Michał Zabłocki, syn Aliny Janowskiej

Czytaj dalej
Katarzyna Kachel

Michał Zabłocki, syn Aliny Janowskiej

Katarzyna Kachel

Poznał ich Leopold Tyrmand, a miłością legendarnej aktorki i znanego sportowca żyła cała Polska. - Do dziś nie myślę o nich jak o gwiazdach - mówi poeta Michał Zabłocki, syn Aliny Janowskiej i Wojciecha Zabłockiego. W najbliższą niedzielę, 28 maja z okazji setnych urodzin mamy, wykona w Piwnicy pod Baranami performans wokalny pt. Janowska. Synowie Aliny.

Nie słyszałam nigdy jak śpiewasz.

Też siebie nie słyszałem przez ładnych kilkadziesiąt lat, bo od podstawówki. A śpiewać zacząłem przez przypadek. Zostałem zaproszony do współpracy przez DJ Jana Rostworowskiego, z którym przygotowaliśmy program Ojcovizna, na podstawie moich tekstów z tomiku „Ojcze nasz”. Skomponował do nich muzykę, a ja zacząłem bawić się głosem i tak wyszło, że pełną gębą poetyckim performerem zostanę na tegorocznym Festiwalu Miłosza. Lubię wyzwania, a eksperyment wokalny, polegający na przetwarzaniu swojego głosu, zaczął mnie po prostu wciągać. Kiedy więc już poszły konie po betonie, a ja zostałem zaproszony na spotkanie z okazji Roku Aliny Janowskiej na warszawskim Żoliborzu, zamiast czytać wiersze, które powstały do spektaklu „Janowska. Synowie Aliny”, po prostu je zaśpiewałem. Po swojemu. W całkowitej interpretacyjnej wolności - bez żadnego akompaniamentu i podkładu.

Co chciałeś załatwić pisaniem o rodzicach?

Chciałem oddać im hołd, w jakimś sensie postawić pomnik. Opowiedzieć całkiem zwyczajną historię o życiu w niezwyczajnej rodzinie, w której też byli wielkimi ludźmi. Z zaletami i wadami. Spektakl „Janowska. Synowie Aliny”, który powstał na podstawie moich wierszy z tomiku Janowska, był wielkim przedsięwzięciem i wiedziałem, że takie show, w którym bierze udział wielu artystów, trudno będzie powtarzać. Opowiem więc teraz o mamie sam, w wersji mikro, bardziej intymnie.

Wcześniej nie było okazji, by coś zrobić wspólnego z mamą?

Mama gubiła się w improwizacji, musiała być zawsze dobrze przygotowana. Zrobiliśmy kiedyś wspólnie z Agnieszką Chrzanowską i Błażejem Wójcikiem spektakl, do którego zaprosiłem mamę. Grała ni to konferansjera, ni narratora, ale musiała mieć wszystko zaplanowane w najdrobniejszych szczegółach. Była zawsze przerażona, kiedy wychodziłem i potrafiłem na żywca „lecieć” bez scenariusza.

Taka była też w domu?

Wiesz dlaczego nigdy nie gotowała? Od razu musiała mieć wszystko posprzątane. A nie da się tak, trzeba najpierw nabrudzić, a potem dopiero czyścić. Mama chciała mieć i to, i to, dlatego przygotowywanie posiłków przez nią, przeważnie nocami, trwało niemal do samego rana, bo wcześniej jeszcze sprzątała po nas i po gosposi. Wpadała w pułapkę perfekcjonizmu.

Jakie masz pierwsze wspomnienie z mamą?

Konstancin, gdzie rodzice wynajmowali część domu i gdzie się wychowywaliśmy. Pamiętam bieganie po lasach, łąkach, granie w piłkę, jakieś wspólne zabawy. To było bardzo wczesne dzieciństwo i bardzo szczęśliwe. Mama była rodzinną, ciepłą kobietą, udało jej się mimo wszystkich obowiązków, konieczności korzystania z niań, doskonale sobie to macierzyństwo zorganizować. Jako mały chłopak miałem z nią świetne relacje. Zmieniło się to w czasie dojrzewania i trochę trudniej było nam się dogadać. Nie podobało jej się, że znikam z domu, traci nade mną kontrolę. Na stare lata te dobre kontakty wróciły.

W przedszkolu, kiedy pytano cię, kim jest twoja mama, mówiłeś, że pracuje w ogrodzie. Kiedy zrozumiałeś, że masz sławnych rodziców?

Do tej pory to do mnie nie dociera. Pamiętam ich jako osoby prywatne i to jest kompletnie inny ogląd niż to, co widać, gdy patrzysz z zewnątrz. Tego się nie da złożyć do kupy. Ja zresztą mamy z filmów nie lubiłem. W jednym wierszu napisałem: Nigdy więcej Janowskiej. Wystarczyło, że miałem ją na co dzień z jej wszystkimi zaletami i wadami. Mama na ekranie - to było już dla mnie za dużo. Widziałem w postaci mamę, nie mogłem się od tego uwolnić. Wyjątkiem były teatralne role, w których nie grała aż tak bardzo „sobą”, jak „Baba-dziwo” w Teatrze Komedia. Pamiętam, że wyglądała strasznie, miała przyklejone wąsiki i biła się szpicrutą po oficerkach. Nie przypominała mojej mamy, jaką była w „Podróży za jeden uśmiech” choćby.

