Mimo upływu lat, Beata Tyszkiewicz ma w sobie wiele radości życia
Nazywa się ją „pierwszą damą polskiego kina” ze względu na role, jakie zagrała w kostiumowych filmach. Ale w jej żyłach naprawdę płynie niebieska krew – bo wywodzi się arystokracji.
Słynna aktorka właśnie niedawno obchodziła 85 urodziny. Od dłuższego już czasu nie pojawia się jednak w przestrzeni publicznej. Unika wychodzenia ze swego warszawskiego mieszkania, mając do pomocy gosposię. Tak dzieje się, ponieważ sześć lat temu przeżyła niebezpieczny zawał serca i musiała się poddać zabiegowi udrażniania tętnicy. Regularnie odwiedza ją córka, która mieszka w niedalekich od stolicy Głuchach.
- Mama ma w sobie mnóstwo radości życia. Widzi świat w pozytywnych barwach, mimo niedogodności wieku. Jest w świetnej formie umysłowej i nie brakuje jej poczucia humoru. Żałuję, że tylko ja tak na co dzień mogę z niego korzystać, bo wciąż nie chce się do mnie przeprowadzić – powiedziała Karolina Wajda w rozmowie z „Faktem”.
Srebrny kubek
Przyszła na świat na rok przed wybuchem wojny w pałacu w Wilanowie. Nie była to jednak jej rodzinna posiadłość. Matka gościła jedynie u zaprzyjaźnionego hrabiego Branickiego. Tyszkiewiczowie wywodzili się jednak również z arystokratycznego rodu, pieczętującego się herbem Leliwa. Wszystko to przestało mieć znaczenie, kiedy Niemcy wkroczyli do Polski. Tyszkiewiczowie mieszkali wówczas w Warszawie i szybko doświadczyli okropieństw okupacji.
„Oczywiście wojna wszystko rujnuje. Z naszego domu przy Krzywym Kole, który w czasie powstania był szpitalem powstańczym, nic nie pozostało. Tylko srebrny kubek mojego ojca z jego zbiorów” – napisała potem w swej autobiografii „Nie wszystko na sprzedaż”.
Po powstaniu warszawskim rodzina Tyszkiewiczów rozdzieliła się. Ojciec opuścił kraj i wyjechał do Anglii. Tam założył nową rodzinę i przyjechał do Polski, dopiero gdy Beata była już dorosłą kobietą. Matka musiała więc radzić sobie sama. Najpierw przeniosła się z dwójką dzieci do Krakowa, gdzie współprowadziła niewielką jadłodajnię, a potem do Karpacza i wreszcie podwarszawskich Lasek.
- Moja mama cały dzień pracowała, żeby nas utrzymać. Jak Krzysztof, mój brat, miał chyba siedem lat, a ja jedenaście, to mama często nam czytała „W pustyni i w puszczy”. Pamiętam jeszcze wspólne wakacje, w jakimś wynajętym pokoju w Sopocie, jak nas tym czytaniem usypiała. Niewiele więcej pamiętam – wspomina w „Gazecie Wyborczej”.
Wszystko przez przypadek
Marzeniem nastoletniej Beaty była praca w cyrku. Los chciał jednak, że będąc jeszcze w liceum, zagrała w filmie. Wyróżniając się wyjątkową urodą, została wypatrzona na szkolnym korytarzu przez twórców ekranizacji „Zemsty” Aleksandra Fredry. Klara w jej wykonaniu spodobała się krytyce i mediom, ale młoda dziewczyna przypłaciła występ usunięciem z listy uczniów. Choć nie zdała matury, trafiła do warszawskiej akademii teatralnej, której zresztą nie ukończyła.
