Monika Dudek, nowa dyrektorka Muzeum Etnograficznego: Nie zamierzam rządzić sama
- Muzeum to jest kropka nad i. Łączą się tu wszystkie moje pasje – mówi Monika Dudek, która z początkiem lutego została dyrektorką Muzeum Etnograficznego. Inni mówią o niej: właściwy człowiek na właściwym miejscu.
Dyrektorka czy dyrektor?
Dyrektorka, choć na pieczątce wyglądałoby to mało poważnie. Na wsi przecież chodziło się „do doktórki”, jeśli lekarzem była kobieta. Ale dyrektorka także dlatego, że myślę, że kobieta inaczej zarządza. A przede wszystkim: zarządza, nie rządzi.
Czyli? Jak pani widzi swoją rolę w muzeum?
Czyli sprawia, żeby zbiory były zaopiekowane, a pracownicy i widzowie zadowoleni. Tak widzę swoją rolę. Dyrektor ma dbać o zbiory i ich upowszechnianie oraz o pracowników. Ale rządzić nie zamierzam sama, każdy z pracowników muzeum ma wiedzę i doświadczenie, pozwalające np. na wspólne zaplanowanie wystaw. I chyba opiekunowie ekspozycji najlepiej wiedzą, czego oczekują od muzeum zwiedzający - to oni przecież słyszą, co mówią nasi goście, jak reagują. W najbliższym czasie powołam też kolegium kustoszy - nie było tu takiego organu doradczego, a to norma w muzeach - chcę korzystać z wiedzy i doświadczenia zespołu.
W ponad stuletniej historii Muzeum Etnograficznego jest pani drugą kobietą na tym stanowisku.
Drugą, po wieloletniej dyrektor pani Marii Zachorowskiej. Bardzo mnie to porusza, czuję się zaszczycona i mówię to bez żadnego zadęcia.
Co komisja konkursowa doceniła w pani wizji muzeum?
Nie dostałam takiej informacji wprost, ale sądzę, że moja wizja muzeum otwartego – na różne środowiska, na współpracę z uczelniami, instytucjami kultury. Wiem natomiast, że oddało na mnie głos osiem osób z jedenastoosobowej komisji. Postrzegam to jako ogromne wyróżnienie.
Nie mogę nie zapytać o zamieszanie, jakie towarzyszyło objęciu przez panią stanowiska - informowaliśmy o tym naszych czytelników. Zespół stanął wówczas za panią, jako osobą, która wygrała konkurs.
Trochę się przeciągnęło powołanie mnie na dyrektora, ale wszystko dobrze się skończyło i jestem tu, gdzie jestem. Bardzo często słyszę od różnych osób, komentujących to zdarzenie: właściwy człowiek na właściwym miejscu. Tego będę się trzymać. Zespół chciał przejrzystości i działania według zasad - to dla mnie bardzo ważne. Dążąc do transparentności, za chwilę będziemy się zajmować zmianą struktury organizacyjnej, która dla mnie i wielu osób w zespole jest nieczytelna, np. nie mamy działów i kierowników działów - ta kwestia wymaga uporządkowania. To trudne zadanie, ponieważ muszę wiedzieć, jakie oczekiwania ma zespół, ale też przełożyć to na taką organizację, w której każdy z pracowników będzie mógł wykorzystać swój potencjał i wiedzę. Powtórzę: nie zamierzam rządzić sama.
Jak więc widzi pani muzeum, jego misję? Jak się zmieni to miejsce zarządzane przez panią?
