Najsłynniejsze zdjęcie wojenne. Sztandar nad wyspą i piekło Iwo Jimy
23 lutego 1945 r. Amerykanie szturmują Iwo Jimę. Na górze Suribachi grupa marines wznosi amerykański sztandar. Zrobione im wtedy zdjęcie przeszło do historii.
Gdy latem 1944 r. siły amerykańskie zajęły archipelag Marianów, przed sztabowcami stanęło zadanie wybrania kolejnego celu. Ich uwagę przyciągnęła wyspa Iwo Jima leżąca mniej więcej w połowie drogi między Marianami a Wyspami Japońskimi. Ta niewielka wulkaniczna wysepka o powierzchni zaledwie 21 km kw. mogłaby stać się dobrą bazą dla samolotów bombardujących Japonię. Wprawdzie Iwo Jima była za mała, by urządzić tam lotnisko dla ciężkich bombowców, ale z powodzeniem mogły na niej stacjonować myśliwce eskortujące wyprawy superfortec B-29 zmierzających nad Tokio. Mogły tam też awaryjnie lądować uszkodzone B-29 wracające z misji. Z kolei dla Japończyków Iwo Jima była ważna jako baza dla myśliwców oraz jako punkt wczesnego ostrzegania, pozwalający kilka godzin wcześniej przekazać do kraju informację o zbliżającym się nalocie. Te właśnie czynniki sprawiły, że Amerykanie postanowili wyspę zdobyć, a Japończycy bronić jej za wszelką cenę.
Nie będzie łatwo
Wzmacnianie garnizonu i fortyfikowanie Iwo Jimy Japończycy rozpoczęli już w 1944 r. Na jej dowódcę wyznaczony został gen. Tadamichi Kuribayashi, 53-letni wojskowy. Otrzymał do dyspozycji spore siły obejmujące 109. Dywizję Piechoty, pułk czołgów, dwa dywizjony lotnicze - bombowy i myśliwski, liczną artylerię oraz jednostki inżynieryjne. W sumie było to prawie 21 tys. żołnierzy.
Nauczeni wcześniejszymi doświadczeniami Japończycy starannie umocnili wyspę. Na stokach dominującego nad nią wulkanu Suribachi wykuli bunkry, a w naturalnych jaskiniach umieścili zamaskowane stanowiska dział. Dobrze rozmieszczona artyleria pokrywała ostrzałem podejście morskie, plaże i głębię lądu. Położono też wiele pól minowych.
Do ataku na Iwo Jimę Amerykanie wyznaczyli duże siły morskie i lądowe. Te pierwsze tworzył zespół okrętów nazwany Task Force 58, złożony z 16 lotniskowców (a na nich 1246 samolotów myśliwskich i bombowych), ośmiu pancerników, 16 krążowników i 75 niszczycieli. Dochodził do tego zespół desantowy (Task Force 51) porównywalny wielkością z flotyllą, jaka wylądowała na wybrzeżu Afryki Północnej w 1943 r. Z kolei siły lądowe wystawiła w całości piechota morska. Był to 5. Korpus US Marines złożony z trzech dywizji: 4. i 5., które miały atakować wyspę, oraz 3. stanowiącej rezerwę. W sumie Iwo Jimę miało zdobywać 110 tys. żołnierzy, marynarzy i lotników.
Przed desantem na wyspę zrzucono prawie 6 tys. ton bomb. 17 lutego do Iwo Jimy zbliżyły się pancerniki i krążowniki i rozpoczęły ostrzał japońskich pozycji. Odpowiedziała im japońska artyleria, która zadziwiająco celnie raziła wrogie okręty. Była to bardzo nieprzyjemna niespodzianka dla Amerykanów, zapowiadająca, że zdobycie wyspy nie będzie łatwe. Okręty US Navy kontynuowały ostrzał następnego dnia, ale jego skutki były mizerne - tylko niewielka część japońskich pozycji została zniszczona.
