Mirosław Koźmin. Zawsze uśmiechnięty, pracowity, pogodny. Żegnamy przyjaciela

Czytaj dalej
Fot. archiwum Super Express
Maria Mazurek

Mirosław Koźmin. Zawsze uśmiechnięty, pracowity, pogodny. Żegnamy przyjaciela

Maria Mazurek

Po długiej chorobie zmarł Mirosław Koźmin, wieloletni dziennikarz kryminalny „Gazety Krakowskiej” (1986-1995), a później „Super Expressu”, współpracownik magazynu „Reporter”. Miał zaledwie 57 lat. Wspominają go koledzy po fachu.

Wpadał do redakcji, rzucał wszystkim głośne „cześć” i siadał przed maszyną do pisania (lub, później, komputerem). Odrywał się od niej w zasadzie tylko raz: kiedy wychodził na Kleparz, krakowski targ, żeby kupić sobie jabłko.

Wszyscy mogli uczyć się od niego pracowitości, rzetelności, bezstronności. Mogliby również ci, którzy przyszli już po nim, nie mając okazji go poznać.

Bezstronność i pracowitość

Wojciech Czuchnowski, dziennikarz „Gazety Wyborczej”, a wcześniej między innymi „Gazety Krakowskiej”, „Super Expressu” i „Dziennika Polskiego”, Mirosława Koźmina wspomina tym jednym, najważniejszym słowem. Dziennikarz.

- Tylko tyle i aż tyle - tłumaczy. - Mirek nie uczestniczył w żadnej wojnie, nie angażował się politycznie, nie zacietrzewiał... Mógłby pracować w każdej gazecie potrzebującej informacji ze śledztw, sal sądowych i policyjnych komisariatów. W każdej pisałby tak samo rzetelnie i dokładnie, bez emocji, ale z wyczuciem tego, co dobre, a co złe.

Jerzy Sułowski, redaktor naczelny „Gazety Krakowskiej”, z Koźminem najdłużej pracował w „Super Expressie”. - Znaliśmy się ponad 20 lat. Nie wiem, jakie miał poglądy polityczne. Nawet jak pisał o politykach, to interesowały go wyłącznie fakty, które chciał przekazać swoim czytelnikom - wspomina Sułowski.

Wszyscy, mówiąc o Mirosławie Koźminie, oprócz bezstronności i rzetelności, podkreślają jego wielką pracowitość.

- Typowy obrazek w redakcji: siedzi Miruś za swoją, najpierw, maszyną do pisania, a potem za komputerem i stuka w klawisze z szybkością karabinu maszynowego - opowiada Robert Feluś, publicysta, były dziennikarz „Super Expressu”, a potem redaktor naczelny „Faktu”. - Czasem puszczaliśmy do niego teksty w stylu: „Miruś, wolniej, bo się klawiatura zapali”.

Marek Kęskrawiec, kiedyś dziennikarz „Newsweeka” i TVN-u, a teraz redaktor naczelny „Dziennika Polskiego”, z Koźminem pracował pod koniec lat 90. w „Super Expressie”.

- Wchodził do redakcji niemal zawsze uśmiechnięty, głośno się witając. Potem słychać było huk klawiszy, bo od razu siadał do komputera i pisał - przypomina sobie Kęskrawiec. - Niewielu spotkałem tak pracowitych i sympatycznych dziennikarzy. To ostatnie było wręcz dziwne, bo zachować pogodę ducha w sytuacji, gdy człowiek non stop pisze o przestępczości, to nie lada wyczyn.

Sułowski dodaje: - Praca reportera kryminalnego do łatwych nie należy. Wymaga wielkiej odporności psychicznej, odwagi, taktu. Mirek to wszystko miał.

Patrzył w oczy, słuchał

Był dobry. - Wiedział o tym - podkreśla Sułowski. Mimo to nie wywyższał się. Zachowywał pokorę.
Ludzie Mirkowi ufali.

- Nikt nie odmawiał mu wypowiedzi, wszyscy wiedzieli, że jest rzetelny i uczciwy - podkreśla Jerzy Bukowski, krakowski publicysta, filozof, wykładowca. - Wielokrotnie byłem świadkiem, jak jego rozmówcy rezygnowali z autoryzacji swoich wypowiedzi, gdyż byli pewni, że nie będą przez niego w żaden sposób zmanipulowane.

