Na wesoło i ze śmiertelną powagą. O końcu życia z różnych stron

Czytaj dalej
Fot. archiwum
Paweł Stachnik

Na wesoło i ze śmiertelną powagą. O końcu życia z różnych stron

Paweł Stachnik

Przez całe wieki śmierci się bano i ze śmierci się śmiano. Szanowano ją, ale i obłaskawiano. Pisze o tym w swojej najnowszej książce Antoni Kroh.

Śmierć to nieodłączna część naszego życia. Towarzyszy nam stale, od narodzin pod kres. Może nas spotkać każdego dnia i w każdej chwili. U jednych budzi lęk, u innych rezygnację, jeszcze inni wypatrują jej z niecierpliwością (są tacy). Przez wieki ludzie z jednej strony starali się ją jakoś oswoić, z drugiej zaś traktowali z lękiem i woleli nie wypowiadać jej imienia.

Przegląd ludzkich postaw wobec śmierci (albo też Śmierci) zebrał w swojej najnowszej książce Antoni Kroh, sądecki etnograf, muzealnik, badacz kultury, znawca przeszłości, bystry obserwator teraźniejszości. Praca nosi stosowny tytuł „Anioł śmierci z kilku stron”, a autor przytacza w niej starsze i nowsze utwory literackie, własne obserwacje, tradycje, zwyczaje, powiedzenia i zachowania dotyczące tego człowieczego stanu granicznego. Przyjrzyjmy się więc jak ludzie podchodzili do śmierci, a przewodnikiem niech będą nam ustalenia i komentarze Antoniego Kroha.

O umieraniu na wesoło…

Już w średniowiecznej „Rozmowie Mistrza Polikarpa ze Śmiercią” ta druga wyraźnie zaznacza, że pomrą wszyscy: bogaci i biedni, ważni i nieważni, mężczyźni i kobiety, szlachta i dworacy, nie wyłączając duchowieństwa. „Kanonicy i proboszcze, Będą w mojej szkole jeszcze, I plebani z miąszą szyją, Jiżto barzo piwo piją, I podgardłki na pirsiach wieszają, Dobre kupce, roztocharze, Wszytki moja kosa skarze, Panie i tłuste niewiasty, Co sobie czynią rozpasty, Mordarze i okrutniki, Ty posiekę niebożczyki, Dziewki, wdowy i mężatki, Posiekę je za jich niestatki” - deklaruje bezlitosna Śmierć. Ilustracją tych gróźb może być XVII-wieczny obraz „Taniec Śmierci” z kościoła Bernardynów w Krakowie, którym autor książki zachwycił się w dzieciństwie. Ukazano na nim przedstawicieli różnych stanów - cesarza, biskupa, szlachcica, kupca, chłopa, żebraka – tańczących z kościotrupami. „Różnych stanów piękne grono Gęstą śmiercią przepleciono. Żyjąc wszystko tańcujemy, A że obok Śmierć, nie wiemy” - głosi jedna z sentencji.

Co ciekawe, humor przy opisywaniu tak poważnego i tragicznego zjawiska, jakim jest odejście z tego świata, był w dawnej literaturze nader częsty. Oto Antoni Kroh przywołuje swojego ulubionego pisarza François Rabelais’go, który podał sarkastyczną odpowiedź pewnego starożytnego lekarza udzieloną pacjentowi obawiającemu się o swoje życie: „Toć i Patroklus uległ tej potrzebie, Który był pewnie więcej wart od ciebie”… Wyjaśnijmy, że ów Patroklus to Partokles, jeden z bohaterów wojny trojańskiej zabity tam przez Hektora.

Dodajmy do tego innego miłośnika literackich żartów Jana Kochanowskiego: „Płacze Marek nie przeto, że świat zostawuje, Ale że dzwonnikowi grosz jeden gotuje; A żeby jednym kosztem odprawić co więcej, Kazał synowi umrzeć po sobie co pręcej”… Tenże poeta stworzył także „Nagrobek opiłej babie” z takim oto fragmentem: „Miejże się tedy dobrze! – A jako bez piwa? Przyuczaj się! – Nie byłam trzeźwa jako żywa!”.

