Mój dom, mój zabytek, moje szczęście
Życie codzienne właścicieli dworów i pałaców w I połowie XXI wieku to mieszanina trosk i radości. Większość znalazła swoje miejsce na ziemi.
Nawet zimą, jeśli nie ma mrozów i śniegu, pijemy poranną kawę pod starym kasztanem - opowiada Krzysztof Erm ze Ściborza koło Otmuchowa. - To najpiękniejsze chwile, gdy siadamy do wspólnych posiłków w parku. Albo gdy w upalny letni dzień możemy się schronić w przyjemnym chłodzie pomieszczeń na parterze. Tam mury mają metr grubości. Temperatura w upały nie przekracza 20 stopni.
- Park urządziłem sam, z pomocą synów. Według własnej koncepcji - dodaje Bronisław Szelwicki ze Zwierzyńca pod Otmuchowem. - Wspólna praca daje satysfakcję i cementuje rodzinę.
- Dzieci mają do dyspozycji nieograniczoną przestrzeń - mówi Anna Parton z Piotrowic Nyskich. - Przyzwyczaiły się, że tam, gdzie trwają prace, wchodzić nie można. Ale miejsca im nie brakuje, żeby brykać w sali balowej albo szaleć w parku. Ja najbardziej lubię spacery z nimi do drzewa, które wybrały na zabawy.
- Kardiolog mi powiedział, że będę żył sto lat. Bo tyle mam jeszcze do zrobienia w swoim domu - śmieje się Ryszard Brzeziński, właściciel pałacu w Pielgrzymowie koło Głubczyc.
Do gazet najczęściej trafiają wiadomości o złych przykładach ludzi, którzy kupili stary obiekt i pozostawili go samemu sobie. Niestety, na Opolszczyźnie ciągle pełno jest opuszczonych, niszczejących prywatnych zabytków. I właściwie nie wiadomo, po co je kupiono. Bez refleksji, a może w nadziei na duży zysk przy odsprzedaży?
Mniej zainteresowania budzą ci, którzy kupili pałac czy dwór, żeby w nim zamieszkać. Oni z poświęceniem wkładają wszystkie oszczędności w remont. Dla nich dom staje się życiową pasją. Wciąga ich lokalna historia, szukają dokumentów, relacji, świadków. Z pietyzmem dbają o każdy odkryty zabytkowy element wyposażenia czy wystroju. I nawet godzą się na wycieczki turystów, które przechodzą im między kuchnią a sypialnią.
Krzysztof Erm kupił XVII-wieczny pałac w Ściborzu koło Otmuchowa w 1995 roku.
- Wracałem z wycieczki w Kotlinę Kłodzką, pomyliłem drogę i przypadkowo wjechałem do wioski - opowiada. - Zobaczyłem pałac i stwierdziłem, że to jest to, co chcę kupić.
Pałac w Ściborzu zbudował w 1668 roku biskup wrocławski Heymann. W 1932 roku, z powodu budowy w sąsiedztwie zapory w Otmuchowie, ostatni prywatny właściciel obiektu sprzedał go władzom, które urządziły tu szkołę. W 1945 roku budynek przejął Urząd Bezpieczeństwa. Katowni tu jednak nie zrobił, tylko ośrodek wypoczynkowy. Potem przejęła go komenda wojewódzka MO w Opolu. W latach 80. milicja zaczęła remont od prucia starych, drewnianych stropów. Ale na przypadkową kontrolę wpadł do Ściborza wojewódzki konserwator zabytków i prace wstrzymał, bo nie było uzgodnień. Złapana na gorącym uczynku komenda wojewódzka schowała głowę w piasek, wstrzymała remonty, zostawiła pałac na pastwę złodziei i złych warunków atmosferycznych. Na szczęście budynek dotrwał do 1995 roku. Nowy właściciel po 10 latach remontów i prac konserwatorskich wreszcie mógł wprowadzić się do pierwszych pomieszczeń w pałacu.
- Mieszkałem w bloku, na 60 metrach kwadratowych, a teraz mam sypialnię o powierzchni 40 metrów i sufit na 4 metrach wysokości - opowiada Krzysztof Erm. - Ale do dużych przestrzeni łatwiej się przyzwyczaić niż do ciasnoty. Trudniej pogodzić się z kosztami opału na zimę. W zabytkowym obiekcie trzeba się liczyć z tym, że albo się ma w domu zimno, albo płaci się ogromne rachunki za ogrzewanie. Byłem kiedyś na spotkaniu właścicieli pałaców i jeden z nas, lekarz z wykształcenia, przekonywał pozostałych, że dla człowieka najlepsza do życia jest temperatura 16 stopni. Na co jego córka zawołała: Tato, ale nam zamarzła woda na korytarzu.
- Byłem chyba pierwszym właścicielem prywatnego pałacu na Opolszczyźnie - wspomina Ryszard Brzeziński. Przedsiębiorca ze Śląska w 1979 roku kupił porzucony pałacyk w Pielgrzymowie z 1740 roku, który wojnę przetrwał nie draśnięty, a potem wiele lat też służył za ośrodek kolonijny.
- Na balkonie rosło drzewo, nie było drzwi, okien i znacznej części dachu - wspomina pionierskie lata. - Tylko jedno pomieszczenie nadawało się do mieszkania. W latach 80. musiałem czekać na przydział wszystkiego, na szyby, okna. Gdybym wiedział, jaki to będzie trud, chybabym się tego nie podjął. Ale teraz już bym się nie zamienił. Wczoraj przyleciały do mnie sikorki z krzykiem, że się im skończyła karma na drzewie. W mieście tego nie ma.
