Monika Soćko: męski arcymistrz szachowy. Jedyna taka kobieta w Polsce

Czytaj dalej
Fot. Nadesłane
Dorota Witt

Monika Soćko: męski arcymistrz szachowy. Jedyna taka kobieta w Polsce

Dorota Witt

- Tato nauczył mnie grać w szachy, gdy miałam 4 lata. Kiedy poszłam do przedszkola, poszedł za mną – z szachownicą pod pachą. Przekonał dyrektorkę, że wszystkim dzieciom na dobre wyjdzie, gdy będzie z nami grał – mówi Monika Soćko, arcymistrz szachowy, złota medalistka niedawnych mistrzostw Polski kobiet w szachach szybkich organizowanych w Bydgoszczy.

Monika Soćko, pierwsza Polka, która otrzymała tytuł męskiego arcymistrza szachowego. Aż chce się poprawić ten wpis w pani biogramie: Monika Soćko, arcymistrzyni szachowa. Dobrze będzie?

O, widzę, że zaczynamy od sprawy dużego kalibru. To problematyczna kwestia. Tytuł męskiego arcymistrza jest nadawany szachistom przez Międzynarodową Federację Szachową za wyniki sportowe. Bardzo trudno jest go zdobyć, trzeba mieć ogromne osiągnięcia. Wszystko jest dokładnie uregulowane. To długi proces. Przez wiele lat żadnej kobiecie nie udało się spełnić wszystkich wymogów, żeby zdobyć tytuł męskiego arcymistrza. Powstał drugi tytuł – arcymistrzyni. By go zdobyć, też trzeba się napracować, ale przychodzi to znacznie łatwiej. Tytuł męskiego arcymistrza jest nadal najbardziej prestiżowy, najbardziej pożądany przez szachistów i szachistki. Lepszy. Gruzinka, Nona Gaprindaszwili, to pierwsza kobieta, której Międzynarodowa Federacja Szachowa FIDE przyznała tytuł męskiego arcymistrza. To był 1978 r. Tytuł arcymistrzyni otrzymała dwa lata wcześniej. Dziś na świecie jest ponad 30 kobiet-arcymistrzów męskich.

Monika Soćko: męski arcymistrz szachowy. Jedyna taka kobieta w Polsce
Nadesłane Arcymistrz szachowy Monika Soćko (z lewej) z arcymistrzynią Kariną Cyfką i Mistrzem Świata w szachach, Magnusem Carlsenem

W tym pani.

Dla mnie jest to wielki wyczyn i ogromne wyróżnienie. Mój mąż także ma tytuł arcymistrza. Zawsze żartuje, że to wielka niesprawiedliwość: kobiety mogą grać w męskich rozgrywkach (są zresztą organizowane także zawody typu open, dla wszystkich), ale mężczyźni nie mogą brać udziały w turniejach tylko dla kobiet, takim jak grudniowy, bydgoski turniej: Festiwal Szachów Kobiecych - Mistrzostwa Polski Kobiet w Szachach Szybkich. Kobiety rzadko chcą jednak grać z mężczyznami. Sama zastanawiam się, dlaczego mężczyźni są lepsi od kobiet w szachy. Bo, że są, widać już na etapie rozgrywek nastolatków. Wcześniej dużych różnic nie widać, ale jak spojrzymy na ranking 10-12 latków w gronie 100 najlepszych będzie może jedna dziewczynka. Tak samo jest w zestawieniu 100 najlepszych zawodowych szachistów na świecie: jedna szachistka wśród szachistów.

Szachowy świat emocjonował się serialem „Gambit królowej”, to zrozumiałe, ale na punkcie szachów oszalał cały świat. Zobaczymy na jak długo. Moi bliscy, którzy przez lata mniej lub bardziej interesowali się tym, co robię, zaczęli dzwonić i dopytywać o historie pokazaną w serialu. Znajomi, którzy prowadzą sklep dla szachistów opowiadali, że przed świętami magazyny opustoszały – niemal hurtowo wykupowano szachownice i książki.

Może chodzi o to, że mężczyźni mają więcej czasu na trenowanie?

To chyba zbyt proste wytłumaczenie. Choć rzeczywiście: nie wypadają z gry na czas ciąży, opieki nad niemowlęciem. Nie mają (z reguły) takich dylematów, jakie miałam na przykład ja. Choć obowiązkami od zawsze dzielimy się z mężem sprawiedliwie, choć mieliśmy pomoc mamy, teściowej, bywało, że rezygnowałam z wyjazdu na turniej. Nie zdecydowałam się pojechać do Gruzji, bo wyjazd wiązał się z podróżą samolotem, a byłam w zaawansowanej ciąży. Wiele kosztowała mnie decyzja o dwutygodniowym wyjeździe na rozgrywki, kiedy dopiero co odstawiłam syna od piersi. Dla mnie najbardziej przekonującym wyjaśnieniem tych różnic są predyspozycje fizyczne.

