Naprawianie świata zaczyna się w kuchni
Ojciec Jan Grande często mówił o żywieniowej mądrości naszych przodków. Kiedy porównywał ją z obecnymi nawykami, jego diagnoza była bezlitosna: jeśli współczesny człowiek nie opamięta się, to zaprzepaści siły żywotne. Przypominamy porady Ojca Jana dotyczące żywienia i zdrowia, a także spostrzeżenia i opinie zakonnika na temat ludzkiej natury
Wykładnią mądrości danej populacji jest troska o zdrowie, która przecież ma bezpośredni związek z tym, co kładziemy do garnka. Jeśli w polskich kuchniach wysoko przetworzone, bezwartościowe i drogie produkty zostaną wyparte przez bardziej naturalne, zdrowsze a do tego tańsze, to siłą rzeczy rozpocznie się proces stawiania na nogi tego, co dziś stoi na głowie. W Polsce przeciętna rodzina, która od lat boryka się z niedostatkiem, powinna szczególnie zwracać uwagę na to, co kładzie do garnka. W jednostkowym ludzkim życiu złe odżywianie i poczucie bezradności spowodowane na przykład brakiem perspektyw na zmiany, nieuchronnie spowoduje w niedługim czasie uszczerbek na zdrowiu fizycznym i psychicznym.
Ojciec Jan Grande: Kapusta dostarcza organizmowi wielką ilość żelaza, odkwasza lekko krwiobieg, wzmacnia krwinki czerwone...
Polacy powinni korzystać z tego, że mamy jeszcze w kraju jaki taki dostęp do w miarę ekologicznej żywności. W tym naszym zacofanym, choć sadzącym się na nowoczesność kraju, przetrwały miejscami naturalne uprawy, powietrze nie jest tak zanieczyszczone jak w krajach wysoko cywilizowanych; bociany masowo zakładają tu swoje gniazda, odradzają się gatunki zwierząt prawie już skazanych na wyginięcie. Jest też w Polsce, mimo naśladowania zachodnich trendów i snobistycznych tęsknot, tradycyjny obyczaj, jest mimo straszliwej durnoty prezentowanej przez naszych polityków, jakieś narodowe morale, choć coraz słabsze ze względu na biedę i brak perspektyw, o których zaczęliśmy mówić… To ciekawe, że obywatele unijnego raju przyjeżdżali po rady nie gdzie indziej, ale do mnie - do starego mnicha zielarza; w Polsce, a nie gdzieś w Niemczech czy Holandii, nie w Australii czy Kanadzie szukali bonifraterskich leków, których receptury przetrwały przez stulecia w klasztornych zakamarkach.
Nie twierdzę, że Zachód nie ma rozwiniętego ziołolecznictwa, przeciwnie - apteki są tam zawalone preparatami leczniczymi naturalnego pochodzenia. Niektóre z nich włączyliśmy nawet jako bonifratrzy do naszej praktyki medycznej, choćby takie jak produkowaną z alg Pacyfiku, łatwo wchłanialną Spirulinę, Vilcacorę z Ameryki Południowej czy relaksującą Kava-Root z roślinności Oceanii, którą aplikuję studentom przed egzaminami albo staruszkom po wylewie krwi do mózgu. Chodzi jednak o to, że człowiek sam sobie leków nie zaaplikuje. Musi być ktoś, kto potrafi spojrzeć całościowo na jego organizm, doradzić sposób leczenia, zasugerować pewne zmiany w stylu życia. Obawiam się, że takich fachowców nie ma zbyt wielu na Zachodzie.
W kryzysowych czasach, które ciągle trwają z różnym nasileniem biedy i niedogodności chronić trzeba najważniejszy narodowy kapitał, który będzie decydował o życiu przyszłych pokoleń, to znaczy - zdrowie i rodzinę. Można się zastanawiać co na tym polu osiągnęliśmy po dwudziestu latach życia w demokracji, jakim dziś jesteśmy społeczeństwem? Może to zabrzmi drastycznie, ale dzisiaj bardziej przypominamy skłóconą, wycieńczoną zdrowotnie, zdziczałą hałastrę, która przestała rozumieć, o co w życiu chodzi, aniżeli porządne społeczeństwo.