- Ogród ma 3,5 hektara - mówi Krzysztof Erm. - Latem trawę kosimy co tydzień i to jest dzień pracy z kosiarką dla jednej osoby. - Ale zależy nam na tym, żeby nie zbierać siana z ogrodu.
Bronisław Szelwicki, pracownik naukowy Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu i specjalista od architektury krajobrazu, szukał dla siebie miejsca na emeryturę. Siedem lat temu kupił pałacyk myśliwski w Zwierzyńcu, wybudowany przez biskupa wrocławskiego Franciszka Ludwika Neuburga w 1714 roku. Prace remontowe i konserwatorskie właściwie już zakończył.
- Mam podwójną satysfakcję - opowiada. - Cieszę się, że odtworzyłem obiekt ważny dla naszego dziedzictwa kulturowego. A przy okazji mam mieszkanie, przestrzeń do życia, wspaniałe miejsce do przyjmowania gości w parku. Mój dom stał się dla mnie hobby. Coś po mnie pozostanie w dzisiejszej cywilizacyjnej pogoni. Ale przyznaję, że zgrabienie liści jesienią z powierzchni 1,5 hektara wymaga wysiłku.
W zabytkowym wnętrzu nie można zrobić remontu, przebudowy bez uzgodnienia z wojewódzkim konserwatorem zabytków. Bez projektów, wykonawców z kwalifikacjami konserwatorskimi. Co prawda można też prosić o państwowe wsparcie na wykonanie prac. Zwłaszcza jak się pod sufitem odkryje takie cuda, jak freski z XVII wieku w sali rycerskiej pałacu w Piotrowicach Nyskich. Jim i Anna Partonowie, polsko-angielskie małżeństwo - w 2008 roku sprzedało mieszkanie w Londynie i zainwestowało w pałac na polskiej prowincji. Niedawno dostali dobrą wiadomość, że ministerstwo kultury w tym roku wreszcie dofinansuje prace konserwatorskie fresków, o których powstało już kilka prac naukowych. Ekipy budowlane ciągle kręcą się po ich domu, ale właściciele znoszą to cierpliwie.
- Jak ktoś ma miliony, to pewnie zrobi wszystko za jednym zamachem. My musimy robić drobnymi kroczkami - mówi pani Anna, szczęśliwa matka czwórki dzieci. Tak zajęta obowiązkami rodzicielskimi, że brakuje jej nawet czasu na korzystanie z uroków starego domu i ogrodu. - Pogodziliśmy się z tym, że nasz dom to specyficzny obiekt, który ma wyjątkowe wymagania. Przyzwyczailiśmy się też do ludzi, którzy przychodzą zwiedzać, oglądać. Nawet do ich komentarzy, gdy nie wszystko się jeszcze podoba. Ale większość gości widzi, że to, co robimy, ma sens, a z każdą ich wizytą jest lepiej.
- Takie życie trzeba polubić - mówi Ryszard Brzeziński. - Przyzwyczaić się, że w zimie dzień zaczyna się od palenia w piecu, a latem od wyprowadzenia psów.
Skończyłem 70 lat. Czasem słyszę pochwałę od kogoś, kto zobaczył mój dom, i czuję, że było warto. Nie zmarnowałem życia.
Do Szelwickiego trafiają ludzie w podobnej sytuacji, którzy kupują lub kupili zabytkowy obiekt. Pytają o renowację parku, proszą o poradę. Doradzał między innymi po sąsiedzku Partonom z Piotrowic. I dlatego swoją działalność na wsi traktuje jak pozytywistyczną pracę od podstaw. Zaangażował się też w obronę sąsiadów, którym duży rolnik chce wybudować chlewnię za oknami. Bronił śródpolnych, starych dębów, wycinanych przez właścicieli pól, którym przeszkadzały w manewrach wielkimi pojazdami rolniczymi.
Ryszard Brzeziński został przed rokiem sołtysem w swojej małej wiosce. Zabrał się ratowanie starej kapliczki po czeskiej stronie granicy w Pielgrzymowie. Jim Parton organizuje w pałacu otwarte koncerty muzyczne. Raz w roku ściąga młodzież z zagranicy na turnieje rugby. Krzysztof Erm zaprasza do siebie programy telewizyjne o poszukiwaczach historii. Każdy z nich siłą rzeczy staje się ambasadorem swojej miejscowości i okolicy. I każdy musi mieć w sobie odrobinę szaleństwa. Bez tego nie da się dźwignąć z ruiny kawałka historii skazanej na zapomnienie.
Zagłębie pałacowe
Na Opolszczyźnie do rejestru zabytków wpisanych jest 75 pałaców, 28 zamków i 31 dworów. W większości są to obecnie obiekty prywatne. W ostatnich latach ze względu na trwałą utratę wartości historycznej i naukowej z rejestru wykreślono dwory w Jaryszowie i Włodarach. Według danych Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków ok. 10 procent zabytkowych rezydencji jest w złym stanie technicznym.
3 tysiące grzywny
Ustawa o ochronie zabytków daje służbom konserwatorskim prawo do wydawania decyzji zobowiązujących właściciela zabytku do wykonania konkretnych prac zabezpieczeniowych i remontowych. W przypadku zlekceważenia nakazu sprawa jest kierowana do organów ścigania. Rekordową grzywnę - 3 tys. złotych - dostał z tego powodu w sądzie w Prudniku właściciel pałacu w Łące Prudnickiej. W dwóch przypadkach opolski WKZ zdecydował się sam sfinansować zastępczo prace remontowe.