Mistrz ucieczek Zdzisław Najmrodzki. Perypetie kryminalisty, który stał się legendą za życia
Zdzisław Najmrodzki umykał wymiarowi sprawiedliwości kilkanaście razy. Mija 30 lat, odkąd krakowski sąd po raz ostatni skazał go za złodziejskie sprawy.
Kraków był ważny dla mistrza ucieczek. Tu schronił się po brawurowej ucieczce z zakładu karnego w Gliwicach, w którym od lutego 1988 roku odbywał wyrok 15 lat więzienia. Z zakurzonych akt sądowych wynika, że pomogła mu matka i kolega Kazimierz O.
Brawurowa ucieczka
Kazimierz O. saperkami i łomem wykopał podziemny, długi na osiem metrów tunel z piwnicy pobliskiej szkoły dokładnie do spacerniaka gliwickiego więzienia. Wszystko trwało trzy miesiące.
Do szkoły Kazimierz O. przychodził w nocy, w dzień trwał tam remont. Zamontował oświetlenie w tunelu i kopał, a Sabina N. - matka Najmrodzkiego - wynosiła ziemię w wiaderkach do piwnicy szkoły. Musiała mieć w więzieniu zaufanego strażnika i przez niego przekazywała synowi grypsy, jak idą postępy prac.
Kazimierz O. podstemplował deskami wejście do tunelu na spacerniaku, by nikt niepowołany nie wpadł do środka podczas spaceru. Umieścił tam też wystające z ziemi ostrze, a przekupiony klawisz położył niedużą blaszkę na siatce nad spacerniakiem, by przyszły uciekinier znał dokładnie położenie wlotu do tunelu. I z góry i z dołu.
Najmrodzki dostał sygnał, że ucieczka ma być 3 września 1989 roku. Zastosował się do planu. Naczelnikowi więzienia w celi zostawił list pożegnalny, wyszedł na spacer i chwilę potem na oczach dwóch strażników po prostu zapadł się pod ziemię i poleciał dwa metry w dół.
Kazimierz O. czekał na niego na końcu tunelu w piwnicy szkoły, motocyklem wywiózł do mieszkania w centrum Gliwic, w którym zbieg przeczekał kilka dni, aż obława straci impet.
Najmrodzki nie mógł usiedzieć na miejscu. Swobodnie poruszał się po Gliwicach i po kraju. Cztery dni po ucieczce przyjechał do Krakowa i ukradł na ul. Smoleńsk fiata 132 należącego do obywatela Włoch. Wykorzystywał pojazd do podróży i złodziejskich eskapad. Nie minął tydzień, a w Kozłowie pod Opolem włamał się do zajazdu Nad Platanem i zgarnął towary deficytowe: 70 czekolad, 12 kilogramów kawy, 30 kilogramów szynki i pokaźną kolekcję wódek. Sprzedawał wszystko przygodnym osobom. Rozpowiadał, że ma tyle dóbr, bo planuje otworzyć sklep pod Wawelem.
Wódkę oferował też do sprzedaży restauracjom Pod Kopcem w Krakowie, Srebrna Góra na Bielanach, Nowina w Głogoczowie oraz Domino w Krzyszkowicach.
Dzięki kolejnemu włamaniu - do urzędu gminy w Mstowie pod Częstochową - zdobył prawie 300 oryginalnych blankietów praw jazdy i dowodów osobistych. Najmrodzki wkleił swoje zdjęcie i w sfałszowanych dokumentach wpisał nazwisko Ryszard Berezowski. Potem jeszcze w Krakowie na os. XXX-lecia ukradł fiata 132 i paradował nim po Małopolsce. Pod Skawinę odwoził choćby rodzinę wspólnika Kazimierza O.
Używał też skradzionego z ulicy Krowoderskiej bmw, ale rzadziej, bo z pojazdu wyciekał płyn hamulcowy.
Wpadka na ul. Koniewa
Wpadł ze wspólnikiem 19 listopada 1989 roku - 77 dni od ucieczki z więzienia. Patrol MO zauważył skradzionego fiata, jak gna przez trawnik spod motelu Krak. Na miejscu były trzy auta milicji, ale Najmrodzki zgubił pościg. Na ostrym zakręcie wypadł z drogi i wbił się w słup oświetleniowy. Huk słyszał pieszy patrol MO i to on był pierwszy na miejscu.
Pasażer auta wypadł na zewnątrz. Był w ciężkim stanie: połamane żebra, stłuczony mózg. Najmrodzki rzucił się do ucieczki, ale szybko go ujęto, choć posługiwał się fałszywymi dokumentami. Na miejsce przyjechał wtedy Andrzej Kapko, wieloletni szef obyczajówki krakowskiej komendy i zauważył, że w drukach urzędowych są błędy ortograficzne. To wzbudziło jego czujność.
A gdy jeszcze w bagażniku auta ujawniono kilka tablic rejestracyjnych i łomy do włamań, stało się jasne, że w ręce stróżów prawa wpadli złodzieje.
