Michał Godlewski: Oddech zmienia bieg naszego życia

Czytaj dalej
Katarzyna Kachel

Michał Godlewski: Oddech zmienia bieg naszego życia

Katarzyna Kachel

Dzięki świadomemu oddechowi możemy współbrzmieć z tym, co istnieje. Zestroić się. Mieć w sobie zgodę na to, kim jesteśmy w danym momencie. Zgodę na to, jaki jest świat i ludzie, z całym ich pięknem, dobrocią, trudnością czy głupotą. Nie walczyć - mówi Michał Godlewski, założyciel Instytutu Oddechu, który zajmuje się oddechem od 20 lat.

Co można wyczytać z oddechu?
Obserwując go, jesteśmy w stanie ocenić, w jakiej kondycji jest człowiek - opowie nam o tym, co dzieje się na poziomie naszych emocji i jak przeżywamy daną chwilę, jaki jest stan naszej swobody i energii, stan naszego zdrowia i osobistego spełnienia.

Ta opowieść się zmienia?
Zmienia się pod wpływem sytuacji zewnętrznej albo wewnętrznej; bo zdenerwowani, podekscytowani oddychamy częściej, szybciej, górnym fragmentem klatki piersiowej, spokojni potrafimy wejść w rytm dłuższy, pełniejszy i rozluźniony. Oddech nie jest czymś stałym, jest żywą i żywo reagująca ekspresją tego, co wydarza się u nas w środku i wokół nas.

Ale by to dostrzec, trzeba nauczyć się oddychać świadomie.
I z rozmysłem używam słowa „świadomie”, a nie „poprawnie”, bo to mówi o tym, że mam relację z oddechem. Ta relacja pozwala zatrzymać kołowrotek w naszej głowie, zrozumieć to, co w nas się dzieje. Daje umiejętność spowolnienia filmu wyświetlającego się w naszym umyśle i ciele, byśmy mogli, klatka po klatce, zdecydować, które ujęcia i dialogi nam służą, a które nas ograniczają. Oddech uczy nas także lepszej kontroli nad swoim życiem; zmniejszania stresu i oswajania strachu. Łatwiej wówczas przyjdzie nam wypowiadać to, co ważne, niezależnie, czy będzie to zaproszenie na randkę, wyznanie komuś miłości, czy prośba o podwyżkę. Dzięki temu z większą uwagą, czułością i dbałością będziemy umieli odnieść się do siebie i drugiego człowieka. Oddech zmienia bieg naszego życia, także to, co dzieje się na różnych poziomach w organizmie. Inicjując świadomą pracę z oddechem, zaczynamy dbać o kondycję naszego serca, układu nerwowego, jakość i długość życia, ale też uczymy się fundamentalnej umiejętności, dzięki której mamy możliwość, by dotrzeć do siebie na głębszym poziomie.

Nie oddychając świadomie, czujemy siebie płycej? Uciekamy od siebie?
Istnieje ryzyko, że możemy o sobie zapomnieć, zatracić się w codziennej gonitwie. Rzucać się na kolejne zadania, nie dostrzegając nawet, czy jesteśmy je w stanie spełnić, czy nie. Z czasem możemy przestać zauważać siebie, stracić kontakt z tym, co w nas. Stajemy się wówczas niewolnikami rzeczy, które wydają nam się niezbędne, nie zastanawiając się, czy nam z tym komfortowo i czy nam służy. I nie chodzi mi o punktową, jednorazową sytuację, ale wieloletnie zaniedbania, kiedy w obliczu obowiązku stawialiśmy siebie na ostatnim miejscu. Płacimy za to depresją, wypaleniem, uzależnieniem czy inną chorobą. Jeśli nie zadbamy o przerwę i uwagę, organizm nie wytrzymując napięcia, sam zacznie się ich domagać. Skanalizuje powstrzymywane uczucia i niezauważone potrzeby w niekorzystnej kondycji ciała; zamrozi lub zbuduje wokół nich napięcie fizyczne.

I da się to naprawić oddychając?
Kiedy mówimy o terapeutycznym działaniu oddechu, pozwala on nam dotrzeć do zblokowanych uczuć. Poprzez otwieranie oddechu, przywracanie mu pierwotnego, naturalnego rytmu, zdolności i elastyczności, dostajemy szansę, by to, co się zamroziło w przeszłości, rozmrozić.