Powinniśmy Bogu dziękować za to, że przetrwaliśmy po tych wszystkich wojnach i okupacjach jako naród o jednolitym języku, scementowany obyczajowo, przynależny wartościom chrześcijańskim, które zbudowały Europę. Dziś wszystko to musimy rozwijać, chuchać i dmuchać, by nie przepadło z kretesem. Gdyby Polacy mądrze pracowali nad własnym uszlachetnieniem, mogliby z biegiem czasu zaimponować Zachodowi kulturą obyczajową i duchową. Niestety, Polak rzadko bywa mądry.
Przez miliony lat człowiek tak dobierał pożywienie, by było w nim to, co potrzebne do wzrostu organizmu i jego odnawiania. W naszym pożywieniu występować muszą składniki, z których sami jesteśmy zbudowani, a jeśli coś się psuje i zaczynamy chorować, to znak że zachwiana została pierwotna równowaga tych elementów.
Przejdę teraz do konkretów: jakże często z powodu niewłaściwego trybu życia, pośpiechu, narastających napięć wyczerpuje się nasza odporność nerwowa. Znaczy to, że nie zadbaliśmy o odpowiednią ilość magnezu, fosforu, bardzo ważnej witaminy B1, selenu, jodu i cynku. Jeśli nie zwrócimy uwagi na to, co kładziemy do garnka, nie ma mowy, abyśmy mieli szansę wrócić do normalnego samopoczucia. Bywa, że człowieka trapi brak pamięci, wieczne znużenie, bezsenność, pobolewanie głowy, łamanie w kościach, nie może się na niczym skoncentrować... Nie wystarczy wtedy, że zrzucimy wszystko na przedwczesną sklerozę, ale trzeba zrewidować dietę. I okaże się, że w garnku brakuje witaminy B1. W naturalny sposób można ją zwiększyć, jeśli zwiększymy ilość spożywanych warzyw, a także przez jakiś czas będziemy zażywać witaminę B1 w tabletkach (przy bezsenności zalecam dawkę uderzeniową, czyli 3 razy dziennie po 3 tabletki przez 3 dni). Duża ilość tej witaminy jest w drożdżach piekarskich.
Groch i fasola nie do przecenienia
Niezwykle ważne są w naszych jadłospisach groch i fasola. Znajduje się w nich cała masa magnezu, kobaltu, żelaza, błonnika, białka roślinnego, fosforu - przeciw stanom reumatycznym, kamicy nerkowej i wątrobowej, utracie odporności na zmęczenie, migrenie, łamaniu w kościach, bezsenności, zapaleniu pęcherza, problemom z dną, czyli odkładaniem się kwasu moczowego w stawach. Tymczasem dzisiaj w polskich domach rzadko trafiają na stoły fasolówka czy grochówka. W kulturze kulinarnej czasów przedwojennych, którą uważam za wzorcową pod względem zdrowotności, jesienią każdego roku dobra gospodyni szykowała dla swojej rodziny na zimę worek lub dwa z nasionami strączkowymi (grochem i fasolą) i można było przetrwać ciemne i zimne miesiące bez uszczerbku dla życiowej energii.
Bogactwo odżywcze zupy z roślin strączkowych jest nie do przecenienia. Dostarcza ona organizmowi niemal wszystkich niezbędnych składników żywieniowych: magnezu, żelaza, kobaltu, fosforu, błonnika, białka roślinnego, substancji antyreumatycznych, antymigrenowych, antycukrzycowych; jest kopalnią witaminy B-complex, witamin A i C. Cząsteczki naszej krwi, które krążą po organizmie jak pracowite mrówki, wyszukując w pożywieniu regenerujące paliwo i budulec, by dostarczyć je do wszystkich organów naszego ciała - mają po spożyciu grochówki pełne zatrudnienie.