Podczas turniejów przed szachownicą trzeba spędzić nawet ponad sześć godzin. Zawodnicy nie mogą mieć ze sobą żadnych urządzeń elektrycznych, ani zaawansowanych zegarków, ani telefonów (nie ma więc mowy, by zadzwonić do babci, która została z chorym dzieckiem i zapytać, jak sobie radzą). W czasie rozgrywek możemy wyjść do toalety, wypić herbatę czy zjeść czekoladkę (z dala od stolika!), ale czas na to musimy sobie sami wygospodarować ze swojego reglamentowanego czasu na rozegranie partii. Takich dni podczas turnieju jest 11. Pierwszy, drugi, trzeci są jeszcze ok, ale szósty, siódmy robią się nie do zniesienia. Ciało zaczyna się buntować. To niezwykle wyczerpujące. Dlatego moje przygotowanie to nie tylko gra, nie tylko nieustanne pogłębianie wiedzy, czytanie książek, rozwiązywanie zagadek szachowych, analizowanie gry przeciwników. To też regularne, codzienne, intensywne spacery, jazda na rowerze. Przed turniejem co rano pokonuję 20 km. Wtedy wiem, że mój organizm podoła. Ale nawet biorąc pod uwagę najlepsze przygotowanie kondycyjne, kobieta fizycznie jest w stanie znieść mniej: nie zawsze jest w pełni dyspozycyjna, trafiają się słabsze dni. Poza tym obserwuję, że mężczyzna, kiedy obierze cel, dąży do niego nawet na ślepo, nie baczy na to, co dookoła. Kobieta bardziej analizuje wszystko, co dzieje się wokół szachownicy, rozważa, czasem się rozprasza. Nie uciekniemy od tego: musimy przyznać, że mężczyźni są lepszymi szachistami.

Sama zastanawiam się, dlaczego mężczyźni są lepsi od kobiet w szachy. Bo, że są, widać już na etapie rozgrywek nastolatków. Wcześniej dużych różnic nie widać, ale jak spojrzymy na ranking 10-12 latków w gronie 100 najlepszych będzie może jedna dziewczynka. Tak samo jest w zestawieniu 100 najlepszych zawodowych szachistów na świecie: jedna szachistka wśród szachistów.

Skoro ten największy kaliber wystrzelony, wróćmy do początku. Kiedy pierwszy raz usiadła pani przed szachownicą?

Miałam 4, może 5 lat. Do gry zaprosił mnie tato. Na początku to jemu zależało na tym, bym nauczyła się dobrze grać, choć do niczego mnie nie zmuszał, tylko zachęcał. Mamy taką rodzinną anegdotę: tata zawsze marzył o synu, z którego zrobiłby wybitnego piłkarza. Sam grał w młodości, dobrze rokował, jednak jego marzenia zaprzepaściła kontuzja. Ale doczekał się nie syna, a dwóch córek. Plany musiał więc zmodyfikować (wtedy dziewczyny w piłce nożnej to był ewenement).

Nauczyłyśmy się grać w szachy obie z siostrą. Zresztą grali hobbystycznie wszyscy w rodzinie: poza tatą także dziadek, mama. Dla mamy oczywiste było, że obie skończymy studia. Sama miała naukowe zacięcie. Była zaskoczona, kiedy po maturze powiedziałam, że właściwie to nie wiem, czy w ogóle chcę studiować, że na pewno zrobię sobie rok przerwy, za to poświęcę się szachom. Na szczęście zaakceptowała mój wybór. Może dlatego, że siostra uwielbiała się uczyć i poszła właśnie w tę stronę. Sprawiedliwie się podzieliłyśmy spełnianiem marzeń rodziców. Oczywiście poświecenie całego swojego czasu zawodowej grze to ryzyko. Rozumiem czego obawiała się mama: czy z tego da się wyżyć? Od początku się udaje. Jakby na dowód tego, szybko się usamodzielniłam. Ale dziś nie wiem sama, czy będę umiała dać tyle wolności przy wyborze edukacyjnej i zawodowej ścieżki swoim dzieciom, ile swobody dali mi rodzie...

Monika Soćko: męski arcymistrz szachowy. Jedyna taka kobieta w Polsce
Nadesłane Monika Soćko pierwszą partię szachów rozegrała z tatą, gdy miała 4 lata. Jako dziesięciolatka odniosła swój pierwszy znaczący sukces

Co małą dziewczynkę interesowało w szachach?

Pokochałam grę. Do dziś mnie nie nudzi. Kiedy poszłam do przedszkola, tata poszedł za mną – z szachownicą pod pachą. Tłumaczył, że zauważył, iż potrzebuję nowych przeciwników, że muszę grać nie tylko z nim, ale i z rówieśnikami, by się rozwijać. Przekonał dyrektorkę przedszkola, że świetnym pomysłem będzie zorganizowanie zajęć szachowych dla całej grupy. Zaoferował, że będzie przychodził raz w tygodniu, będzie dawał lekcje. To był 1984, może 1985 rok. Wtedy oferta zajęć dodatkowych nie była tak bogata jak dziś. Dyrektorka przyklasnęła pomysłowi taty. Dzieci szybko połknęły bakcyla, organizowaliśmy mistrzostwa przedszkola, potem szkoły w szachach. Pamiętam frajdę, jaką sprawiła mi wygrana z kolegą z ósmej klasy. Ja chodziłam wtedy do pierwszej. Zaczęłam jeździć na turnieje.