Tożsamość Najmrodzkiego potwierdzono za pomocą odcisków palców.
Nie utrzymał się potem w sądzie zarzut, że podczas zatrzymania zaatakował jednego z funkcjonariuszy.
- Nie stosuję przemocy - mówił Najmrodzki. - Ja chciałem być grzeczny wobec zatrzymujących mnie, bo wiedziałem, że mam sfałszowane dokumenty i ukrywałem się po ucieczce z Gliwic - mówił.
- Wypadek to wina funkcjonariuszy MO - uważał. - Gdyby mnie nie ścigali, to nie jechałbym za szybko - tłumaczył przed sądem.
W pismach do sądu atakował prowadzącego sprawę prokuratora Zefiryna Jelenia.
- Od pierwszych dni śledztwa zachowuje się wobec mnie wyjątkowo arogancko, obrażając mnie pikantnymi epitetami. Prześladuje mnie i moją rodzinę, rozsyłając listy gończe za moją chorą i niewinną matką - pisał.
Wyrok krakowskiego sądu rejonowego: siedem i pół roku odsiadki, zakaz prowadzenia pojazdów przez sześć lat i pięć milionów złotych grzywny. Gdyby Najmrodzki jej nie zapłacił, musiałby siedzieć jeszcze osiem miesięcy i pięć dni. Kazimierz O. dostał trzy i pół roku.
Przy wymiarze kary dla Najmrodzkiego sąd miał na uwadze stopień zdemoralizowania przejawiający się w poczuciu bezkarności często popełnianych przestępstw oraz dotychczasową karalność za czyny tego samego rodzaju.
Sąd Okręgowy w 1991 roku - dokładnie 30 lat temu - dokonał tylko niewielkich korekt, wyrok był prawomocny. Tak skończył się krakowski epizod mistrza ucieczek.
Prośba o ułaskawienie
Zaczął się kolejny, czyli walka o wcześniejszej wyjście na wolność. W tym miało pomóc pisanie wniosku o ułaskawienia do ówczesnego prezydenta RP Lecha Wałęsy. Najmrodzki zwracał uwagę, że katowicki sąd wymierzył mu ostatnio 12 lat więzienia, a krakowski - siedem i pół. - To dla mnie perspektywa odsiadki 19,5 roku za wyłącznie pospolite czyny. To dożywocie - przekonywał. Pisał, że posiada bardzo dobre opinie ze wszystkich aresztów i zakładów karnych, w których przebywał osiem lat.
- Uczestniczyłem tam w życiu kulturalno-oświatowym, czytałem dużo książek i śledziłem życie społeczne, polityczne i ekonomiczne Polski - pisał do Lecha Wałęsy. Nie zapomniał wspomnieć, że pochodzi z rodziny katolickiej i sam jest katolikiem.
Chciał mieć hodowlę łososi
- Panie prezydencie, ja doskonale rozumiem dotychczas popełnione błędy życiowe, za które odpokutowałem tracąc znaczącą część życia (osiem lat odbytej kary i sześć lat ukrywania się). Proszę o pierwszą i ostatnią szansę. Mogę zapewnić, że jestem człowiekiem wrażliwym, pragnącym uregulowanego życia rodzinnego. Posiadam liczną rodzinę: mamę, tatę i trzech braci, którzy nigdy nie zwątpili w moje morale. Co do finansów, mam środki z tytułu wydania dwóch książek , które pragnę zainwestować w hodowlę łososia. Odnośnie moich nieszczęsnych ucieczek (przyczyny wszelakiego zła) pragnę wyjaśnić, że kierowałem się wyłącznie obroną przed grożącą mi karą 25 lat więzienia - pisał do prezydenta.
Pisał do Wałęsy, że siedzi jedynie za pospolite przestępstwa, a w więzieniu dużo czyta. Jest katolikiem, zamierza żyć z hodowli łososia. Wałęsa ułaskawił go na próbę w 1994 roku
15 listopada 1994 roku Wałęsa ułaskawił Najmrodzkiego na pięć lat próby.
W 1995 roku krakowski sąd zajmował się jeszcze dowodami rzeczowymi ze sprawy dotyczącej włamań. Najmrodzki przyjeżdżał tu na rozprawy, ostatni raz był 18 sierpnia. Niecałe dwa tygodnie później - 30 sierpnia 1995 roku - zginął w wypadku samochodowym. Przed śmiercią zdążył zmienić nazwisko na Biernacki, rodowe nazwisko matki.
Argumentował w pismach do urzędu w Żyrardowie, że zmiana wynika z tego, że jego nazwisko jest znane publiczne z przestępczej działalności i to utrudni mu start życiowy i powrót do społeczeństwa po opuszczeniu więzienia. Wolnością i nową tożsamością długo się jednak nie nacieszył.
Na ekranach kin oglądać można film „Najmro. Kocha, kradnie, szanuje” w reżyserii Mateusza Rakowicza.