Między domem a bezdomnością. Historia Pawła Ileckiego

Czytaj dalej
Fot. Andrzej Banas / Polska Press
Julia Kalęba

Między domem a bezdomnością. Historia Pawła Ileckiego

Julia Kalęba

- Bezdomność uliczna to inny świat, z którym się zderzamy. Alicja w trakcie snu przeszła do lustrzanego pokoju i lekko opadła na podłogę, a wejście do świata bezdomności nie jest takie łatwe i lekkie. Wyjście jest jeszcze trudniejsze - mówi Paweł Ilecki, bezdomny od 23 lat.

Paweł Ilecki siedzi na jednej z ławek na krakowskich plantach. Jest popołudnie, 10 lipca 2019, przed chwilą skończyły się obrady rady miasta. Ma 66 lat. Na sobie czerwoną koszulę w drobną kratkę i kremowy garnitur, na głowie kapelusz. Od 23 lat nie ma domu.

- Kapelusz to pamiątka z Krakowa, dopiero kupiłem - śmieje się. Paweł Ilecki, z wykształcenia antropolog kultury, doktorant Uniwersytetu Warszawskiego, jest warszawiakiem. Przyjechał tego dnia razem z grupą bezdomnych z Kamiliańskiej Misji Pomocy Społecznej, w której obecnie mieszka. Przyjechał, by powiedzieć, że nie zgadza się na niehumanitarne traktowanie innych bezdomnych.

Nazywa ich przyjaciółmi. Sam jeszcze trzy lata temu sypiał na przystankach albo w zapomnianych pustostanach. Wie, co to znaczy grzebać w koszach na śmieci i żebrać. Zna to uczucie, gdy wsiadając do autobusu, wkoło robi się pusto. Kiedy jest się brudnym i śmierdzącym.

Dwie wysiadki

Wtedy jechał ze Śródmieścia na Bródno, bo tam była łaźnia. Do pokonania długi odcinek, trasa na drugą stronę Wisły, w sumie kilkanaście przystanków. Gdy wsiadał, ludzie zaczynali parskać. Jeden z pasażerów wstał i domagał się od motorniczego, żeby go wyrzucił.

Pierwszy raz musiał wysiąść na Powiślu.

Za drugim razem wyrzucono go na Pradze.

- Zanim dojechałem do łaźni, to już było za późno, nie umyłem się. Musiałem czekać do następnego dnia. Przenocowałem w jakimś pustostanie, a rano poszedłem, przebrałem się, ogoliłem. W drodze powrotnej nie zwracałem już takiej uwagi - wspomina.

Dziś podobną scenę odgrywa w Teatrze forum. Wygląda to tak, jak bywa w życiu: pasażerowie znów siedzą w tramwaju. Na jednym z przystanków dosiada się człowiek z wózkiem i siada. Ludzie zaczynają się wachlować, jeden z nich wstaje i domaga się od motorniczego, by wyrzucił człowieka, bo śmierdzi.

Po tej scenie następuje także wyrzucenie bezdomnego z galerii handlowej i kolejno: nieudzielenie pomocy przez pogotowie, pobicie, spalenie. Obok siedzi także grupa aktorów, która biernie się temu przygląda. Po spektaklu w ich miejsce są zapraszani widzowie, którzy na tę sytuację mogą zareagować, przerwać łańcuch zdarzeń.

Scena 1

- Jestem z Warszawy, z Saskiej Kępy. Nigdy mi do głowy nie przyszło, że ja mogę być osobą bezdomną. Wychowałem się z rodzicami i starszym bratem. Mój tata zmarł, gdy miałem 11 lat. Zostaliśmy z mamą. Mama była lekarką, mieliśmy ładne mieszkanie trzypokojowe, dość spore, w kamienicy. Na Saskiej Kępie skończyłem szkołę podstawową i liceum. Brat szybko po studiach wyjechał za granicę, a ja poszedłem na studia etnograficzne, które od początku wydawały się moim powołaniem - opowiada.

