Nad miastem 2 maja unosił się zapach prochu i śmierci

Czytaj dalej
Fot. archiwum
Andrzej Ćmiech

Nad miastem 2 maja unosił się zapach prochu i śmierci

Andrzej Ćmiech

Na ziemi gorlickiej dokładnie 102 lata temu doszło do przełamania frontu rosyjskiego. Ziemia aż drżała od huku armat, ludzkie szczątki z okopów wylatywały w powietrze.

„Punktualnie o godz. 10-tej przed południem 2-go maja piechota miała pójść do natarcia na całej linii. Rozkazano zabrać tylko wyposażenie szturmowe.(...) I tak poszło się w ciemnościach wieczoru 1-go maja ze stanowiska, które tylko niewiele dni było dla nas schronieniem, do leśnej doliny, która ciągnęła się między naszymi i rosyjskimi okopami - tak w artykule „Z Gwardią pod Gorlicami” wspominał przygotowania do bitwy gorlickiej nieznany żołnierz niemiecki 3. Pułku Grenadierów Gwardii Królowej Elżbiety.

Jego kompania zaległa na zboczu, około 200 metrów przed stanowiskiem przeciwnika - trzy plutony jeden za drugim. Około północy zaczął się skuteczny ogień zmasowanej artylerii niemieckiej i austriackiej. Szeroko świeciły wylotowe ognie austriackich moździerzy, głucho huczały wystrzały baterii, wszędzie na nocnym niebie widziano wzlatujące świetlne kule i błyski wybuchów. Gdy ruszyła artyleria przeciwnika, widzieli, jak zapalały się ich drewniane schrony. Wtedy nie wiedzieli jeszcze, że to wszystko było tylko przygrywką przed prawdziwym bojem.

Dzikie napięcie i wolne stanowiska przeciwnika
,,Kiedy wskazówka zegarka coraz bardziej zbliżała się do godziny dziesiątej - wspomina dalej żołnierz niemiecki - kiedy napięcie nerwowe osiągnęło szczyt, punktualnie o 10-tej pada komenda: - „Pierwszy pluton wyskoczyć, marsz!” - zwolniła ona dzikie napięcie i pierwsza fala natarcia wyskoczyła z ukrycia na wolne pole, otrzymała szalony, nadspodziewanie gwałtowny ogień piechoty i karabinów maszynowych, druga fala wpadła w to samo piekło. Musieliśmy stwierdzić, że straszliwy ogień artyleryjski prawie całkowicie przeszedł nad pierwszym rosyjskim okopem. Podczas gdy będące w tyle stanowiska zostały prawie całkowicie zniszczone, pierwsza linia stanęła niewzruszona pełna Rosjan, głowa przy głowie. Setki karabinów i liczne karabiny maszynowe słały swój niszczący ogień przeciw falom nacierających grenadierów 2-go batalionu „Elisabeth”.

Na pustkach Rosjanie sami wychodzili z okopów, oddając się do niewoli

Tymczasem dowódca wspomnianego batalionu odnalazł równoległy parów. Tą drogą sprowadził trzecią falę natarcia bez żadnych strat bezpośrednio przed okop nieprzyjaciela. Kiedy doszli tak blisko przed rosyjskie zasieki z drutu kolczastego, przeżyli coś niesamowitego: ,,Kiedy widzieliśmy Rosjan tak blisko, że można było zobaczyć białka oczu przeciwnika, odrzucił on broń i poddał się. Przeszło 400 jeńców wzięła sama nasza kompania, z okopu przeciwnika. Pole przed nami było wolne! Rosyjskie rezerwowe stanowiska były całkowicie zniszczone huraganowym ogniem artylerii tak, że około godziny 12-tej w południe przeszliśmy przez wszystkie stanowiska przeciwnika” - czytamy dalej.

Przełom gorlicki oczami czeskiego żołnierza
Wśród żołnierzy walczących pod Gorlicami, całkiem przypadkowo - jak twierdził - znalazł się saper rodem z Czech František Mikulašek. Stacjonował on najpierw w Bystrej, a później w czasie przełomu został wysłany na linię frontu w okolice Jankowej. Stamtąd pochodzą zapiski jego obserwacji.

- 2 maja strzelanie artyleryjskie zmieniło się w prawdziwy obłęd. To już nie były pojedyncze odgłosy, lecz jeden dziki, ogłuszający łomot. A to, co widzieliśmy przed sobą, nie było ziemią, ale morzem kraterów, z których wystrzelał ogień, fruwały kęsy wyrwanej ziemi i kawałki śmiercionośnego żelaza - czytamy we wspomnieniach.

Przez sam środek tego piekła gnali żołnierze i okopywali się pod rosyjskimi zasiekami z drutu kolczastego.