Pierwszy duży sukces odniosłam w 1988 roku, zdobywając w Timișoarze srebrny medal w mistrzostwach świata juniorek do lat 10. Rok później zajęłam IV miejsce w grupie do lat 12 na mistrzostwach rozegranych w Portoryko, zaś w roku 1990 w Fond du Lac (USA) zdobyłam drugi srebrny medal mistrzostw świata juniorek - do lat 12.

Ale kolekcja medali, to nie wszystko, co zdobyła pani przy okazji turniejów...

Kiedy miałam 10 lat grałam z pewnym chłopcem. Spotkaliśmy się znów, gdy mieliśmy po 20 lat. Dziś jesteśmy szczęśliwym małżeństwem, mamy troje dzieci.

Także szachistów?
Kiedy oboje byliśmy czynnymi zawodnikami (bo dziś mąż skupia się przede wszystkim na trenowaniu innych), a dzieci podrosły, zabieraliśmy je ze sobą na turnieje. Grywały wtedy w dziecięcych rozgrywkach. Z nami nie wygrają, ale jeszcze niekiedy biorą udział w turniejach, dla rówieśników są godnymi rywalami. Ani córki, ani syn nie połknęli jednak bakcyla, szachy nie są ich pasją. Nie naciskaliśmy. Zresztą w dzisiejszym świecie, tak pełnym atrakcji, trudno chyba młodemu człowiekowi skupić się na jednej dziedzinie. Syn spełnił poniekąd marzenia dziadka, bo świetnie gra w piłkę nożna. Ale gra też dobrze w siatkówkę, w gry komputerowe, na gitarze, ukulele… Nie ma jednego hobby, które pochłaniałoby go bez reszty tak jak mnie od wczesnego dzieciństwa pochłaniają szachy. Cała trójka ma jeszcze czas na próbowanie. Najstarsza córka studiuje zarządzanie na Uniwersytecie Warszawskim, syn jest w klasie maturalnej, najmłodsza córka zaczęła liceum.

Widzi pani siebie kiedyś w roli trenerki?

Jak długo to możliwe, chciałabym grać. Mam poczucie, że jeśli zajmę się uczeniem młodych zawodników, będę musiała zrezygnować z zawodowego grania, bo nie umiem robić niczego na pół gwizdka. A gra sprawia mi ciągle tyle radości, że rezygnować byłoby żal.

Obawy mamy o to, że z szachów nie da się wyżyć, nie potwierdziły się. A czy pani miłości do szachów nie zjadła rutyna, kiedy pasja stała się zawodem?

To nie były tylko obawy mamy. Kiedy po turnieju lądowałam na niskiej, czwartej lokacie (a zdarzało się tak), też zastanawiałam się, czy na pewno wybrałam słuszną drogę. Na szczęście nigdy nie jechałam na turniej z myślą: muszę wygrać, bo inaczej nie będę miała z czego urgować dzieciom obiadu. Choć taka presja, mniejsza czy większa, u każdego zawodowego sportowca jest zawsze. Nie straciłam jednak pasji do gry.

Po sukcesie serialu „Gambit królowej” szachy zyskały na popularności. To dobrze?

Bardzo dobrze, szachy świetnie rozwijają, uczą skupienia, koncentracji, cierpliwości. Pokory. Szachowy świat emocjonował się serialem, to zrozumiałe, ale na punkcie szachów oszalał cały świat. Zobaczymy na jak długo. Moi bliscy, którzy przez lata mniej lub bardziej interesowali się tym, co robię, zaczęli dzwonić i dopytywać o historie pokazaną w serialu. Znajomi, którzy prowadzą sklep dla szachistów opowiadali, że przed świętami magazyny opustoszały – niemal hurtowo wykupowano szachownice i książki.

Wydaje się, że szachy to sport dla indywidualistów. A jednak pani odnosi sukcesy także w rozgrywkach drużynowych.

Kiedy gram sama i przegrywam, pretensje mam tylko do siebie. Kiedy przypada mi w udziale rozegranie decydującej partii podczas rozgrywek drużynowych i przegrywam, przez co drużyna nie zdobywa złota, a srebro (a tak się niestety, zdarzało) też nikt nie ma do mnie pretensji, ale wyrzuty robię sobie sama, presja jest większa, bo liczą na mnie koleżanki. Granie drużynowe ma jednak tę niepodważalną zaletę, że pozwala na poznanie naprawdę świetnych ludzi i to z całego świata, bo oprócz ligi polskiej, mam na koncie też występy w ligach hiszpańskiej, tureckiej, niemieckiej, rosyjskiej, monakijskiej. Bardzo lubię zarówno grać sama, jak i dla drużyny – to inne emocje, ale zawsze ogromne. Uzależniające.

Dorota Witt

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.