Na studiach poszło gładko, więc planował doktorat. Ale ożenił się, z dziewczyną, którą znał z czasów szkoły. I stwierdził, że czas pójść do pracy. Miał szczęście, bo chociaż już w tamtych latach antropologia kultury pachniała bezrobociem, ofertę dostał od razu. Pracował w Cepelii, centralnym związku spółdzielni rękodzieła. Dodatkowo pisywał do prasy na tematy kulturowe, antropologiczne. Drukowano go w „Polityce”, „Kobiecie i Życiu”, „Przyjaciółce”. Z wierszówek przychodziła druga wypłata. Kończył zaoczne studia dziennikarstwa i technik medialnych. Szybko awansował. Zanim w 1990 roku zamknięto Centralę, był jej rzecznikiem prasowym.

- To jest tak jak z gotowaniem żaby: jak się żabę wrzuci do wrzątku, to ona wyskoczy. Ale jak się ją wsadzi do zimnej wody i powoli podgrzewa, to ona nie wie, że jest coraz cieplej. Nie zauważa tego, ginie. I tak było również ze mną - zapala fajkę.

Scena 2

Rozwiązano Centralę Przemysłu Ludowego i Artystycznego, ale szybko udało się zdobyć inną pracę. Został kustoszem Muzeum Narodowego. Nie było już pracy z ludźmi, wypowiedzi w mediach, organizowania konkursów. Za to przyszło katalogowanie zabytków, przygotowywanie wystaw. Był też własny gabinet w Łazienkach Królewskich, stałe godziny pracy, spokój.

Po transformacji zaczęły się kłopoty w związku. - Nie wiedziałem, że mnie zdradza. Nie mieliśmy dzieci, a rozwodziliśmy się, gdy żona była w ciąży z nowym partnerem - dodaje.

Kiedy wyprowadziła się z mieszkania, był początek września 1996 roku. Po trzech dniach jego mama, z którą dotąd mieszkali na Saskiej Kępie, trafiła do szpitala. Zdiagnozowano nowotwór. Zmarła dwa tygodnie później. Paweł w trzypokojowym mieszkaniu na Saskiej Kępie został sam.

- Gdybym wtedy wiedział, że mam zespół Aspergera, może inaczej bym to odbierał - zastanawia się. - Dla takiej osoby każda zmiana jest jeszcze bardziej bolesna, bo łatwo przyzwyczaja się do pewnych reguł i procedur.

Zaczął się przewlekły stres, apatia, początki depresji. A tuż pod nosem był Jarmark Europa.

Scena 3

Kiedy nie mógł spać, pamiętał, że na słynnym targowisku przy Stadionie Dziesięciolecia życie tętni całymi nocami. Tam, gdzie stały dziesiątki pogiętych, zardzewiałych budek, spotkał kolegów i poznał zapach trawionego alkoholu. - Zacząłem pić, żeby zasnąć, żeby nie myśleć i odrzucić to wszystko od siebie. Szybko się uzależniłem. Włączyło się inne myślenie - przyznaje. Kula śnieżna ruszyła z impetem.

Najpierw zostawił pracę. Pomyślał: skoro jestem sam, to po co tyle pracować. Próbował utrzymać się z samego pisania, ale coraz rzadziej dotrzymywał terminów. W końcu zlecenia się skończyły. Chwilę później brakło pieniędzy. Pomyślał: skoro jestem sam, to po co mi tyle pokoi. W porozumieniu z bratem sprzedał mieszkanie na Saskiej Kępie i zabrał swoją część majątku. Za to mógł wynająć mniejszą kawalerkę. Żeby mieć alkohol, komfort picia. - W ogóle nie kojarzyłem, że wszystkie moje niepowodzenia wynikają z picia alkoholu. W takim momencie nie ma takiej świadomości, to się tak nie kojarzy. Wszyscy wkoło piją, to ja też piję, no i co - wyjaśnia.

Po czterech latach obudziło go pukanie do drzwi. Właściciel kawalerki dobijał się, bo rachunki nie były opłacane od trzech miesięcy. Musiał wyjść na ulicę. Przez ten czas sprzedał większość wartościowych przedmiotów, z mieszkania zabrał siatkę najpotrzebniejszych rzeczy. Drzwi się zamknęły, klamka zapadła.

Nie miał niczego, więc została ulica. Był listopad, 1996.

Scena 4

Przejście na drugą stronę miasta to nauka życia od nowa. Najpierw poznaje się język. Że wędkować znaczy żebrać, a śmietnik to hasiok. Są miejscówki - to znaczy te miejsca, które chwilowo stają się domem. Można wbić na miejscówkę, czyli klatkę schodową, pustostan.

