego, chorującego na ostrą białaczkę limfoblastyczną.
- Boguś trafił do ośrodka w sierpniu 2016 roku. Fantastycznie reagował na terapię. Miał być naszym kolejnym sukcesem - podkreśla Kutyba. - Jego wyniki się poprawiały. Pod koniec listopada przeziębił się i chyba to wpłynęło na pogorszenie jego stanu.
Rodzice przywieźli chłopca do Kosarzysk, ale kolejna kuracja witaminą B17 nie przyniosła efektu. Wrócił do domu. Boguś zmarł 15 lutego.
Ze szpitala do znachora
Problemy zdrowotne Bogusia zaczęły się przed rokiem. Lekarze podejrzewali zapalenie zatoki przynosowej. Chłopak trafił do laryngologa i alergologa. Potem rodzice 12-latka usłyszeli diagnozę - złośliwy nowotwór.
- Na samym początku usłyszeliśmy od lekarki, że gdyby Boguś był dziewięcioletnią dziewczynką, to miałby większe szanse na wygraną - mówi Marcin Wiśniewski, tata chłopca. - Potem dostaliśmy do podpisania zgodę na leczenie chemioterapią. Ostatni z punktów mówił, że syn może tego nie przeżyć…
Boguś rozpoczął leczenie w Centralnym Szpitalu Klinicznym Uniwersytetu Medycznego w Łodzi. W 12 dobie, czyli na początku pierwszego cyklu chemioterapii, został wypuszczony ze szpitala do domu. Po dwóch dniach miał wrócić, ale tak się nie stało.
Rodzice przywieźli go do Kosarzysk.
- Lekarze z Łodzi nie mówią prawdy. Boguś spędził półtora miesiąca w szpitalu. Dostał siedem wlewów chemii, którą źle znosił. Gasł na naszych oczach - mówi ojciec chłopca. Dodaje, że początkowo medycy dawali 70 proc. szans na wygraną z rakiem. Przed wypuszczeniem na przepustkę tylko 20 procent.
- Wiedzieliśmy, że chemioterapia nie jest tym, czego chcemy. Zaczęliśmy szukać alternatywnych metod walki z nowotworem. To ja znalazłem pana Ryszarda.
Jestem przekonany, że gdybym za terapię nie brał pieniędzy, to nawet nikt by się do mnie nie przyczepił
Wiśniewski podkreśla, że wspólnie z żoną Irena - hipnoterapeutką zdecydowali, że spróbują terapii amigdaliną. Wiedzieli, że za trzy tygodnie kuracji u Kutyby zapłacą 13 tys. zł. Byli na to przygotowani. Chcieli ratować jedyne dziecko, jakie mieli.
- Po kuracji syn czuł się znakomicie. Potwierdzały to też wyniki badań. W krwi było mniej komórek rakowych. Terapia na niego działała - mówi z przekonaniem tata Bogusia. - I pewnie gdyby nie to przeziębienie nasz syn by żył. My nie winimy pana Ryszarda.
Odwieszone śledztwo
Działalnością Ryszarda Kutyby prokuratura zainteresowała się w 2013 roku za sprawą nieżyjącego już lekarza, z którym sądeczanin zaczynał interes. Doktor wezwał do jednego z klientów, którego stan się pogarszał pogotowie. Ratownicy poczuli alkohol i wezwali funkcjonariuszy. Ci ustalili, że lekarz jest pod wpływem alkoholu i nie ma uprawnień do wykonywania zawodu.
Śledczy wzięli przy okazji pod lupę działalność ośrodka. Mieli wątpliwości, czy jest ona legalna. Obawiali się, że pacjenci mogli być narażeni na uszczerbek na zdrowiu. Po zebraniu dokumentacji wystąpili do biegłych, żeby ocenili cały proces leczenia. Postępowanie zawieszono.
Sprawą na nowo zajęła się Prokuratura Okręgowa w Nowym Sączu, bo w końcu wpłynęła opinia z jednego z Zakładów Medycyny Sądowej sporządzona w sprawie działalności związanej z nieumyślnym narażeniem (osób - przyp. red.) na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia, albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu.
- Jest to jeden z zarzutów, który usłyszał podejrzany. Drugi, który został mu przedstawiony to wyłudzenie mienia. Za prowadzoną działalność paramedyczną pobierał on opłaty - mówi Janusz Iwiński, kierownik Działu Śledczego ds. Błędów Medycznych w Prokuraturze Okręgowej w Nowym Sączu. - Postępowanie dowodowe w tej sprawie jest w końcowej fazie.