Oddech zawsze wraca do przeszłości?
Nie, ale to jedna z jego funkcji. Oddech pracuje bowiem w kilku rzeczywistościach czasowych. Możemy go używać tu i teraz, to będzie ten oddech codzienny, pozwalający się pobudzić albo uspokoić - stosowany jak kawa, która doda energii, czy drink, po który sięgamy, by się rozluźnić i zrzucić z siebie napięcia. Daje możliwość przywrócenia do życia tego, co kiedyś w nas utknęło, rozpuszczenia blokady i odzyskania energii do miłości i radości. Ale możemy też wykorzystać oddech do tego, by przygotować się na to, co nas czeka. Kierować go do dnia jutrzejszego.

Czyli w jakimś sensie pozwala nam się ze sobą odnaleźć.
Spójrz na dzieci, które poruszają się z naturalną gracją i wdziękiem. Niewymuszenie. Kiedy się złoszczą bądź cieszą, robią to całymi sobą, czuć w tym prawdziwą ekspresję. Większość ciał dziecięcych jest miękka i elastyczna, co świadczy o tym, że jeszcze nie zgromadziła i nie utrwaliła dużych ilości napięć. Ucywilizowanie, uspołecznienie i wzorce kulturowe sprawiają, że my dorośli zaczęliśmy te naturalne impulsy fizyczne blokować. Usztywniliśmy się, straciliśmy swobodę, autentyczność. Prawdę.

Dzięki temu zaczęliśmy pasować do większości.
Ceną za taką przynależność, pasowanie, może być autentyczność. Problem w tym, że kiedy jesteśmy nieautentyczni i tak czujemy, że nie przynależymy. W tym sensie nie uzyskujemy tego, co chcielibyśmy, bo chronimy się przed odrzuceniem, jednocześnie pozostając w rozdzieleniu - osoba w nas , która chce być zobaczona, poczuta i przyjęta jest poza radarem, pozostaje w ukryciu. Bycie w prawdzie jest ryzykiem, ale to też jest tak, jak w pracy z oddechem, w którym nie chodzi wyłącznie o lepsze samopoczucie. Chodzi o to, żeby kochać całe swoje człowieczeństwo z jego wzniosłością, świętością ale także złem, głupotą, bezradnością i chaosem.

Czasami boimy się prawdy, bo wydaje nam się, że w niej stajemy się bezbronni, nawet nadzy.
Ale wtedy warto postawić sobie inne i ważniejsze pytanie; jak tobie, jak nam z tym jest? Są osoby, które są w stanie iść na plażę dla naturystów i czerpać przyjemność z tego, że pływają nago, co dla innych będzie absolutnie niemożliwe do wykonania. I tak samo jest z bezbronnością emocjonalną w kontakcie z innymi ludźmi. Dobrze, byśmy mieli wolność bycia w prawdzie emocjonalnej i umieli, jak pisze doktor Brene Bown, być prawdziwymi przy innych ludziach. Tak, by nie przehandlowywać się za to, by nas lubiano czy podziwiano. To jest miara naszej odwagi.

A jeśli to wymaga otwarcia się na proces, na który nie jesteśmy gotowi?
Człowiek zawsze jest procesem czy tego chce, czy nie. Bo choć osobowość jest definiowana jako względnie niezmienny zestaw sposobów reagowania na sytuacje, nie jesteśmy stałą strukturą. Zazwyczaj zachowujemy się tak samo pod wpływem tych samych sytuacji i bodźców, ale dzieje się tak do tego momentu, kiedy nie zaczynamy oddychać świadomie. Bo wtedy właśnie podejmujemy pracę nad uszlachetnieniem charakteru i wygładzeniem wewnętrznego krajobrazu. Gdybym miał porównywać, podałbym przykład rzeki, która cały czas płynie, choć jest regulowana przez mocne brzegi. Oddychając, jesteśmy w stanie rozmrozić ich twardą strukturę i się zmieniać. Albo przyjrzyjmy się, jak powstaje płatek śniegu. Na początku jest kroplą wody, niestrukturalizowaną i elastyczną. Temperatura ubiera ją powoli w kształt, z którego ona wycieka wielokrotnie aż w końcu zamarza. Każdy z nas usztywnił się w wielu swych najbardziej wrażliwych miejscach, tworząc formę, którą jesteśmy.