- Jest inna percepcja rzeczywistości - wyjaśnia Paweł Ilecki. - Patrząc na altanę śmietnikową przeciętny człowiek widzi miejsce, gdzie wynosi się śmieci. Osoba bezdomna patrzy, czy coś tam może znaleźć: złom, coś, co sprzeda albo jedzenie. Czy jest zadaszona i schowa się tam w czasie deszczu i czy ktoś zamyka to na noc czy nie, bo to decyduje o tym, czy stanie się miejscówką. Człowiek, który ma dom, patrzy na budynek i widzi jego estetykę, czy jest zabytkowy czy nowoczesny, jakby się w nim mieszkało. A bezdomny: czy jest domofon, ochrona, czy dałoby się wbić na klatkę schodową i przespać. A może ma piwnicę?

Do tego świata schodzi się schodami: pierwszy to nocleg na ulicy. Tamtej nocy Paweł wylądował na dworcu. - Człowiek przełamuje własne bariery. Obniża poziom wstydu i zahamowań - mówi. Musi iść dalej, więc zbiera pierwsze niedopałki. Zaczyna się przyzwyczajać. Prosi ludzi o pieniądze, w końcu sięga do śmietnika. Wtedy zaczyna racjonalizować: jak tego nie zrobię, to nie będę miał jedzenia.

- Wszyscy myślą, że osoby bezdomne całymi dniami nic nie robią. To nieprawda. Bezdomność to nieustanne krzątanie się. Żeby sobie jakiś nocleg zapewnić, a to żeby się umyć, gdzie indziej ogolić. Czasem trzeba podjechać w takie miejsce, gdzie jest dużo ludzi, a mało bezdomnych. Żeby wyżebrać na jedzenie i alkohol.

Scena 5

Trafiał do schronisk i noclegowni. Dochodził do siebie i wychodził. Gdzie? Na ulicę. Schemat powtarzał się za każdym razem, tylko zmieniały się dawki. Pił denaturat i spirytusy kosmetyczne, byleby był alkohol. Opowiada, że w takiej sytuacji zaczynają wkoło krążyć osoby, które chcą wykorzystać bezdomnych. Bo ci, jak mało kto, mogą ulegle wziąć kredyt. Potem jest chmara komorników i rosnące zadłużenie. Kłopoty prawne, sprawy sądowego i kary. Idziesz do pierwszej pracy, a komornik zabiera wypłatę. Znów nie masz nic. To dalsza część historii, która zaczyna się, jeśli trzeźwiejesz. Jeśli na równi pochyłej próbujesz odwrócić kierunek drogi.

Paweł wytrzeźwiał w 2002 roku, gdy trafił do Hadesu. Noclegownia zorganizowana na Żeraniu w nieużywanym przejściu podziemnym dawała dostęp do wody, możliwość noclegu, jedzenie w zamian za abstynencję. Zimą nocowało tam nawet 300 osób. Wystarczyło miesięcznie płacić 150 zł, co nie było kwotą zaporową. Postanowił, że zostawi alkohol, w zamian zajął się chodzeniem po śmietnikach i wyszukiwaniem przedmiotów, które można sprzedać. Swoje zajęcie nazwał „redystrybucją mienia porzuconego w szarej strefie”. Zbierał przedmioty kolekcjonerskie i stare książki. Na pchlim targu stworzył własny stragan, zbierał pierwsze grosze.

Ale w 2006 roku Hades zamknęli. Nie było gdzie wrócić, ulica przygarniała zawsze.

Scena 6

- Czułem, że złamali mi wszystko, i znów zacząłem pić - wraca do dnia, który nazywa drugim ze swoich trzech upadków. - Bo to przeważnie jest taka sinusoida z osobami bezdomnymi. Dochodzą do siebie, regenerują się, próbują działać, a w pewnym momencie coś się wydarza i trafiają na ulicę z powrotem - mówi.

Zasady gry ulicznej znał dobrze, więc szybko się odnalazł. Nie został na długo. Poszedł na detoks i terapię. Postanowił, że będzie terapeutą uzależnień. Kiedy znalazł cel, zaczął wszystko układać. Znalazł pracę w firmie ochroniarskiej, która zapewniała nocleg w hostelu. Zaczął chodzić na terapie uzależnień i warsztaty rozwoju osobistego. Kula śnieżna stanęła w miejscu, a on stanął na nogi. Pamięta, że wtedy kupił pierwszy laptop i odkrył internet.

