Michał Żebrowski chce się zająć graniem ról, które są dla niego wyzwaniem
Ponieważ będąc dzieckiem jeździł w Tatry na wakacje, pokochał góry. Jako dorosły spełnił swoje marzenie i wybudował dom na Podhalu. Teraz odpoczywa tam z rodziną – żoną i czwórką dzieci.
Swoje najważniejsze role zagrał jeszcze przed trzydziestką: Skrzetuskiego w „Ogniem i mieczem”, młodego Soplicę w „Panu Tadeuszu” i Geralta z Livii w „Wiedźminie”. Potem jego filmowa kariera zdecydowanie przygasła. Ostatnią dużą rolę zagrał w kinowym filmie dziesięć lat temu w „Tajemnicy Westerplatte”. Teraz koncentruje się na występach w telenoweli „Na dobre i na złe”. Dyrektoruje też prywatnemu Teatrowi 6. Piętro w stolicy. Czy jeszcze kiedyś wróci do aktorskiej pierwszej ligi nad Wisłą?
- W moim odczuciu osiągnąłem może 20 procent tego, o czym marzyłem, kiedy w wieku 25 lat wyobrażałem sobie moją artystyczną przyszłość. Włożyłem uczciwy wysiłek w pracę przez te lata, ale jednocześnie mam dojmującą świadomość ciągłego braku umiejętności. Teraz, kiedy teatr trochę już okrzepł, mogę zająć się tym, co najistotniejsze w pracy aktora: rozwijaniem umiejętności i graniem ról, które są wyzwaniem – mówi w „Gali”.
Świetne pojedynki
Jego mama była ordynatorką Szpitala Przemienia Pańskiego w Warszawie. Ponoć przyjęła w ciągu swego zawodowego życia ponad 60 tysięcy porodów. Tata pracował jako inżynier, ale miał artystyczną smykałkę i z pasją rzeźbił w drewnie i w kamieniu. Rodzina Żebrowskich mieszkała przy Krakowskim Przedmieściu. Michał jako dzieciak wyprawiał się z kolegami pod hotel Victoria, by w jego śmietnikach wygrzebywać „skarby” w rodzaju puszek po zachodnim piwie czy opakowań po papierosach.
- Na moich oczach przetaczała się historia Polski. Wszystkie pielgrzymki papieża, procesje ku czci, demonstracje, przemarsze. Widziałem brutalne bicie studentów, tzw. ścieżki zdrowia, czyli regularne pałowanie, połączone z wyrywaniem włosów z głowy. Widziałem, jak traktowano młodzież gazem łzawiącym, oblewano wodą z armatek. Wszystko to odbywało się pod moim oknem. Bałem się, że zomowcy porwą mi rodziców i sprawią, że będę nieszczęśliwy – wspomina w Plejadzie.
Kiedy Michał podrósł, zaczął łobuzować. Nie przykładał się do nauki, zdarzały mu się nawet bójki z rówieśnikami. Dlatego rodzice próbowali zainteresować go sportem. W ten sposób chłopak zaczął trenować boks. Lubił też czytać książki, co sprawiało, że najlepiej uczył się z polskiego. Kiedy trafił do liceum, nauczycielka od razu zauważyła, że ma talent do deklamowania wierszy. Za jej namową zapisał się do szkolnego kółka recytatorskiego i teatralnego.
- W Klubie Inteligencji Katolickiej graliśmy „Robin Hooda”. W trakcie przedstawienia dostałem potężny cios w łeb drewnianą pałą i straciłem na chwilę przytomność. Mój kolega, grający Johna, był przerażony. Później, zbierając recenzje od widowni, usłyszałem od wujka: „Sztuka taka sobie, ale pojedynki zrobiliście świetnie” – śmieje się w „Playboyu”.