I oddech ją zmienia?
Daje możliwość powrotu do dawnej elastyczności i płynności. Dorosły ma szansę na taką przemianę. Częścią pracy z oddechem jest dotykanie całego człowieka; nie tylko tego, co jest w nim wyobrażone. Każdy z nas ma w sobie piękno, dobro, miłość, choć czasami nie możemy ich doświadczyć. Nie potrafimy dać sobie współczucia, bo paraliżuje nas strach przed tym, że staniemy się słabi. A przecież nawet wtedy, kiedy czujemy się uczuciowi, mamy wielką moc. Każdą z tych naszych części trzeba oswoić. Kiedy trzymasz psa w ciemniej piwnicy bez jedzenia, nie wiesz, co zrobi, kiedy go wypuścisz. Dając mu jeść, zapalając światło, poświęcając uwagę, sprawisz, że nie będzie mógł oprzeć się miłości. I chociaż wciąż ma instynkt i zęby, stanie się naszym przyjacielem, może nawet ochroną. W człowieku też te najgorsze rzeczy ukryte są w piwnicy, ale kiedy je oswoimy, mogą zamienić się w nasze zasoby. Oddech pozwala nam do tej piwnicy zejść, chyba że chcemy przez całe życie udawać, że jej w ogóle nie mamy.

Zejść nawet wtedy, jeśli jest w niej ogromny ból i cierpienie?
Z perspektywy naszego ciała, układu nerwowego to jedyny sposób na rozpuszczenie traumy, zamknięcie tego, co niedomknięte. Ukojenie. Oddech to umożliwia.

Trzeba wejść tam na stałe?
Powoli, najpierw na dwie sekundy, potem na dziesięć, minutę, aż w końcu na stałe. Praca z oddechem nie jest wstawianiem bajpasów, tylko dotarciem w sam środek, w sposób jak najbardziej bezpieczny. Wówczas zepchnięte w nieświadomość i uwięzione w ciele trudności przestają nas z ukrycia kontrolować. Mówiąc „trauma”, rozumiem ją jako to wszystko, czego nie udało nam się poczuć w pełni. A nie udało się, bo na tamten moment było tego za dużo, działo się za szybko, byliśmy za mali lub zbyt słabo rozwinięci, żeby móc się z tym zmierzyć. I to wcale nie musi być wielkie i ciężkie wydarzenie, ale takie, którego nie potrafiliśmy przeżyć. Poczucie go jest jedyną szansą na uwolnienie. I ta sama filozofia będzie obowiązywała w psychicznym wymiarze istnienia.

Czyli?
A kiedy ulegamy ucieczkowym mechanizmom? Zaczynamy kupować to, czego nie potrzebujemy, nadmiarowo jeść, ćwiczyć czy uprawiać seks. Zawsze wtedy, kiedy próbujemy nie czuć tego, co jest dyskomfortowe. Wszyscy żyjemy trochę w świecie, w którym dezerterujemy, odwracamy się od tego, co nas boli. Ale jeśli znajdziemy w sobie odwagę, by wyruszyć w wewnętrzną podróż i zmierzyć się z tym, co w nas niepoukładane, zyskamy odwagę i współczucie. Czy nie z takimi właśnie ludźmi wolnymi od przymusu uciekania czujemy się swobodniej? I jest to słuszny wybór, bo wiemy, że kiedy dopadnie nas gorszy dzień, to im będziemy mogli powiedzieć, co nas uwiera, a oni będą potrafili nas z tym przyjąć.

A jeśli boimy się współczucia?
Może to właśnie jest ta inicjacja, coś, czego należałoby się nauczyć? Emocja, na którą nie pozwoliliśmy sobie w przeszłości, albo na którą nie dostaliśmy przyzwolenia. Dziś jesteśmy dorośli, ale przecież wciąż zdolni do miłości, współczucia, nauczenia się, by dawać go sobie, a przez to umieć dawać innym. Czasami mylimy to słowo z litością, zapominając, że nie jest tym samym. Bo w momencie, gdy się nad kimś lituję, stawiam się na wyższej pozycji, w której żadna z osób nie czuje się dobrze. Współczucie rozumiane jako bycie z kimś w sytuacji dla niego trudnej będzie oznaczało, że kiedy mam doskonały dzień, potrafię skontaktować się w sobie z takim kawałkiem, który to obejmie i zrozumie. Jeśli nie potrafię zrobić tego w sobie, nie mam doświadczeń tego bólu, cierpienia, istnieje ryzyko, że będę próbował to umniejszyć, żeby samemu poczuć się bezpieczniej. Dzieje się tak w manipulacji nazywanej gaslighting, gdy poddaje się w wątpliwość przeżycia drugiego człowieka, bo samemu się ich nie rozumie. Nie tylko intelektualnie, ale też nie ma się z nimi kontaktu uczuciowego. Dlatego ważne jest, by w relacji ze sobą stanąć na takiej pozycji, kiedy jesteśmy swoimi przyjaciółmi.