Flaga na wzgórzu
Desant nastąpił 19 lutego. Po ostrzale okrętowym i nalotach samolotów, ku plażom ruszyły pływające transportery wypełnione żołnierzami piechoty morskiej. W ciągu pół godziny na plaży znalazło się 8 tys. ludzi. Za nimi docierały czołgi Sherman, półciężarówki gąsienicowe, jeepy z radiostacjami, spychacze. Wydawało się, że desant przebiegnie bez przeszkód. Jednak godzinę po lądowaniu od strony pozycji biernych dotychczas Japończyków na plaże spadła lawina ognia. Odezwały się ukryte działa, wyrzutnie pocisków, moździerze i cekaemy. Na plaży doszło do masakry. Marines nie mogli posuwać się naprzód, nie mogli się też cofnąć, bo plaże zapchane były sprzętem. Ginęło coraz więcej ludzi, przybywało rannych, których nie nadążano ewakuować.
By się ratować, żołnierze zaczęli powoli posuwać się naprzód w kierunku japońskich bunkrów. Mozolnie zdobywano metr za metrem, likwidowano bunkry i inne umocnione stanowiska. O godz. 15 na plaży wylądowała druga fala desantu. Potem Amerykanie podeszli pod ziejącą ogniem górę Suribachi i otoczyli ją. Wzniesienia zaciekle bronili japońscy marynarze i o jego zdobyciu na razie nie mogło być mowy. Z kolei na innych odcinkach w ciężkich walkach marines podchodzili pod bunkry i próbowali je zniszczyć grantami, miotaczami ognia lub przy pomocy czołgów. Pierwszego dnia straty (w zabitych, rannych i zaginionych) wyniosły aż 2321 ludzi.
Rano 20 lutego 28. Pułk Piechoty Morskiej rozpoczął atak na wulkan Suribachi. Został on wcześniej zbombardowany przez samoloty i ostrzelany przez okręty, ale nie sparaliżowało to obrony. Nadal trzeba było opanowywać kolejne punkty oporu za pomocą ładunków wydłużonych, miotaczy ognia czy ostrzału artyleryjskiego na wprost. Walka na stromych zboczach była bardzo trudna. Rosły straty. Japończycy walczyli zaciekle i ani się nie poddawali, ani nie wycofywali. Dochodziło do starć wręcz. Zaczął padać zimny deszcz, a pył wulkaniczny zmienił się w błoto.
Amerykański nacisk zaczął jednak przynosić efekty. Japońskie ośrodki oporu zostały odizolowane i straciły ze sobą łączność, przez co łatwiej było je zdobywać. 23 lutego dowódca jednego z batalionów wysłał 40-osobowy patrol na szczyt wzgórza. Żołnierze wąskimi ścieżkami, omijając japońskie stanowiska, czasem czołgając się koło nich, dotarli na wierzchołek, założyli obronę okrężną i wywiesili amerykańską flagę. Widok gwiaździstego sztandaru dodał otuchy ich walczącym kolegom. Nie oznaczało to jednak zdobycia góry - poniżej wciąż znajdowały się obsadzone schrony i jaskinie, które oczyszczano przez kolejne dwa dni. Opanowanie Suribachi kosztowało Amerykanów 909 ludzi.
Mozolny marsz
W tym samym czasie pozostałe oddziały 4. i 5. Dywizji atakowały wzdłuż zachodniego i wschodniego wybrzeża wyspy. Tam walki także były ciężkie i zacięte. Żołnierze musieli zdobywać każdy metr terenu, opanowywać stanowiska karabinów maszynowych i dział, wykurzać załogi bunkrów. Straty rosły, więc dowództwo wprowadziło do walki oddziały pozostającej w rezerwie 3. Dywizji. Tylko podczas trzech dni walk 4. i 5. Dywizje Piechoty Morskiej straciły w sumie 4574 ludzi. Ten wysiłek przynosił jednak efekty - jedna trzecia wyspy znalazła się w rękach Amerykanów.