- Pozwalam sobie czasem powiedzieć, że to nie ja wybrałam film, to film wybrał mnie, co brzmi nieskromnie, ale troszkę jest w tym prawdy. Aktorka może powiedzieć, że wybrała film, jak wychodzi za producenta. Czyli Sophia Loren wychodzi za Carlo Pontiego, przy śniadaniu mówi: „Zagrałabym Madame Sans-Gêne…”, a on mówi: „Oczywiście”. Natomiast wszystko, co się zdarzyło mnie, zdarzyło się przypadkiem – śmieje się w „Vivie”.
Dekoracyjne role w „Popiołach”, „Marysieńce i Napoleonie” czy „Lalce” sprawiły, że zyskała miano „pierwszej damy polskiego kina”. Świetnie odnajdywała się w artystycznym towarzystwie, a dobre kontakty sprawiały, że grała również za granicą – choćby we Francji czy w Niemczech. Mało tego: spędziła półtora roku w Indiach, gdzie wystąpiła w bollywoodzkiej superprodukcji, za co potem kupiła sobie dom w Głuchach.
- Wcale nie trzeba być piękną, by budzić zainteresowanie u mężczyzn. Poza tym swojej kobiecości nie wolno zdradzać. Najbardziej erotyczne filmy czy zdjęcia to te, w których widać najmniej. Kobiecość należy pokazywać tym, dla których jest ona zarezerwowana. To dla swojego mężczyzny mamy być piękne. Nie dla jego kolegów. To oni mają zazdrościć naszemu partnerowi tego, że wieczorem tulimy się do niego pachnące, w seksownej bieliźnie – twierdzi w „K-Magu”.
Niedorosła, by kochać
Jej życie miłosne to temat na osobny film. Mając 22 lata romansowała ze starszym od siebie popularnym aktorem. Choć nigdy nie zdradziła jego nazwiska, dziś mówi się, że był to Stanisław Mikulski. „Wiedziałam, że nasza miłość nie miała przyszłości” – podsumowała potem w swej autobiografii. Kiedy aktorka poznała na planie filmu „Samson” Andrzeja Wajdę, słynny reżyser od razu się w niej zakochał. Nic dziwnego, że para wkrótce stanęła na ślubnym kobiercu.
„Teraz widzę, że nie dorosłam do takiego związku, nie wiedziałam, czego oczekuję od życia. (...) Andrzej był zbyt dobry, a ja tego nie potrafiłam docenić” – napisała potem w swej autobiografii.
Małżeństwo z Wajdą przetrwało pięć lat. Oficjalnie mówiono, że rozpadło się, bo małżonkowie zbyt często byli w rozjazdach, a nieoficjalnie – bo Tyszkiewicz zdradziła męża. Reżyser podsumował ten związek słynnym filmem „Wszystko na sprzedaż”, w którym jego żona zagrała jedną z najlepszych ról w swej karierze. Owocem tej relacji jest też córka Karolina, która dzisiaj prowadzi własną stadninę koni w Głuchach.
Jeszcze krócej trwało małżeństwo Tyszkiewicz z innym reżyserem – Witoldem Orzechowskim. Większe szanse powodzenia miało to trzecie – z dyplomatą Jackiem Padlewskim. Oboje znali się od dziecka, bo ich rodziny przyjaźniły się ze sobą blisko. Dla Padlewskiego aktorka przeniosła się do Marsylii i zaczęła występować we francuskich filmach. Niestety: tym razem to ponoć Padlewski okazał się wiarołomny. Zanim się rozstali, Tyszkiewicz urodziła mu córkę Wiktorię, która dziś mieszka z rodziną w Szwajcarii.
Ostatnią wielką miłość Tyszkiewicz przeżyła po pięćdziesiątce. Szaleńczo zakochał się w niej młodszy od aktorki o trzydzieści lat brytyjski aktor polskiego pochodzenia Karl Tessler. Choć związek ten nie przetrwał próby czasu, dawni zakochani pozostali dobrymi przyjaciółmi. Gdy sześć lat temu aktorka zaliczyła zawał serca, Tessler natychmiast przyleciał z Londynu do Warszawy, by się nią opiekować.