I tutaj oddech też może być lekarstwem?
Jeśli umiemy go świadomie używać, na poziomie fizjologicznym, właśnie tym będzie. Lubię powtarzać, że przecież nie oddychamy wyłącznie płucami, ale każdą komórką. Przemiany energetyczne związane z oddychaniem dzieją się we krwi, tkance, skórze, we wszystkich naszych organach. Więc kiedy zmieniamy sposób oddychania, zmieniamy funkcjonowanie całego ciała. Najnowsze badania mówią o tym, że najlepszy oddech to ten, który wykonujemy nosem i trwa ok. 5, 5 sekundy na wdech i 5, 5 sekundy na wydech. Pozwala wówczas otworzyć się przeponie, wpływa do brzucha, jest odpowiednio wydłużony. I choć wciąż upieram się, że oddech powinien być odpowiedni dla danego momentu, nie za głęboki, nie za płytki, tylko adekwatny, znam dobrze wyniki badań. Wiem, że oddech może zmienić poziom równowagi kwasowo-zasadowej organizmu i że wirusom trudniej jest się replikować w takim środowisku. Może uspokoić akcję serca i sprawić, że odzyskamy zdolność do myślenia właściwym ludziom. Bo przecież w momencie stresu reagujemy niczym zwierzęta. Skupiamy się na szybkim ocenianiu ludzi i przestrzeni, by upewnić się, że możemy poczuć się bezpiecznie. Nie dostrzegamy, że każda sytuacja ma wiele perspektyw, a człowiek jest wielowymiarowy. I w tym sensie oddech jest lekarstwem przywracającym człowieczeństwo.

Kiedy zrozumiałeś, jak wielką ma moc? Jaki był twój początek pracy z oddechem?
Każdy rodzi się po coś, a jego zadaniem jest odkryć po co, albo przynajmniej zbliżyć się do takiej wiedzy. I kiedy myślę o początku, wiem, że urodziłem się po to, by uczyć oddechu. Oddychać z innymi, być z nimi w sesjach, prowadzić warsztaty. Miałem 23 lata i byłem na trzecim roku prawa, kiedy trafiłem na warsztat rozwojowo-oddechowy. Poczułem wówczas, że to moje, że to, czego się na nim uczę, jest o wiele ważniejsze od tego, czego uczyłem się wcześniej. Trochę to tak, jak z miłością od pierwszego wejrzenia, która nie jest ani racjonalna, ani logiczna. Kiedy patrzysz na kogoś i chcesz z nim być, choć nic o nim nie wiesz. Dopiero z czasem tę osobę poznajesz, dowiadujesz się, jakie ma zalety, wady i jak się z nim dopasować. I tak było z oddechem, gdzie po pierwszym zachwycie przyszedł czas rozpoznawania. Czas układania sobie z nim życia, ale też oceniania tego, co daje, a co zabiera.

Co oddech ci zabrał?
Na pewno część artystycznego życia, fragment mnie jako tancerza. Ale dziś też dostrzegam, że to wciąż niezamknięte. Że choć przed laty nie zostałem gwiazdą tańca, jestem w miejscu, w którym oddech daje mi głębie tworzenia i w ruchu, i w muzyce. Wracam do tych obu aktywności i wydają mi się dużo piękniejsze, niż gdyby miały się odbyć bez podróży oddechowej. Oddech odebrał mi też naiwność patrzenia na innych ludzi, powierzchowność w postrzeganiu. Dużo czuję i widzę, jestem w kontakcie z wieloma aspektami drugiego człowieka i choć jest to piękne, działa jak miecz obosieczny. Czasami wolałbym mniej widzieć i mniej czuć.