Przynosiła teatr i film do domu?

Nie, nie przynosiła. Wieczorami, kiedy sprzątała czy gotowała po nocach, uczyła się ról.

Chodziła na wywiadówki?

W podstawówce była nawet w trójce klasowej, ale na wywiadówce to chyba raz. Zresztą ojciec też nie chodził.

Może byłeś dobrym uczniem.

Na początku podstawówki były ze mną same problemy. Przychodziłem rozkojarzony, nie umiałem się skupić na jednej rzeczy, bardzo wolno uczyłem się pisać czy czytać, nudziło mnie to, wydawało się mozolne, miałem inne rzeczy w głowie. Dojeżdżałem na Służewiec tramwajem, a tam jeździłem konno, to mnie zajmowało tak bardzo, że w szkole miałem same lufy. W trzeciej klasie, kiedy na pierwszy okres miałem pięć dwój, zrobiła się afera i dostałem blokadę na konie czy granie w piłkę. To był dramat, bo dla chłopaka w moim wieku wszystko było ciekawsze niż zadanie domowe, zwłaszcza że stałem się częścią środowiska śródmiejskich łobuziaków i co innego mi było w głowie. Trochę się to zmieniło, kiedy przenieśliśmy się na Żoliborz, a ja zacząłem intensywniej uprawiać sport. Uspokoiłem się, więc może też nie było potrzeby, by chodzić na wywiadówki.

Wychowując swoje dzieci, bliżej ci się zrobiło do rodziców?

Tak, odnajduję ich cechy w sobie i to jest śmieszne, a czasami tragiczne. I widzę też te cechy w swoich dzieciach. Wiem, że z linii mamy, po niej i po dziadku Stanisławie, mam ten rys angażowania się w różne sprawy społeczne. Z ojca z kolei na pewno niecierpliwość, która jakoś ożywa w urzędach i innych podobnych instytucjach. Powinienem załatwiać coraz więcej spraw dla środowiska, ale coraz ciężej mi się dogadać z Wydziałem Kultury.

Jak zmieniało się z czasem twoje myślenie o mamie?

Biorę do ręki tomik Janowska i widzę, że połowa wierszy jest o chorobie. A dziś ja już nie żyję umieraniem mamy i Alzheimerem. Akcenty inaczej się układają; myślę o jej dzieciństwie, wojnie, pracy zawodowej. Spektakl Janowska. Synowie Aliny został tak skonstruowany, że choroba jest ramą, syn prowadzi mamę do lekarzy. Dziś już tak ani o sobie, ani o niej nie myślę. Oczywiście wciąż zmagam się z nieobecnością rodziców, próbuję wierszami i piosenkami nadać im drugie życie, ale też obserwuję ich ówczesną obecność medialną i coraz bardziej się dziwię. Ich funkcje domowe przez całe życie mi to przysłaniały.

Mama miała plan na ciebie?

Mama chciała, żebym został aktorem, ale w końcu machnęła ręką. Pisanie jakoś mieściło się w jej wyobrażeniach. Aktorzy mają do pisarzy dosyć namaszczony stosunek. A że mi się to bycie poetą jej zdaniem udawało, bo ktoś nagrywał piosenki do moich tekstów, więc to ją satysfakcjonowało. Z aktorstwem nie było mi po drodze, choć w podstawówce śpiewałem solo i występowałem na akademiach. Mój podwójny sukces polegał na tym, że wygrawszy konkurs na hymn szkoły imienia Szóstego pułku piechoty, sam po raz pierwszy go wykonałem. Później przez kilkadziesiąt lat był wykonywany podczas wszystkich szkolnych uroczystości. Mama do samego końca uważała, że się rozminąłem z powołaniem, ale ja nie mogłem aktorem zostać właśnie przez to, że patrzyłem na mamę i nie lubiłem tego zawodu, nie lubiłem mamy w tym zawodzie, kiedy stawała się gwiazdą. Ale raz spróbowałem, zagrałem w filmie „Rodzina Leśniewskich” bardzo się sobie nie spodobałem w roli Krzysztofa. Miałem jakieś dziesięć lat i pomyślałem, że nigdy więcej. No i okazuje się, że nie było to prawdą, bo teraz, proszę, staję na scenie i jestem aktorem, na dodatek podśpiewującym. To będzie test, czy mama miała rację czy nie.

A jak ci się spodoba?

I okaże się że przez swoją przekorę ominęła mnie wielka kariera? Na karierę nigdy nie jest za późno. A tak serio, to myślę, że dobrze wybrałem. Ponad wszystko cenię niepowtarzalność, a odtwarzanie, wychodzenie do tej samej roli, zanudziłoby mnie na śmierć. Zatem zostaję na razie przy performansie Janowska, na który serdecznie zapraszam. Nie będzie w nim żadnego wiersza o chorobie mamy, o umieraniu. Zrobiłem z tego opowieść biograficzną, która się składa z 20 numerów i jest wielobarwną historią jej życia, ale już z innymi dominantami. To program z przymrużeniem oka i choć jest w nim kilka poważnych piosenek, to chciałem, by moja Janowska była lekka w odbiorze. Mama miała spore poczucie humoru, cały czas żartowała i dzięki temu przeżyła wojnę, więzienie, powstanie, komunę i swoją chorobę. To spektakl o matce, synu, o ich relacjach i o tym, jak wygląda życie z gwiazdą od podszewki.

Katarzyna Kachel

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.