Sarmackie podejście do śmierci to temat na osobną opowieść. Poprzestańmy na trzech przykładach. Antoni Kroh przytacza sławne na całą Rzeczpospolitą epitafium Jakuba Strzemieńczyka w kościele farnym w Brzeżanach: „Tu leży Jakób, co miał za herb Strzemię, Puślisko się urwało, a on hep o ziemię”. Pewien zaś szlachcic pozostawił po sobie taki oto testament: „Majątek – długom, liberię – sługom, tytuł – synowi. Bywajcie mi zdrowi!”.

W książce nie mogło też zabraknąć słynnej opowieści Jana Chryzostoma Paska o chłopach zbierających zdobycz na pobojowisku. Gdy jeden z nich znalazł monety w rozciętych wnętrznościach trupa, inni też zaczęli rozcinać zwłoki w poszukiwaniu pieniędzy. Mało tego, pojmanym żywcem Szwedom rozcinali brzuchy i przeglądali kiszki. A nic tam nie znalazłszy, mówili: „Idźże złodzieju pludraku do domu: kiedy zdobyczy nie masz, daruję cię zdrowiem”.

Właźże do trumny…

Przejdźmy do wieku XIX. Tak pisał hrabia Aleksander Fredro: „- Przebacz waćpan niezgrabność! – mówił kat łotrowi, - Pierwszy raz dzisiaj wieszam, jestem nowym katem. – Proszę się nie żenować – łotr grzecznie odpowie, – Pierwszy raz mnie wieszają, nie poznam się na tem!”. Nieco mniej rozrywkowo pisał o przemijaniu i śmierci Tadeusz Boy-Żeleński: „Życie na pozór to zwykły kawał, Lecz on nie jest tak prosty, jakby się zdawał; Ledwie się wyznasz na niem, Jużeś jest starym draniem; Kiedyś taki rozumny, Właźże do trumny…”.

A już w XX w. w warszawskiej balladzie podwórzowej zatytułowanej „Na rogu Ludnej i Czerniakowskiej” można było usłyszeć taką oto frazę: „Przyszła policja, wzięli łobuza i przywiązali do słupa. Gruchnęła salwa, ciało się omskło, rodzinie wydali trupa”. Antoni Kroh pisze, że kilkadziesiąt lat temu był to w Warszawie bardzo popularny utwór. Popularny do tego stopnia, że pojawiła się jego parodia: „Przyszła policja, wzięli łobuza i przywiązali do słupa. Strzały gruchnęli, szelki obcięli i ukazała się d...

Inny XX-wieczny prześmiewca, Sławomir Mrożek, tak z kolei rymował: „Boże jedyny… Boże jedyny, na co te popłuczyny. Czemuś mnie nie wziął do swej boskiej chwały, gdym był wspaniały? Czemu ci bardziej w niebie odpowiada obecność dziada? Z muzyką niebios czy lepiej licuję, gdy pokasłuję? Czy bardziej zdobi w niebieskim kącie uwiędłe prącie? A jeśli w niebie zrobi się dziura, czyli ją zatka ma emerytura?”.

W latach 70. studenci śpiewali przy rajdowych ogniskach pieśń zatytułowaną „Działacza pamięci żałobny rapsod”: „Działaczem się urodziłem i działaczem umrę, a jak umrę, to na plenum zbijcie dla mnie trumnę. Nie chcę trumny hebanowej, nie chcę płyt nagrobka, Tylko trzy segregatory włóżcie mi do środka. Niech nad grobem się całują gołąbki pokoju, a w trumnie niech spoczywa działacz po udoju. Gdy się mury pną do góry, kiedy krzywa rośnie, gdy wokoło wszystko kwitnie, ja gniję radośnie!”.

W mogile ciemnej, tra la la

Z własnych przeżyć Antoni Kroh przytacza taką oto piosenkę śpiewaną przez niego i jego kolegów harcerzy w latach 50.: „Wesoło było na moim pogrzebie, jeszczem się nigdy nie ubawił tak! Słońce świeciło wysoko na niebie, ptaszki śpiewały na melodię tą: W mogile ciemnej, usia, siusia, W mogile ciemnej, tra la la, W mogile ciemnej trup się rusza, Zamknął powieki, tra la la. W ziemi robaczki bardzo się cieszyły, że świeżym mięskiem znów pożywią się, I zgodnym chórem zaraz nuciły itd.”.