Zawsze trzeba coś oddać, by mogło pojawić się nowe?
A jeśli właśnie też tego uczy nas oddech? By wziąć kolejny musimy przecież oddać to, co już w sobie mamy, z czym może czujemy się i dobrze, i bezpiecznie. Gdy zatrzymamy to, co może przyjść, zostaniemy przy tym, co już znamy. Ucząc się z tego rezygnować, otwiera się przed nami nowy początek. I może tak właśnie powinniśmy płynąć? Puszczać bezpowrotnie poprzedni dzień, nawet wówczas, gdy był najpiękniejszy. Odważyć się sięgnąć po to, co przyniesie kolejny. I może tylko naszym ludzkim przekleństwem jest to, że porównujemy te dni? Albo naszym przywilejem, bo dzięki temu nie jesteśmy zadowoleni wyłącznie z tego, co posiedliśmy teraz. Czy nie jest to definicja życia?

W tym życiu, patrząc wstecz na sumę tego, co się w nim przydarzyło, czujesz, że jesteś w tym miejscu, w którym chciałbyś być?
I tak, i nie, bo znów za tym idzie pytanie, czy możliwe jest ostateczne dokonanie i zamknięcie? Nie wiem, może nawet nie chciałbym wiedzieć. Z jednej strony jestem spełniony, kochałem i byłem kochany, z drugiej wiem, że dużo jeszcze przede mną. Umiejscawiam siebie w połowie życia, w którym wiele może się wydarzyć, i w którym na pewne rzeczy czekam. Mam przyjaciela, który wydawałby się człowiekiem szczęśliwym, ma piękną rodzinę, ale podczas spotkań często mówi, że nie wie, co chce robić. Czy ja bym się z nim zamienił? I znowu odpowiem, że nie wiem, on po prostu zbudował coś w innym obszarze. Powtarzam sobie i innym, że nie ma takiej rzeczywistości, w której cały czas jest wyłącznie cudownie czy wyłącznie fatalnie. To się cały czas zmienia, a też pod tym jest coś dużo bardziej stałego, mocnego i niezmiennego. Oddech też pozwala dotknąć tego stałego, niezmiennego, pozaemocjonalnego, pozaocennego wymiaru rzeczywistości.

Czyli jest jak powiedziałeś: Oddychaj czule w cokolwiek cię spotka, to praca, która pozwala, pomaga pokochać i rozpuścić nasze ego, każdy ładunek energetyczny, który powstał jako obrona przed doświadczaniem życia i utraty.
Bo dzięki temu możemy współbrzmieć z tym, co istnieje. Zestroić się, mieć w sobie zgodę na to, kim się jest w danym momencie życia. Mieć zgodę na to, jaki jest świat i ludzie, z całym ich pięknem, dobrocią, trudnością, głupotą. Nie walczyć. Mówiąc o tym zestrojeniu, przypomniał mi się wiersz Czesława Miłosza „Dar”.

Zacytujemy?
Dzień taki szczęśliwy./Mgła opadła wcześnie, pracowałem w ogrodzie./ Kolibry przystawały nad kwiatem kaprifolium./ Nie było na ziemi rzeczy, którą chciałbym mieć/ Nie znałem nikogo, komu warto byłoby zazdrościć./Co przydarzyło się złego, zapomniałem./ Nie wstydziłem się myśleć, że byłem kim jestem./Nie czułem w ciele żadnego bólu./ Prostując się, widziałem niebieskie morze i żagle. I to jest właśnie wiersz o zestrojeniu. Oddech uczy nas współbrzmienia, pomaga się tam sprowadzić, kiedy jest trudno. Bo przecież nie jest łatwo być człowiekiem, ale nie ma też nic lepszego. Nie sądzę, żebym był w jakiś innym miejscu, niż są wszyscy. Każdego coś boli, każdemu czegoś brakuje, kocha albo cierpi z powodu tego, że nie kocha, zmaga się i ma nieuleczone fragmenty, rany. I w tym sensie jesteśmy w takiej samej drodze.

Książka

Michał Godlewski
Inteligencja oddechu. 7 praktyk wytchnienia, natchnienia i mocy Duszy w czasach zajętości, obojętności i wypalenia

O oddechu i rewolucji w oddechu na stronie:
www.instytutoddechu.com

Michał Godlewski: Oddech zmienia bieg naszego życia
Katarzyna Kachel

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.