Największym marzeniem Marty Manowskiej jest zakochać się na amen. Czy się jej uda?

Czytaj dalej
Fot. Sylwia Dąbrowa
Paweł Gzyl

Największym marzeniem Marty Manowskiej jest zakochać się na amen. Czy się jej uda?

Paweł Gzyl

Myślała o aktorstwie, ale to telewizja uczyniła z niej gwiazdę. Sława nie zmieniła jej jednak. Nadal pozostaje ciepłą i sympatyczną Ślązaczką.

W telewizyjnej Jedynce właśnie wystartowała nowa edycja „Sanatorium miłości”. I znów miliony widzów śledzą, jak grupa seniorów udowadnia, że życie zaczyna się po sześćdziesiątce. Sekunduje im w roli prowadzącej Marta Manowska. To właśnie „Sanatorium miłości” i „Rolnik szuka żony” uczyniły z niej jedną z największych gwiazd telewizji. Nic dziwnego: nowa edycja tego pierwszego z programów ponownie udowadnia, że Marta wkłada całe serce w to, co robi.

- Praca, którą wykonuję, jest dla mnie bardzo ważna, trochę uczyniłam z niej sens swojego życia. Pracuję bardzo dużo, ale nie przeszkadza mi to, ponieważ mogę realizować się w tym, co robię. Wszystko, z czym mam kontakt - ludzie, przeczytane książki, wysłuchane podcasty - służy temu, co potem dzieje się na planie albo w rozmowach z moimi gośćmi, a nie są to łatwe rozmowy. Czasami wiele mnie kosztują, ale każda z nich jest dla mnie niezwykle ważna. Te rozmowy pozostawiają we mnie ślad – mówi w Interii.

Dużo wolności
Jej mama jest architektem, a tata inżynierem górnictwa. Urodziła się w Siemianowicach Śląskich, a wychowała w Katowicach. Jako jedynaczka, była oczkiem w głowie swych rodziców. Od dziecka słyszała jednak, że nie wolno się mazać po porażkach, ale trzeba się podnieść i walczyć dalej. Najbliżsi przekazali jej również szacunek do pracy. Dlatego wcześnie uczyła się samemu zarabiać na swoje wydatki.

- Pod koniec podstawówki roznosiłam po wieżowcach ulotki z koleżanką. U mnie w piwnicy zrobiłyśmy sobie sztab. Byłam tak uczciwa, że na każdej wycieraczce zostawiałam tylko jedną ulotkę. Po trzech dniach chodzenia po schodach schudłam cztery kilo. Pamiętam, że tata masował mi stopy, bo tak mnie wszystko bolało. Rano nie umiałam wstać z łóżka. Zarobiłam wtedy trzysta złotych – wspomina w Plejadzie.

W szkole uczyła się dobrze i nie przysparzała rodzicom zmartwień. Dlatego kiedy podrosła, mogła chodzić na koncerty i imprezy. Wtedy zakochała się w hip-hopie. Snuła się po osiedlu ubrana na czarno w szerokich spodniach i kapturze nasuniętym na oczy. Kiedy samobójstwo popełnił słynny raper „Magik”, wraz z koleżanką wykonała na garażach duże graffiti na jego cześć.

- Nie miałam absolutnej wolności, ale wystarczająco dużo. Fascynowałam się muzyką. Tata, który gra na gitarze, wprowadził mnie w mocne brzmienia: Black Sabbath, Led Zeppelin. Zresztą jest wspaniałym kompanem do chodzenia na koncerty. Rodzice przekazali mi też gen wędrowca. Zjeździłam z nimi samochodem niemal całą Europę. Moja relacja z rodzicami jest naprawdę bardzo bliska – podkreśla w Pomponiku.

Cały czas w trasie
W liceum skrycie zaczęła marzyć o aktorstwie. Mimo to zdecydowała się na studia dziennikarskie na Uniwersytecie Śląskim. Nie musiała więc wyjeżdżać z domu. W pewnym momencie poczuła jednak głód samodzielności i zgłosiła się na wymianę studencką. W efekcie pojechała na rok do Valladolid, co całkowicie odmieniło jej myślenie o sobie i swej przyszłości.