- Koło południa artyleria zamilkła - pisze dalej czeski saper - Huczące piekło znów nabrało wyglądu ziemi, na którą dobrotliwie świeciło majowe słońce. Ale gdy tylko przebrzmiał ostatni wystrzał z moździerza, rozwrzeszczała się trąbka, za nią druga, trzecia, dziesiąta. Przed rosyjskimi okopami wynurzyły się opętane, zdziczałe postacie piekielników i rzuciły się na Rosjan. Tylko słaby ogień stał im na zawadzie. Dzikie „Hura!” przeszyło powietrze - wspomina żołnierz. Wojsko niemieckie i austriackie przerwało rosyjskie zasieki i niemal bez walki zajęło pierwsze okopy, a właściwie tylko ruiny, w których jęczeli i umierali ranni.

- Szalony bój piechoty rozpętał się dopiero przy drugiej linii rosyjskiej. Tam Rosjanie bronili się szaleńczo. Ale nie obronili się! Ich karabiny milkły, strzelanina słabła, a niebawem pojawiły się długie szeregi wziętych do niewoli Rosjan, wlokących się na tyły niemieckie. Znowu rozpoczęła się kanonada, lecz tym razem ogień skierowano jak najdalej, aby siał zamęt wśród pierzchających rosyjskich oddziałów zaopatrzenia, rozbijał uciekające baterie piechoty. Za wycofującą się armią ruszyła galopem lekka artyleria, po drogach i bezdrożach cwałowały szwadrony huzarów i ułanów, tu za nimi jechały oddziały rowerzystów, gnały naprzód wozy z amunicją i wozy Czerwonego Krzyża - czytamy.

Front rosyjski został przełamany! Nad Gorlicami biły w niebo ogromne słupy dymu. Płonęły resztki miasta i wszystkie szyby naftowe. Świadkowie podają, że od Dunajca, aż do źródeł Ropy wszystko stało w ogniu.
Pod wieczór zwycięska generalicja austriacka i niemiecka spieszyła popatrzeć na swoje dzieło. Po jednej stronie ulic kuśtykali ranni, po drugiej wynędzniali Rosjanie szli do niewoli.

- Węgierscy i austriaccy żołnierze z taborów szczekali na nich, jak uwiązane psy na byki. Ba, nawet niektórzy „bohaterowie” podbiegali do jeńców, kopali ich, bili po twarzy. Zapewniali sobie w ten sposób udział we wspaniałym zwycięstwie wojsk austriackich i niemieckich pod Gorlicami - kończy swą opowieść Czech w austriackiej służbie.

Od Dunajca aż do źródeł Ropy wszystko stało w piekielnym ogniu walki

W okopach leżały szczątki ludzkich ciał
Inaczej zapamiętał bitwę gorlicką mieszkaniec Gorlic Franciszek Kordyl, który był żołnierzem 20. Pułku Piechoty i walczył w okolicach Mszanki i Łużnej, a 2 maja 1915 r. walczył o Pustki: ,,W nocy z pierwszego na drugiego maja podciągnęliśmy stanowiska naszego karabinu maszynowego pod samą drogę. O piątej nad ranem oddaliśmy pierwsze próbne strzały. O szóstej zaczął się huraganowy ogień artyleryjski. To było piekło. Czułem się jak na łódce na pełnym morzu. Ziemia drżała. Rosjanie odpowiadali rzadziej, ale celniej. Po czterech godzinach artyleria przeniosła ogień na dalsze pozycje. Wtedy ruszyliśmy do ataku, linie rosyjskie były, jak na dłoni. Niestety silny nieprzyjacielski ogień od strony Lasu Kamienieckiego przydusił nas do ziemi. Nasz szwarc grał, a ja podawałem taśmę. Na lewo od nas zdobyto Pustki, a my przesunęliśmy się tylko o 100 metrów do przodu. Przez kilka godzin byliśmy wzięci w dwa ognie. O trzynastej udało nam się zbliżyć do okopów rosyjskich na 800 metrów, a o siedemnastej na 400. Przed dziewiętnastą zdobyliśmy pierwszą rosyjską linię. Przed nas wyszła grupa stu rosyjskich żołnierzy. Przecięli zasieki z drutu kolczastego i oddali się w niewolę. W zdobytych okopach zobaczyłem straszne żniwo artylerii, miotaczy i walki wręcz. Żołnierz bez głowy trzymający karabin, fragmenty bezkształtnych ludzkich szczątków porozrzucanych po ziemi i zwisająca z gałęzi, ręka rosyjskiego żołnierza ze strzępem białego galowego munduru. Co chwilę potykałem się o żołnierskie trupy. Wszędzie zapach śmierci i prochu Mój chrzest. Koniec cywilizacji” - zapisał w swym notatniku załamany tym, co przeżył i zobaczył nasz rodak.

Andrzej Ćmiech

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.