Zabrzmi to trochę górnolotnie, ale: Muzeum Etnograficzne – mając świadomość wyjątkowości powierzonej mu najstarszej kolekcji etnograficznej w Polsce – z szacunkiem pochyla się nad tym, co polecili nam przechować nasi przodkowie, opracowując, upowszechniając i promując swoje zbiory oraz krzewiąc wiedzę o dziejach i różnorodności kultur ludzki - taką wizję przedstawiłam komisji. Chcę pokazywać nasze zbiory, ponieważ są niesamowite. W ostatnich latach duży nacisk kładzie się na interpretację, odczytywanie na nowo, ale sama wciąż się zastanawiam, czy muzeum jest postrzegane jako przestrzeń do naukowej interpretacji, czy raczej widziane jest przez pryzmat tej izby krakowskiej? To jest bardzo trudne do wyważenia i dlatego w moich celach jest stworzenie strategii muzeum, ale też tak banalnej rzeczy, jak przewodnika po wystawach czy przygotowanie opisów na wystawę - to podstawa. Pokazując i nazywając, jednocześnie objaśniamy świat. Za tym idzie interpretacja, a więc konferencje naukowe, które przez ostatnich kilka lat nie były w muzeum organizowane, a które stanowią podstawę funkcjonowania w świecie etnograficznym i muzealnym, dlatego już za chwilę podpisujemy porozumienie o współpracy z Instytutem Antropologii i Etnologii UJ, aby wspólnie dyskutować, ale i też po to, żeby studenci mogli uczyć się etnografii od naszych konserwatorów, inwentaryzatorów, osób, które tworzą wystawy. Chcę wrócić też do wydawania "Roczników muzealnych", ponieważ to pokazuje co robimy, dajemy też możliwość wypowiedzenia się pracownikom merytorycznym, przedstawiamy tym samym nasze muzeum.
Muzeum to jest kropka nad i. Moje ogromne doświadczenie i wiedzę z różnych obszarów będę mogła tu wykorzystać i kreować z innego poziomu. Łączą się tu wszystkie moje pasje.
Bardzo podobnie myślał o Muzeum Etnograficznym jego założyciel Seweryn Udziela.
Rzeczywiście, przedstawiona przeze mnie wizja jest zbieżna ze statutem muzeum. Najważniejsze zadanie i misja muzeum jest taka, by zachować to, co mamy w zbiorach, upowszechniać to i udostępniać. Muzeum jest otwarte dla wszystkich, którzy szukają inspiracji i korzeni – to nasz podstawowy obowiązek. To, co mnie szczególnie porusza, jako etnolożkę i kobietę czułą na przedmiot, jest to, że za każdym z muzealnych przedmiotów stoi człowiek, czy jest to drewniana łyżka, czy przywiezione niedawno przez jedną z naszych pracownic z Peru okrycie. Potencjał zbiorów, zespołu i miejsca to trzy aspekty, którymi chcę się zająć. Wartość dyrektora zazwyczaj mierzy się przez te fajerwerki, które są na zewnątrz: wystawy, wydarzenia, a ja będę powtarzać jak mantrę, że sercem muzeum są zbiory. Najstarsze, wyjątkowe kolekcje, ogromne zbiory, na których przechowywanie brakuje miejsca. Udało nam się natomiast poszerzyć ostatnio zespół edukacji - to prężnie działający odcinek muzeum, zwłaszcza teraz, w okolicy Wielkanocy. Za moment powiększymy o jeden etat pracownię konserwatorską – to dla mnie priorytet, ponieważ w planach na ten rok mamy relokację zbiorów wielkogabarytowych do magazynu, który powstaje na ul. Babińskiego. Trzeba to wszystko przygotować.
Zakończyła się właśnie fantastyczna wystawa "Powerbank/siła kobiet", o której było trochę głośniej, zazwyczaj jednak nie jest tak głośno, o Muzeum Etnograficznym przypominamy sobie przy okazji Wielkanocy czy Bożego Narodzenia.
Będziemy pracować intensywnie nad promocją. Natomiast siłą "Powerbanku" - poza podejściem do tematu kobiecego, który jest mi bliski choćby przez to, że przez lata byłam prezeską fundacji Kobieta w Regionie - jest to, że wykorzystaliśmy swoje zbiory. Moim zdaniem muzeum przez ostatnie lata zaniedbało korzystanie z tego, co mamy. Poza "Powerbankiem" popularnością cieszyła się wystawa "Syberia" też z naszych zbiorów. To muzeum żyje, naprawdę wiele się tu dzieje i chcemy to pokazać Krakowowi i turystom.
No właśnie, Muzeum Etnograficzne dysponuje ogromnymi zbiorami opowiadającymi o kulturach odległych zakątków świata. Zobaczymy taką wystawę?