Podejrzany nie przyznał się do winy i nie złożył wyjaśnień. Prokuratura zastosowała wobec niego poręczenie majątkowe w wysokości 10 tys. zł oraz zakaz prowadzenia działalności paramedycznej. Od tego postanowienia mężczyzna się odwołuje.
Jak udało się nam ustalić śledczy sami wskazali osoby, które miały zostać pokrzywdzone w sprawie. Jest ich 36, z czego aż 30 nie żyje. Wszyscy poddawali się terapii między 2012 a 2014 rokiem. Wśród nich nie ma Bogusia.
Jak został „lekarzem”
Kutyba amigdaliną zainteresował się pod koniec 2010 roku. Po tym jak na nowotwór zmarła jego matka, szukał informacji na temat różnych sposobów walki z rakiem.
Tak trafił na terapię metaboliczną, którą opisał Edward Griffin. Uznał, że jest ona najlepiej udokumentowana i poparta badaniami.
- Mając tę wiedzę stwierdziłem, że mógłby mamę uratować. Ale dla niej było już za późno. Więc uznałem, że jeżeli są takie możliwości, to czemu nie mogę dać chorym możliwość spróbowania i z tego też się utrzymywać - przyznaje Kutyba. - Klinika oferująca amigdalinę działa od 1963 roku w Meksyku. Na niej się wzorowałem. Od początku chciałem to robić legalnie. W 2012 roku zarejestrowałem działalność paramedyczną.
Trzytygodniowa terapia w ośrodku to koszt 13 tys. złotych. Potem „kuracjusz” (tak o swoich klientach mówi sądeczanin) kontynuuje ją na własną rękę w domu. Czasem rok, czasem dwa lata. Jak wyjaśnia Kutyba na cenę składa się wiele czynników. Same suplementy, czyli m.in. witaminy B17 i C oraz enzymy trzustki to koszt 6-7 tys. zł. Do tego zakwaterowanie, opieka, dieta oraz utrzymanie i dzierżawa obiektu.
- Nie reklamowałem się. Ludzie trafiali do mnie przez stronę internetową. Początkowo byli to chorzy, których lekarze odesłali do domu, bo w szpitalu nie mogli im już pomóc - przekonuje mężczyzna. - Żadnej osobie nie gwarantowałem cudów. Nikogo też nie leczyłem, bo ja nie jestem od leczenia. To co robiłem, to wspomaganie organizmu.
Każda osoba, która trafiała do inżyniera mechanika podpisywała oświadczenie, że poddaje się terapii na własną odpowiedzialność oraz jest świadoma możliwości wystąpienia skutków ubocznych jak: nudności, wymioty, podwyższona temperatura. Dobrowolnie decydowała się na kurację.
- Nigdy nie miałem wyrzutów sumienia z powodu tego co robiłem. Jednak na początku miałem poczucie, że to nie ma sensu - wyznaje Kutyba. - Większość „kuracjuszy” była w stanie terminalnym. Umierali.
Każda osoba, u której widoczna była poprawa, napawała go optymizmem. Utwierdzała w przekonaniu, że amigdalina działa. - Nie zgadzam się z zarzutami prokuratorskimi. Nikt nie umarł od tej terapii. Żeby udowodnić mi winę, to trzeba znaleźć chociaż jedną ofiarę, czyli kogoś, kogo otrułem. Takiej osoby nie ma - uważa Kutyba. - Nikogo też nie oszukałem. Przeciwników nie mogę przekonać, że to co robiłem, robiłem w dobrej wierze. A że przy okazji chciałem zarobić, to co w tym dziwnego?
Trująca witamina
Amigdalina to organiczny związek występujący w pestkach wielu roślin. Najwięcej jest jej w nasionach migdałowca, moreli i wiśni. W organizmie rozkłada się na glukozę, aldehyd benzoesowy oraz cyjanowodór.
- Dziewiętnastowieczna koncepcja zakładała, że cyjanowodór jest wchłaniany jako toksyna wybiórczo przez komórki nowotworowe. Jest to oczywiście nieprawdą, dlatego, że chłoną to wszystkie komórki - mówił w programie „Uwaga” TVN prof. Cezary Szczylik, specjalista w onkologii, hematologii i chorobach wewnętrznych. Kierownik Kliniki Onkologii Wojskowego Instytutu Medycznego w Warszawie stwierdził, że terapia witaminą B17 jest przeciwko chorym.