Potrafił przy nim spędzić kilkanaście godzin, żeby wszystko posprawdzać. Zobaczył, że może dalej pisać. Założył własną stronę internetową i zamieszczał kolejne felietony, trochę literackie, trochę antropologiczne. „Newsweek” zaproponował mu współpracę, więc dodatkowo sobie dorabiał. Zauważyła go Superstacja i zaproponowała współprowadzenie programu kulturalnego. Wychodził na prostą. - Przez internet poznałem przyjaciółkę i zaczęliśmy się spotykać. Chociaż pisałem wprost: że nie mam konta w banku, samochodu, pracuję w dziwnych godzinach i za śmieszne pieniądze. A jej to bardzo odpowiadało - opowiada. Więc zamieszkali razem. Paweł przygotowywał się do programu we wtorek - zapraszał gości, zbierał materiał. W czwartki o 8 był jego program, a o 9 wychodził do domu. Popołudniami spacerowali do teatrów i kin. Odwiedzali nowych wspólnych znajomych. To trwało siedem lat. Do czasu, aż jego partnerka poznała kogoś innego. Paweł musiał się wyprowadzić.

Scena 7

Program zaczął tracić oglądalność i zszedł z anteny. Brakowało pomysłów na kolejne felietony. Wróciło jedno piwo raz na parę dni. - Znów złapałem się na tym, że budowałem życie wokół osoby. Kiedy ją straciłem, świat się zawalił - mówi. Szukał zleceń, ale mało skutecznie. Miał coraz więcej czasu i więcej alkoholu. Do wódki nie wrócił, ale dziennie potrafił kupić od 20 do 24 piw, przeciętnie. Sypiał w krzakach, na przystankach i dworcach. Znów budził się brudny. Nie miał się gdzie ogolić. I czuł, że śmierdzi. Nadchodziła zima, gdy domem stały się zarośla na stacji PKP Włochy pod Warszawą. - Osób, które już mnie kojarzyły, nawet nie musiałem prosić, same dawały jakieś drobne - mówi.

- Kolejny raz mi nie wyszło, więc stwierdziłem, że nie ma żadnego ratunku dla mnie. Po co zaczynać, jeżeli ciągle mi nie wychodzi? Uważałem się za nic niewartego menela i śmierdziela, byłem dygoczącym i nietrzeźwiejącym strzępem człowieka - mówi.

- Ale miałem takie miłe spotkanie - Paweł uśmiecha się. - Raz z prośbą o pieniądze podszedłem do dziewczyny. Chyba spieszyła się do pracy. Dała mi trochę drobnych, a potem zdjęła czapkę, szalik i rękawiczki i mi je dała. Powiedziała, że mieszka niedaleko, żebym wpadł. Wymieniliśmy się numerami.

Kasia, bo tak miała na imię, zadzwoniła przed Wielkanocą. Zaprosiła Pawła do siebie i powiedziała, że przygotowała dla niego ubrania. I że przedstawi go pozostałym znajomym jako krewnego. - Wielkanoc w jej mieszkaniu, gdy się znów umyłem, przebrałem, dała impuls do działania. I jednocześnie taką gorycz, że przecież ja nigdy tego nie osiągnę. Nigdy nie będę miał mieszkania, nie przygotuję świąt. Postanowiłem, że to koniec.

Scena 8

Właściwie nie pamięta, jak zabierało go pogotowie. Wcześniej od znajomego ukradł tabletki nasenne, a potem poszedł do sklepu, gdzie był już stałym gościem, po wódkę. - Sprzedawczynie zdziwiły się, bo zawsze kupowałem piwo. Pytały o to i potem chyba wezwały pogotowie - mówi.

Obudził się w szpitalu psychiatrycznym w Tworkach pod Warszawą. Z kroplówką w obu dłoniach i bólem po płukaniu żołądka. - Byłem zły, że mnie odratowali. Wiedziałem, że wrócę na ulicę, a skoro tak, to nie ma co tak żyć - wspomina. Ale psychiatrzy się uwzięli: godzinami mówili, że może zacząć od nowa, że ma możliwości, że nie wypiszą go na ulicę, a przekażą do ośrodka.