23 lutego był piątym dniem walk o Iwo Jimę. Amerykanie próbowali przełamać główną linię obrony w centrum wyspy i zdobyć leżące tam lotnisko. Atak na nie przypuszczony przez świeżo wprowadzony do boju 21. Pułk Piechoty został jednak zatrzymany przez morderczy ogień Japończyków. Marines zalegli i musieli się okopać. Następnego dnia atak wznowiono, znów mozolnie zdobywając metr za metrem i bunkier za bunkrem, podpalając je miotaczami ognia, wysadzając granatami i odpierając szaleńcze kontrataki Japończyków na bagnety. W takich walkach amerykańscy żołnierze opanowali lotnisko i dotarli do jego przeciwległego skraju. Potem na jego obszarze naliczono ponad 800 drewniano-ziemnych i betonowych bunkrów.
25 lutego sukces odnotowała nacierająca wzdłuż zachodniego wybrzeża 5. Dywizja, która posunęła się naprzód. 26 lutego toczono walki o wieś Mitonami, całkowicie obróconą w ruiny, w których stanowiska urządzili sobie Japończycy skutecznie odpierając amerykańskie natarcia. 28 lutego przetrzebiony 21. Pułk Piechoty atakował w pierwszej linii. Starł się z czołgami, a potem z jednostkami japońskiej 2. Mieszanej Brygady Piechoty, ale dotarł do trzeciego lotniska na wyspie i zdobył je 1 marca.
Po wschodniej stronie wyspy dwa pułki 4. Dywizji bezskutecznie atakowały japońskie pozycje na wzgórzu pod wioską Nishi. Dopiero gdy następnego dnia, 2 marca, do walki wprowadzono trzeci pułk, który zaatakował wniesienie od strony wybrzeża, udało się je zająć, a razem z nim ruiny wioski. Przełom w walkach nastąpił dopiero 8 marca. Wtedy 3. batalion z 9. Pułku Piechoty zdobył kolejne wzgórze niespodziewanym porannym atakiem. Japońscy żołnierze zostali zaskoczeni i nim zdążyli zareagować zostali wystrzelani.
Sukces zanotowały też 24. i 25 pułki piechoty, które przedarły się przez obronę o doszły do północno-wschodniego wybrzeża wyspy. Tam wykonały zwrot na południe i odcięły 1,5 tys. nieprzyjacielskich żołnierzy. Japoński dowódca wysłał0 ludzi do samobójczego ataku, próbując wyrwać się z okrążenia. Większość nacierających zginęła.
10 marca żołnierze z 3. Dywizji dotarli do północnego wybrzeża rozcinając na pół japońskie pozycje. 14 marca Amerykanie ogłosili, że Iwo Jima została zdobyta, ale walki trwały faktycznie aż do 26 marca. Kosztowały ich prawie 7 tys. zabitych i 19 tys. rannych. Do niewoli Amerykanie wzięli tylko 216 Japończyków, cała reszta z 21-tysięcznego garnizonu poległa. Ciała gen. Kuribayashiego nigdy nie znaleziono. Walki na wyspie nazywano potem „piekłem Iwo Jimy”.
Wróćmy jeszcze do dnia 23 lutego. Po południu na szczyt góry Suribachi dotarł fotograf agencji Associated Press Joe Rosenthal. Zauważył tam, że sześciu żołnierzy marines ustawia maszt z dużym amerykańskim sztandarem. Szybko zrobił im zdjęcie, a następnie przesłał do centrali. Jego wspaniała kompozycja zachwyciła wszystkich i fotografia rychło została zamieszczone przez setki gazet. Z czasem stała się symbolem amerykańskiego wysiłku wojennego na Pacyfiku, a Rosenthalowi przyniosła sławę i nagrodę Pulitzera.