- Dopiero w Hiszpanii odnalazłam siebie. Ujawnił się mój gen artystyczny, aktorski i malarski. Dopiero w Hiszpanii zrozumiałam, kim chcę być i jak chcę żyć. Po powrocie wiec wszystko zmieniłam, pojechałam do Krakowa na warsztaty w Teatrze Starym. Zaczęłam kopać w samej sobie, żeby zrozumieć samą siebie. Stałam się charakterna – twierdzi w Party.

Po zaliczeniu warsztatów zgłosiła się na egzaminy do krakowskiej Akademii Teatralnej. Choć nie zdała, nie zrezygnowała z marzeń o aktorstwie. Przeprowadziła się do Warszawy i podjęła naukę na kursach organizowanych przez tamtejsze sceny. Musiała jednak z czegoś żyć – dlatego zaczęła współpracę z telewizją. Początkowo zajmowała się wyszukiwaniem kandydatów do różnych talent-shows, ale nie zaspakajało to jej ambicji.

- Pewnego dnia dostałam telefon z zaproszeniem na casting na prowadzącą nowy, właśnie powstający program telewizyjny „Rolnik szuka żony”. Sama wcześniej prowadziłam trzydniowy casting, więc byłam kompletnie bez sił. Ale poszłam i... zostałam wybrana. Teraz „Rolnik” wyznacza rytm mojego życia. Jestem cały czas w trasie. Ale, co jest najważniejsze, mam szansę przeżywać uczucia, które rodzą się na moich oczach – wspomina w „Dzienniku Zachodnim”.

Marząc o rodzinie
„Rolnik szuka żony” okazał się strzałem w dziesiątkę: pierwszą edycję programu oglądało co tydzień ponad cztery miliony widzów. Marta świetnie sprawdziła się w roli prowadzącej: była ciepła i empatyczna, ujmowała jasnym uśmiechem i troską o uczestników show, widać było, że ma ze swymi podopiecznymi bliską więź. Nic więc dziwnego, że kiedy TVP wymyśliła „Sanatorium miłości”, to właśnie ona została jego prowadzącą

- Mam poczucie, że ten program może się przyczynić do pokazania, że osoby po 60. roku życia, to ludzie młodzi, pełni energii, klasy i doświadczenia, pełni uśmiechu, niewymuszonego żartu, elastyczni, a nie siedzący tylko w domu, przed telewizorem i czekający na to, co przyniesie życie, a może już na nic – podkreśla w „Gazecie Krakowskiej”.

Mimo wielkiej popularności, jaką Marta zdobyła dzięki telewizyjnym występom, nie zmieniła swego trybu życia. Stroni od świata celebrytów i woli zamknąć się w domu z książką lub pojechać samotnie autem w podróż w nieznane. Choć plotkarskie media nieustannie spekulują na temat jej kolejnych związków, jak na razie nic nie wskazuje, aby sama miała stanąć na ślubnym kobiercu.

- Przyznaję, że moim największym marzeniem jest mieć rodzinę, dzieci. Już. Teraz! Ale życie każe mi czekać. Ja jestem z tych, co muszą się zakochać na amen. Jestem zodiakalnym Baranem, mam świadomość swoich negatywnych cech: jestem uparta, nie jestem - jak mawia mój dziadek - spolegliwa, mam charakterek. Ale potrafię też zawalczyć o swoje – deklaruje w „Gazecie Krakowskiej”.

Marta nie ukrywa, że kieruje się w życiu zasadami wiary. Nigdy nie miała w swym życiu okresu buntu wobec Boga czy Kościoła. Kiedy przyjeżdża do Katowic, odwiedza parafię Najświętszego Serca Pana Jezusa w Koszutce, gdzie została ochrzczona, natomiast w Warszawie najczęściej bywa w kościele św. Ojca Pio na Gocławiu.

Paweł Gzyl

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.