Kęskrawiec: - Pamiętam, jak kiedyś wspólnie opisywaliśmy postać znanego bioenergoterapeuty, który przedstawiał się jako szlachcic i profesor, choć oba certyfikaty kupił, a na dodatek bardziej mu wychodziło znęcanie się nad żoną niż leczenie ludzi. Mirek był w redakcji, kiedy nasz bohater wpadł do biura niesiony furią, z głębokim postanowieniem fizycznej zemsty. Podobno w minutę rozbroił znachora swym szczerym spojrzeniem. Zamiast siniaków mieliśmy tylko wygrany w cuglach proces.

- Mirek przede wszystkim był dobrym człowiekiem - podkreśla Tomasz Lachowicz, były redaktor naczelny „Gazety Krakowskiej” i „Super Expressu”. - Człowiekiem, w towarzystwie którego chciało się być. W swojej postawie, relacji do świata i ludzi był bardzo krakowski, pełen przyjemnych miękkości w kontakcie, umiejący słuchać i patrzeć w oczy.

Bukowski: - Mirek pamiętał o osobistych problemach znajomych. Zawsze pytał mnie o zdrowie mojej mamy, jak czują się i co robią dawni przyjaciele z mediów.

- Nie słyszałem, żeby kogoś krytykował - zauważa Sułowski. - Zajmując się tą złą stroną ludzkiej natury, pozostawał optymistą i wierzył w drugiego człowieka. Dlatego w środowisku nie miał wrogów, dlatego Mirka wszyscy lubili. A właściwie: Mirusia. Bo tak, jak dodaje Czuchnowski, wszyscy go nazywali. Był koleżeński, ciepły, dowcipny.

„Cześć” i już go nie było

Koźmin miał również niesamowitą pamięć do dat, miejsc, szczegółów. I imponująca siatkę znajomości, której zazdrościli mu inni reporterzy.
- Podziwiałem umiejętność zdobywania przez niego wiadomości od ważnych postaci krakowskiego życia publicznego, z którymi miał świetny kontakt - przyznaje Bukowski.

Czuchnowski nadmienia: - Najczęściej sam był na miejscu zdarzenia często jeszcze przed policją, zawiadomiony przez jednego ze swoich licznych informatorów.
- Telefon służył mu do zbierania podstawowych informacji, ale żeby je zweryfikować, musiał jechać na miejsce - opowiada Sułowski. - Nieważne, czy to była Bobowa, Kielce czy Sztokholm. Zbierał się błyskawicznie, rzucał „cześć” i już go nie było.

Koźmin mógłby opowiadać zdarzenia kryminalne z każdej małopolskiej miejscowości. Wszystko miał w pamięci.

Czuchnowski: - Gdy jechało się z nim jego słynnym białym fordem scorpio po drogach Małopolski, potrafił po drodze opowiedzieć o każdym ważnym - najczęściej dramatycznym, bo przecież to była jego „działka”- zdarzeniu w mijanych miejscowościach.

Dziennikarstwo starej daty

Jerzy Sułowski podkreśla, że Mirosław Koźmin był po prostu sobą. Sobą, czyli człowiekiem newsa. Dziennikarzem z krwi i kości, który nie odpuszczał, nim nie wykonał swojej codziennej, wewnętrznej, wyśrubowanej normy.
- Nie zapomnę pewnego ranka, kiedy stał ze słuchawką w dłoni i bił głową w ścianę, powtarzając, że to niemożliwe, że nic się w mieście nie dzieje - dodaje Sułowski.

Robert Feluś kończy swoją opowieść tak: - Z takim dziennikarzem odchodzi to, co w naszym dziennikarskim środowisku było najlepsze: współpraca, solidarność, rzetelność, pracowitość i koleżeńskość.

Maria Mazurek

Jestem dziennikarzem i redaktorem Gazety Krakowskiej; odpowiadam za piątkowe, magazynowe wydanie Gazety Krakowskiej. Moją ulubioną formą jest wywiad, a tematyką: nauka, medycyna, życie społeczne. Jestem współautorką siedmiu książek, w tym czterech napisanych wspólnie z neurobiologiem, prof. Jerzym Vetulanim (m.in. "Neuroertyka" i "Sen Alicji"), kolejne powstały z informatykiem, prof. Ryszardem Tadeusiewiczem i psychiatrą, prof. Dominiką Dudek. Moją pasją jest łucznictwo konne, jestem właścicielką najfajniejszego konia na świecie.

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.