Kasza, dostarczycielka krzemu
Inną potrawą, która bezwzględnie powinna pojawiać się częściej na naszych stołach, jest kasza gryczana, dostarczycielka krzemu. Czym jest krzem dla naszych organizmów? Nie chcę nikogo straszyć, powiem tylko, że brak krzemu ma ścisły związek z zawałem serca, wylewem krwi do mózgu, żylakami, hemoroidami, kruchością kości, ogólnym zmęczeniem... Z krzemu zmieszanego z wapniem Przedwieczny zbudował nasze twarde kości, elastyczne a zarazem mocne żyły, zęby, którymi można gryźć orzechy, gęste włosy, twarde paznokcie. Nasze babki i pradziadowie nie mieli tylu kłopotów krążeniowych co my dzisiaj, nie padali w średnim wieku na zawały.
Ale też w ich jadłospisach poczesne miejsce zajmowała kasza gryczana, pili w dużych ilościach twardą studzienną wodę (nikt przed 100 laty nie słyszał o rozmiękczonej wodzie, do której sypie się garściami chlor niszczący krzem), jadali krzepkie warzywa rosnące w glebie z krzemem, czyli takiej, jaką ją Pan Bóg dla człowieka stworzył. Kasza gryczana posiada 60 proc. krzemu, bardzo łatwo wchłanianego przez nasz organizm; jest odporna na zepsucie jak kamyczki, nie tknie jej robak ani mysz polna. Dodatkowo posiada całe pokłady rutyny, od których zależy stan naszych żył i tętnic. Dzisiejszy przemysł farmaceutyczny docenił grykę i wykorzystuje jej właściwości w produkcji Venerutonu, Venescinu, Rutisolu, Rutinoscorbinu (z dodatkiem dzikiej róży).
Błogosławiona kapusta
Błogosławieństwem dla nas wszystkich, starych i młodych, oprócz codziennej dużej dawki mleka lub jego przetworów, jarzyn, kaszy gryczanej, grochu lub fasoli, cebuli, czosnku, miodu w miejsce cukru, dobrze zaparzonej herbaty, jest najzwyklejsza biała kapusta. Codziennie powinna stać na stole miska dobrej surówki zrobionej na sposób ukraiński, z kwaśnej albo też surowej białej kapusty. Dla tych, którzy zębów nie mają - mielimy przez maszynkę do mięsa na papkę, wcale nie mniej smaczną.
Jeżeli kapusta jest bardzo kwaśna, a nam się zachce przyrządzić ją w formie lekkiego kapuśniaku, to nie płuczemy jej, ale w drugim garnku gotujemy bez solenia 3-5 dużych marchwi, po czym przekładamy je już ugotowane, słodkie do garnka z kapustą. Po 15 minutach mamy pyszny, bezkwasowy kapuśniak, a i marchew zyskała doskonały winny smak.
Kapusta dostarcza organizmowi wielką ilość żelaza, odkwasza lekko krwiobieg, wzmacnia krwinki czerwone, chroni przed wszelkiego rodzaju stanami zapalnymi, wrzodami żołądka i dwunastnicy.
A jeśli już choroba jest w rozkwicie i trapią nas wrzody czy zakwaszona śluzówka układu pokarmowego, należy pić trzy razy dziennie po pół szklanki soku z surowej białej kapusty, dwie godziny po posiłku. Dobrze jest wrzucić do niego odrobinę ziarenek kminku, rozbitych młoteczkiem lub zmiażdżonych butelką na stolnicy. Uwalnia się wtedy z nasionek drogocenny, eteryczny olejek, który zapobiega wzdęciom. Jeśli zechcemy gotować kapustę z mięsem na bigos, a nie dodamy tam kminku, to wzdęcia gotowe.
Współczesna nauka potwierdziła ostatnio, że rośliny kapustne mają, podobnie jak czerwony sok pomidorowy, szerokie możliwości likwidowania wolnych rodników, czyli chronią komórki przed dewiacjami rakowymi.
Liście kapusty, zmiażdżone butelką lub wałkiem (mają puścić sok) stosujemy jako okłady przy wszelkich urazach zewnętrznych. Działają podobnie jak liście babki, rozmiękczając ciało, wyciągając z niego substancje toksyczne i w efekcie likwidując stan zapalny.
Oprac. Marzena i Tadeusz Woźniakowie