- I ja po tych długich rozmowach zaczynałem nabierać wiary w siebie. Przyjąłem do siebie, że skoro mnie odratowali, to muszę coś zrobić - przyznaje. Najpierw trafił do Wspólnoty Chleb Życia. Był 2016 rok. Oczyszczając się z alkoholu, zaczął wypożyczać książki, czytać, wrócił do pisania. Kiedy dowiedziano się, że jest antropologiem kultury, postanowili przewieźć go do Warszawy. Tam znalazł się w Kamiliańskiej Misji Pomocy Społecznej, w której mieszka do dziś.

Scena 9

Długo nie mógł usiedzieć na miejscu. Zaczął od organizacji bibliotek, potem zajął się porządkowaniem księgozbioru. Dużo czytał też na laptopie, założył konto na facebooku. Misja wysłała go na konferencję organizowaną przez Uniwersytet kard. Wyszyńskiego w Warszawie poświęconą bezdomności. Dostał plakietkę „magister”, brał udział w kuluarowych dyskusjach. Jedną z nich wspomina tak: - Staliśmy w kółku: ks. profesor, dwie panie doktor i ja. Ksiądz odezwał się do mnie: wie pan, z tymi osobami bezdomnymi jest ten problem, że są wykluczone internetowo. A ja: naprawdę? Ja bez internetu nie mogę żyć! Tak się dowiedzieli, że nie mam domu. Ale mnie olśniło, że w mojej sytuacji bezdomności jest coś innego. I że może warto z tym coś zrobić.

Na warsztatach osób doświadczających ubóstwa w 2017 roku poznał prof. Ryszarda Szarfenberga, który powiedział: jesteś magistrem antropologii kultury i tyle lat w bezdomności, przeżyłeś wszystko, doświadczyłeś wszystkiego, czemu ty się tym nie zajmiesz? - A co ja mam robić? - spytałem. No choćby doktorat!

Dziś Paweł Ilecki przygotowuje się do otwarcia przewodu doktorskiego na UW na temat „Bezdomność - świadomy wybór czy skutek i konieczność”. Na co dzień prowadzi badania do publikacji, jeździ na międzynarodowe konferencje, prowadzi zajęcia dla studentów. Jest rzecznikiem Europejskiej Sieci Przeciwdziałania Ubóstwu w Polsce. Gra w teatrze. Promotor od czasu do czasu pyta: Paweł, zastanów się, czy ty chcesz być aktorem, czy naukowcem!

- Chcę powiedzieć, że osoby bezdomne przy odpowiedniej pomocy mogą wyjść z kryzysu i do czegoś dążyć, odnaleźć się w bardzo różnych rolach społecznych - podkreśla Paweł Ilecki.

I przyznaje, że choć człowiek może wyjść z bezdomności, coś w naszej psychice zostaje, to zadry. Pierwsza - wspomnienie uczucia niższości w społeczeństwie. Pogardliwych spojrzeń albo odwracania z niechęcią. - Pozostaje poczucie niedopasowania - mówi. - Ciągła obawa, że zaraz mnie skądś wyrzucą. Bo jak kogoś wielokrotnie wyprowadza się ze sklepu, a ochroniarz przygląda się, czy niczego nie kradnę, zakorzenia się we mnie poczucie zagrożenia. Osoba bezdomna nigdzie nie czuje się bezpiecznie - dodaje. - Raz zostałem zaproszony na spotkanie w pięknym, eleganckim hotelu - kontynuuje. Poszedłem, ale przed wejściem pomyślałem: no przecież oni mnie tam nie wpuszczą. Musiałem się przejrzeć w szybie, żeby uwierzyć: wyglądam normalnie.

To samo uczucie towarzyszyło, gdy w środę wchodził do krakowskiego magistratu na spotkanie z jednym radnym, który wymyślił, że Kraków musi pozbyć się bezdomnych z centrum miasta. W środę Rada Miasta Krakowa jednomyślnie odrzuciła ten pomysł.

Radny, który zaproponował te rozwiązania, spóźnił się na głosowanie. Paweł Ilecki czekał na niego od rana. Chciał dać mu znać, że bezdomność to nie wybór.

Julia Kalęba

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.