Humorystycznie do śmierci podchodził także lud wiejski, a autor – wszak etnograf – nosił się z zamiarem przygotowania antologii ludowego humoru wokół umierania. „Zebrałoby się tego niemało” – pisze Kroh. Ot, choćby taki wierszyk: „Olaboga, co za krzyki, tam się biją nieboszczyki. A Grabarczyk wziął orczyka, walnął w tyłek nieboszczyka”. Albo góralski: „Mojo staro, nie umiroj, ftoz mi bedzie gacie piroł!”.

Lud zdrabniał też samo słowo śmierć, mówiąc śmiertka, śmierztecka. „Śmiertka to biała kukła ze szmat, czasem zdobiona wstążkami, symbolizująca śmierć, noszona przez dziewczynki od domu do domu; temu obchodowi towarzyszyło śpiewanie i prośby o datki. Zwyczaj zanikł po drugiej wojnie światowej. »Śmierztecka« mówi się też pieszczotliwie, serdecznie o śmierci. – Ty, Maryś, jesteś jak śmierztecka. Głupio, ale straśnie uparto – zwrócił się kiedyś zniecierpliwiony mąż do swojej ślubnej. Wesołych przypowiastek o śmierci zebrałby się cały worek” – opisuje Kroh.

No ale pisano i śpiewano o niej (o Niej) nie tylko prześmiewczo i szyderczo. Bo śmierć to jednak poważna sprawa. Zupełnie inaczej podchodzi do niej młody człowiek u progu życia, a inaczej człowiek dojrzały z bagażem lat na karku. „Gdzie jesteś, drzewo mocne i dumne, Rozgałęzione, liściami szumne, Węzłem korzeni zarosłe w ziemi, Drzewo, z którego będę miał trumnę?” – pytał Julian Tuwim. „Bądź pochwalona, Śmierci, smutnych zbawicielko, chorych orędowniczko i pocieszycielko. Bądź pochwalona, Śmierci, co wyzwalasz ludzi, których tak krwawo żywot bezowocny trudzi. Bądź pochwalona, Śmierci, co uwalniasz z męki bezbolesnym dotknięciem twojej chłodnej ręki. Ty, co do portu błędne prowadzisz żeglarze i cichym snem łagodzisz przerażone twarze. Ty, mocniejsza od Nędzy, Żądzy i Rozpaczy, co w Ziemię Obiecaną wiedziesz lud tułaczy” – te piękne wersy to z kolei zapomniany poeta Henryk Salz.

Mówić czy nie mówić?

Jednak zdecydowanie częściej niż wesołość śmierć budziła lęk i obawę. „Takie reakcje to relikty odwiecznej wiary, że wypowiadając jakieś straszne słowo, na przykład »diabeł« czy »cholera«, przywołujemy złe moce, wyzwalamy zarazę. Starzy górale o niedźwiedziu mówili »on«. Dla bezpieczeństwa, żeby nie usłyszał i nie pomyślał, że go zapraszamy do kompanii. Wrony, gdy krakały bardziej niż zwykle, albo tak się ludziom zdawało, mogły wykrakać śmierć” – pisze autor. On sam unikanie tematu śmierci uważa za absurdalne: „Zawsze trzeba myśleć o śmierci, bo to zwykła część naszego życia. Kiedy o niej nie myślimy, nadajemy sobie prawa nieistniejące, nierealne”.

Ale żeby nie kończyć tego tekstu w tak smutny sposób, zacytujmy za Antonim Krohem refleksję Józefa Szwejka (autor dokonał wszak nowego tłumaczenia jego przygód): „- Tutaj po wojnie to dopiero będą urodzaje – odezwał się po chwili Szwejk. – Nie muszą kupować mączki kostnej, to wielki pożytek dla rolników, gdy im na polu zgnije cały regiment, to jest najlepsze nawożenie”…

Paweł Stachnik

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.