Zastanawiałam się nad tym, czy skoro jeździmy po świecie i mamy na wyciągnięcie ręki tę egzotykę, to czy ktoś będzie chciał przyjść do nas, żeby to zobaczyć? Lada dzień ma nas odwiedzić pani ambasador Indonezji, by spotkać się z naszymi pracownikami opiekującymi się kolekcją zbiorów pozaeuropejskich. O tym, że mamy taką kolekcję dowiedziała się w Muzeum Azji i Pacyfiku w Warszawie, wcześniej o tym nie słyszała.
Wystawy Muzeum Etnograficznego, które zapadły w pamięć to także te o ogródkach działkowych czy weselach. Może to jest kierunek, jakiego oczekują widzowie?
Rzeczywiście, "Wesele" i "Dzieło-działka" to dwa projekty badawcze i wystawy, który były realizowane już kilka lat temu, a które najmocniej zapadły w pamięć. Pracownicy Muzeum prowadzili też intensywne badania nad strojem krakowskim, został wydana znakomita książka - w niewielkim nakładzie, który nie był wznowiony - chciałabym ją wznowić. Wciąż też dostajemy mnóstwo zapytań o to, jakie stroje nosiło się w różnych regionach Małopolski, pracownicy o tym ciągle opowiadają, wydaliśmy katalog, a na piętrze mamy przecież wystawę strojów. Ale marzy mi się duża wystawa o stroju krakowskim, ponieważ on nam się kojarzy niemal wyłącznie z Bronowicami, a strój krakowski w każdej wsi wyglądał inaczej, od Igołomi po Oświęcim, w każdej wsi był inny. Przy obecnym boomie na folk i regionalizm tkwi w tej kolekcji nieprawdopodobny potencjał. Moda na stroje folkowe jest zazwyczaj inspirowana Podhalem, Kujawami i Kaszubami, kto wie, jaki jest haft krakowski? Czemu na koszulkach i torbach nie ma naszych wzorów? Chciałabym zobaczyć taki krakowski strój na ulicy i żeby można było kupić taką pamiątkę w naszym sklepiku, zamiast iść do Sukiennic, gdzie, kupując strój krakowski, kupuje się strój sukiennicki.
Najpierw jednak trzeba zwiedzających przyciągnąć do muzeum, bo cóż, jedni już chałupę krakowską widzieli, inni trafią tu pewnie raczej przypadkiem, a przecież miejsce stwarza ogromny potencjał. Czy wystawa stała się zmieni?
Tu jest nie tylko chałupa! Jednak to pewne, coś trzeba w tej wystawie przeorganizować, ale to na pewno nie stanie się w tym roku. Bardzo w tej kwestii liczę na opinię zespołu - to świetni eksperci. Natomiast kiedy zazieleni się nasze pod podwórko kamienicy Esterki, chcę zorganizować koncerty muzyki etnicznej, np. gruzińskiej, serbskiej, chorwackiej, bułgarskiej, w cyklu "Muzyka w muzeum". Zaprosimy grupy, które działają w Krakowie albo tu przyjeżdżają. To będzie zaproszenie, które - mam nadzieję - stanie się pretekstem do tego, by pójść dalej i zobaczyć wystawę, ale też obiekty reprezentujące przywołane powyżej regiony. Kolejna rzecz - jeszcze pod roboczym tytułem, bo proszę pamiętać, że jestem dyrektorką muzeum dopiero od miesiąca - "Egzotyczne, bo małopolskie". Chciałabym, by raz w miesiącu, może raz na kwartał, grupy obrzędowe z całej Małopolski przyjeżdżały do nas i prezentowały obyczaje, które mogą być - w tym najprostszym znaczeniu tego słowa - egzotyczne dla krakowian i turystów, np. pucheroki, dziady (w okresie karnawału), jukace czy droby – często grupy obrzędowe kolędnicze, bo w tym jest największy power.
W Krakowie można to już zobaczyć np. na Rynku podczas letnich targów sztuki ludowej.
To nie jest to samo. Ludzie, którzy robią to nie na scenie, tylko w swojej wsi, nie przyjadą do Krakowa, trzeba ich więc stamtąd wyrwać i pokazać tu.
Ze sztuką ludową mamy chyba problem - mówię o odbiorcach, którzy nie są specjalistami - że zbyt często to, co dostajemy jako ludowe, jest "cepeliadą", czymś obciachowym i nieprawdziwym. Może dlatego z rzadka zaglądamy do Muzeum Etnograficznego?