- Według mnie, jest to przestępstwo, które powinno być ścigane z mocy prawa - dodał.
Działanie amigdaliny na dużej grupie pacjentów przebadał m.in. Amerykański Narodowy Instytut Raka.
Wyniki były całkowicie negatywne.
- U około 90 procent osób w trakcie leczenia obserwowano pogorszenie się stanu chorych, objawy niepożądane. Amigdalina, mimo że udowodniono, że to nie ma sensu, żyje nadal przez te kilkadziesiąt lat swoim życiem - podkreślił prof. Jacek Jassem, onkolog i radiolog, kierownik Katedry i Kliniki Onkologii i Radioterapii Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego.
Nie propagowałem B17
Sceptyczny do tej postaci tak zwanej medycyny alternatywnej jest także lekarz, który miał styczność z osobami trafiającymi do Ryszarda Kutyby.
Stanisław M. (nie godzi się na podanie nazwiska) ponad 30 lat kierował jednym z oddziałów sądeckiego szpitala. Od roku jest na emeryturze i prowadzi prywatną praktykę w Nowym Sączu. To on przeprowadzał ogólne badania diagnostyczne pacjentów, zanim trafiali do Kosarzysk.
- Wbrew insynuacjom dziennikarskim nigdy nie propagowałem tej formy terapii - zarzeka się Stanisław M. Podkreśla, że nigdy nie stosował w swojej działalności zawodowej amigdaliny.
- Nie jestem pracownikiem wspomnianego ośrodka, nie mam wglądu w działania medyczne, czy paramedyczne, w które się on angażuje. Prawdą jest to, że miałem styczność z osobami korzystającymi jego z usług.
Doktor twierdzi, że jego rola ograniczała się jedynie do przeprowadzania u pacjentów obszernego wywiadu medycznego, badań diagnostycznych, mierzenia ciśnienia tętniczego i analizy EKG. - Najwyższym nakazem etycznym lekarza jest dobro chorego. Kierując się tą zasadą zgodziłem się badać pacjentów, bo nigdy nikomu nie odmówiłem pomocy lekarskiej - wyjaśnia Stanisław M. - Trafiały do mnie osoby chore na raka, borykające się też z innymi dolegliwościami. Konsultowałem tych pacjentów nie pod kątem chorób onkologicznych, bo nie jestem z tej dziedziny medycyny specjalistą.
Lekarz podkreśla, że większość diagnozowanych osób przeszła konwencjonalną terapię medyczną (operację, radio- i chemioterapię) i były przekazane do dalszego leczenia paliatywnego. Zapewnia, że nie sprzeniewierzył się wykonywanej przez siebie profesji.
Współpracą lekarzy z inżynierem mechanikiem zainteresował się naczelny rzecznik odpowiedzialności zawodowej lekarzy. Pełniący tę funkcję lek. Grzegorz Wrona poinformował nas, że 13 lipca zostało wszczęte postępowanie w sprawie niedopuszczalnej współpracy lekarzy z Ośrodek Niekonwencjonalnej Terapii Antynowotworowej. - Podstawą do takiego kroku były informacje medialne, które uznaliśmy za wiarygodne. Będziemy wnikliwie wyjaśniać, czy do takiej współpracy ewentualnie doszło - zaznacza.
Nieznany efekt
Na terapię u Kutyby zdecydowało się około 150-200 osób. Sądeczanin nie potrafi powiedzieć, ilu z nich zostało wyleczonych.
- Medycyna sama określiła, że można o tym mówić wtedy, jeśli w okresie pięciu lat nie doszło do wznowy nowotworu - mówi Kutyba. - Tymczasem dopiero we wrześniu minie pięć lat od zastosowania terapii u pierwszej z „kuracjuszek”. Za wcześnie jest więc, żeby mówić, czy amigdalina odniosła skutek. Ja jestem przekonany, że tak.
Tyle że mieszkańcy Kosarzysk nie raz widzieli karawan przed budynkiem, gdzie leczono niekonwencjonalnie. Miejscowy ksiądz proboszcz przychodził z ostatnim namaszczeniem, gdy poprosiła go o to rodzina umierającego.
Na zadane wprost pytanie, ile osób zmarło podczas terapii i po jej zakończeniu, Ryszard Kutyba odpowiedział krótko: Nie wiem.
Autorki: Alicja Fałek, Iga Michalec