Zwarty i gotowy
W aktorstwie rozsmakował się tak naprawdę dopiero w akademii teatralnej. Ale jak mogło być inaczej, kiedy jego profesorami były takie tuzy, jak Anna Seniuk, Gustaw Holoubek czy Zbigniew Zapasiewicz. Początkowo myślał, że skupi się na teatrze, ale ponieważ był wysoki, przystojny i miał świetną dykcję, dostał dwie główne role w dwóch najważniejszych polskich filmach końca lat 90. – „Ogniem i mieczem” i „Panu Tadeuszu”. Za ich sprawą u progu kariery zyskał popularność, o jakiej jego koledzy i koleżanki marzą nieraz przez całe życie.
- Czasami na mnie patrzono z pobłażliwością, bo byłem bardzo poważny. Gdzieś ta powaga nie przystawała do tego miejsca, gdzie byłem, przecież miałem wtedy 27 lat i wyglądałem na młodszego. Byłem strasznie serio generalnie. Kiedyś pamiętam jak nagrywałem płytę z Jopek i Nosowską, Ania Jopek powiedziała o mnie: „Michaś, to bardzo fajny chłopak, tylko musi jeszcze w dupę kopa dostać. Wtedy będzie naprawdę fajny” – opowiada w Radiu Złote Przeboje.
Kolejne lata przyniosły mu inne ważne role – w „Wiedźminie” i „Starej baśni”. To, że ma nie tylko urodę i dykcję, ale również talent i warsztat, udowodnił występem w filmie „Pręgi”. Po tych wszystkich sukcesach, zapragnął spełnić swoje marzenie i powołał do życia własny teatr w stolicy – Teatr 6. Piętro. Ponieważ było to niepewne przedsięwzięcie, zadbał o swe bezpieczeństwo finansowe rolą w telewizyjnym tasiemcu – „Na dobre i na złe”.
- Sam poszedłem do pana Tadeusza Lampki – producenta, a on zaoferował mi rolę, za którą jestem wdzięczny. Ten serial ma siedmiomilionową widownię, ludzie zaczepiają mnie na ulicy. Chyba lubią moją postać, choć jest ucieleśnieniem wszystkich złych cech męskich, przede wszystkim szowinizmu. A ja przychodzę do pracy na plan zwarty i gotowy, bo świetnie mi się pracuje z ekipą tego serialu – tłumaczy w serwisie Rossnet.
Dom na Podhalu
Kiedy Michał miał osiemnaście lat, poznał córkę przyjaciółki siostry – Olę. Dziewczynka miała zaledwie sześć lat, więc niespecjalnie się nią zainteresował. Drugi raz wpadli na siebie, kiedy ona była już nastolatką. Uczyli się wtedy razem angielskiego w jednej szkole językowej. Wszystko zmieniło trzecie spotkanie. Oboje byli już dorośli i od razu między nimi zaiskrzyło. Ślub wzięli w 2009 roku w górach – bo Michał wybudował tam dom.
- Przylgnąłem do tej kultury i ludzi. Jeździłem w góry przez wiele lat. Jako nastolatek patrzyłem na bajeczne krajobrazy i myślałem, że kiedyś dobrze by było postawić tu dom. Potem miałem przerwę. Studiowałem, robiłem tzw. karierę, nie miałem czasu na wyjazdy. Po latach tak się życie ułożyło, że w jednym z najpiękniejszych zakątków Podhala zbudowałem dom. A jak go stawiałem, ludzie się pukali w głowę: „Wszyscy stamtąd wyjeżdżają, a pan jedzie?”. Odpowiadałem: „No właśnie o to mi chodzi” – śmieje się w Radiu Złote Przeboje.
Ola i Michał stworzyli udane małżeństwo i doczekali się aż czwórki dzieci – trzech synów i córki. Kiedy w ostatnich latach on poświęcił się dyrektorowaniu teatru, ona wyrosła na internetową influencerkę. Pomysłowo i dowcipnie opowiada na Instagramie o swym życiu rodzinnym, co sprawia, że jej profil obserwuje prawie 400 tysięcy fanów. Paradoksalnie dla nich to Ola jest gwiazdą, a Michał pozostaje w jej cieniu.
- Moja żona jest bardzo normalną osobą, w dobrym tego słowa znaczeniu, z poczuciem humoru i przede wszystkim z dystansem do mnie. Te środki przekazu są jej o wiele bliższe – tłumaczy aktor w Plejadzie.