Pytanie, jak postrzegamy folklor, co jest w nim fajnego? Mazowsze i Śląsk, bo są na poziomie, bo mają zespół baletowy, a grupa ze wsi nie? Myślę, że nie jesteśmy przyzwyczajeni do słuchania muzyki ludowej i folkloru, mamy też "naleciałości" z okresu PRL-u, kiedy to folklor oznaczał Cepelię właśnie i dożynki w Spale. Co teraz jest sztuką ludową? Disco polo, bo słucha się go na wsi? Na to pytanie należy ostrożnie odpowiadać. Natomiast ja chciałabym pokazywać te tradycje prawdziwe, które wciąż funkcjonują na wsiach, oswajać z nimi i edukować. Zresztą w Krakowie wspaniale od lat funkcjonuje festiwal EtnoKraków/Rozstaje, wokół którego skupionych jest mnóstwo osób, zajmujących się muzyką ludową, folklorem, którzy nie kojarzą się ani z Cepelią, ani z obciachem.
Co zobaczymy w najbliższym czasie?
Zakończyliśmy właśnie wystawę "Powerbank", z początkiem kwietnia planujemy finisaż wystawy prac Władysława Wałęgi - niesamowitego człowieka, który przeszedł niebywale trudną drogę w swoim życiu. W maju, w miejscu po "Powerbanku" otwieramy wystawę pod roboczym tytułem "W swoje ręce". Od trzydziestu lat działa przy muzeum Stowarzyszenie Miłośników Tradycyjnego Rękodzieła Ludowego i Artystycznego LUD-Art, które właśnie obchodzi trzydziestolecie. Panie ze stowarzyszenia, tworząc swoje rękodzieło, inspirują się między innymi naszymi zbiorami. Na wakacje wypożyczamy z Muzeum Etnograficznego w Warszawie sztukę naiwną warszawskich malarek, którą uzupełnimy o prace z naszych zbiorów. Warszawa z Krakowem spotka się w sztuce kobiet. Natomiast na jesień pokażemy wystawę pod roboczym tytułem „Najstarsze fotografie i klisze szklane ze zbiorów Muzeum Etnograficznego w Krakowie”.
Wspomniała pani o ogromnej kolekcji i braku miejsca w magazynach, przejdźmy zatem do planów związanych z tym obszarem. Kiedy planowana jest przeprowadzka magazynu do Kobierzyna?
Na terenie szpitala Babińskiego powstaje blisko 300 m2 powierzchni pod nasz nowy magazyn - co jest niewielką powierzchnią, jak na nasze potrzeby. W drugim kwartale budowa powinna się zakończyć. Na jesieni chcemy rozpocząć relokacji zbiorów, ale wcześniej musimy wyposażyć tę przestrzeń. Szukamy wciąż pieniędzy na ten obiekt, ponieważ inwestycja została zaplanowana w zupełnie innych realiach finansowych. Mam nadzieję, że w przyszłości uda się to miejsce bardziej ożywić. Oprócz magazynu będzie tam też punkt konserwatorski. Mieliśmy też zaplanowany remont części recepcyjnej muzeum, głównie z myślą o przystosowaniu jej dla potrzeb osób z niepełnosprawnościami, budynek czeka też na remont dachu, marzy mi się też, żeby w piwnicy zorganizować magazyn otwarty naszej ceramiki.
Jest pani dyrektorką Muzeum Etnograficznego od kilku tygodni, coś panią zaskoczyło w muzeum?
Nic. Po 23 latach pracy w instytucjach kultury - od Muzeum Narodowego, przez gminny ośrodek kultury, po Skansen w Wygiełzowie, przez radę miejską, gdzie byłam przewodniczącą Komisji Kultury, Sportu, Turystyki i Promocji, po organizacje pozarządowe, w których aktywnie działam - nic nie jest mnie w stanie w tym obszarze zaskoczyć. Znam bardzo dobrze to środowisko i sposób funkcjonowania instytucji kultury. Zaczynałam swoją drogę zawodową bardzo wcześnie, na różnych stanowiskach, znam wartość pracy, mam bogate doświadczenie, które pozwala mi rozumieć pracę wielu osób nie tylko w zespole merytorycznym.
Do tych wszystkich aktywności dodajmy pasje: śpiew i taniec. Po co pani właściwie to muzeum?
Śpiewanie i taniec to hobby, a hobby trzeba mieć. 35 lat temu trafiłam do pierwszego zespołu pieśni i tańca, to jest dla mnie rodzaj wyrażania siebie i pracy ze sobą. Przez całe lata się szkoliłam, zajmowałam się choreoterapią, pracą z ciałem, dziś bardzo mi to pomaga - jestem uważna, słucham innych. Teraz te wszystkie aktywności w obszarze etnografia i folklor skumulowały się. Muzeum to jest kropka nad i. Moje ogromne doświadczenie i wiedzę z różnych obszarów będę mogła tu wykorzystać i kreować z innego poziomu. Łączą się tu wszystkie moje pasje.
A skąd w ogóle ta miłość - bo to musi być miłość - do folkloru?
Wyrosłam w tym, w mojej rodzinie grało się na akordeonie, babcia pięknie śpiewała, mama też, ale dostrzegłam to dopiero po latach. Kiedy kilkanaście lat temu robiłam badania terenowe pieśni krakowskich w mojej okolicy, dowiedziałam się, np. że moja prababka układała przyśpiewki, prowadziła śpiewy na pogrzebach. Śpiew i taniec zawsze były jakoś obecne w moim życiu, ale nie postrzegałam tego w kategoriach folkloru. A może to wszystko przez pozytywizm, "Nad Niemnem", "Chłopów", Alfreda Szklarskiego i serię o Tomku, które uwielbiałam? Zawsze mnie do tego ciągnęło.
W dzieciach też zaszczepiła pani tę miłość?
Moje dzieci zawsze byłe ze mną na każdej imprezie folkowej, np. kiedy prowadziłam poloneza w Krzeszowicach na Rynku, znają moje wszystkie przyśpiewki. Dziś czasami robią sobie żarty śpiewając je w domu.
Do Krakowa pani nie wraca?
Wiele lat temu przyjechałam tu do pracy, na studia, ale po 15 latach mieszkania w Krakowie, wróciłam na wieś z myślą o założeniu rodziny – wolałam, żeby moje dzieci chodziły po trawie, zamiast po piaskownicy między blokami. Dziś mieszkam w stuletnim drewnianym domu, którego nie zamieniałbym na żadne inne miejsce. A do Krakowa mam 20 minut pociągiem, absolutnie nie ma potrzeby, żebym tu wracała. Poza tym, naprawdę, wiele osób mieszka na wsi i pracuje w Krakowie.
Bardzo często słyszę od różnych osób, komentujących to zdarzenie: właściwy człowiek na właściwym miejscu. Tego będę się trzymać.
To na koniec zapytam o marzenie. Wspominała pani już o kilku projektach, wystawach. A takie osobiste marzenie związane z muzeum?
Chciałabym pokazać jak najwięcej nieoczywistych rzeczy. A moje osobiste marzenie to wystawa ślubnych nakryć głowy panien młodych w Polsce, a były niesamowite - uświadomiłam to sobie, kiedy odtwarzałyśmy z koleżanką koronę ślubną krakowską. Tę koronę panna młoda nosiła tylko przez jedną noc, potem zastępowała ją chusta czepcowa, w której chodziła aż do śmierci. Ta wystawa będzie nosiła tytuł "Królowa jednej nocy" i to dopiero będzie egzotyka, bo kto o tym wie?
Monika Dudek – absolwentka kierunku Etnologia i Antropologia Kultury na Uniwersytecie Jagiellońskim. Etnolożka, pasjonatka folkloru, instruktorka tańca i śpiewu oraz choreoterapeutka i animatorka kultury. W 2017 roku otrzymała honorowe odznaczenie „Zasłużony dla kultury polskiej” przyznane przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, a w 2014 Nagrodę Główną Powiatu Krakowskiego za wybitne osiągnięcia w dziedzinie twórczości artystycznej, upowszechniania i ochrony kultury. Przed objęciem stanowiska dyrektora Muzeum Etnograficznego w Krakowie, pracowała jako kustosz w Muzeum – Nadwiślańskim Parku Etnograficznym w Wygiełzowie i Zamku Lipowiec.