Narkotykowy slang, czyli Antoni, Ania, Jarek, kaszanka i kokosy
Rozmowa z Jackiem Wroną, specjalistą od slangu narkotykowego.
Ma pan za sobą 15 lat praktyki w policji, od 11 lat już na emeryturze, ale pracuje pan jako biegły od slangu grup narkotykowych.
Ekscytuję się teraz rodziną, choć napisałem o przestępczości narkotykowej dziewięć książek. Narkotyki są moją codziennością, jakby to dziwnie nie zabrzmiało. Nie wyobrażam sobie życia bez narkotyków. Wszędzie w domu walają się policyjne akta na ten temat, widzi je moja żona i dzieci. Przyzwyczajeni są.
Policja namierza handlarzy narkotyków, zakłada im podsłuchy, nagrywa i ten materiał dostaje pan do analizy. Tak wygląda pana robota jako biegłego od spraw slangu narkotykowego?
Przychodzi informacja, że jest taka sprawa i czego dotyczy, są dokumenty, a jeśli niejawne - to poznaję je w kancelarii tajnej. Zajmuję się kontrolą operacyjną podsłuchów i nagraniami, czasem obliczam areał uprawy konopi, jego wydajność.
Gadatliwi są ci nagrani handlarze?
Język ma to do siebie, by maksimum treści zawrzeć w minimum słów. Młode pokolenie zatraciło zdolność wypowiadania się. Czasem, gdy słucham tych rozmów, to nic tam nie ma wprost o narkotykach.
Jakich używają zwrotów?
Są ich setki, przyjmuje się, że około dwóch tysięcy, a 600 sformułowań jest w miarę stałych. Rozmówcy mają świadomość, że to, o czym mówią, to coś nielegalnego, chcą to ukryć, zakonspirować. Jeśli mamy do czynienia z wąską grupą osób, to zwroty mogą być wymyślne, a gdy kupców są dziesiątki lub setki, określenia nazw narkotyków są powszechnie znane. Z kontekstu wynika, jaka jest cena narkotyku, jak się je pakuje, zażywa, produkuje i na podstawie tego wnioskuję, o czym mowa.
Przykłady podaje pan na stronie internetowej. Rzuca się w oczy, że imiona ludzkie oznaczają konkretne narkotyki.
Andrzej, Antoni, Ania to amfetamina, Bogdan i Jarek to marihuana, Dorotki oznaczają leki psychotropowe, Helena - heroinę.
Od czego to się zaczęło?
Najstarsze określenia to Mary Jane na bombowcach w USA pisano, bo nie można było przyznać się, że palimy marihuanę. Mary Jane była też aktorką, ale każdy wiedział, że chłopcy z armii lubią sobie przypalić. To było zabawowe, ale miał ten zwrot konspiracyjny charakter, bo dezaprobata społeczna na początku była olbrzymia, nikt się nie chwalił, że jest ćpunem. Teraz jest inaczej, i aktorzy-celebryci tym się chwalą. Wcześniej ten, kto sięgał po narkotyki, był wskazywany jako margines społeczny.
Pamięta pan rzadkie określenia na narkotyki?
Wyobraźnia ludzka jest olbrzymia. Miałem taką sprawę, gdzie posługiwano się dwoma określeniami: homary i raki. Człowiek prowadził sklep spożywczy, ale znaczne zapotrzebowanie na owoce morza było podejrzane. Rozwiązanie było proste - HoMar to skrót od Holenderska Marihuana, a KraB to skrót od Krajowa Baka, czyli polska produkcja marihuany.
Te zwroty związane z jedzeniem też są popularne.
„Czekolada” oznacza haszysz, „kaszanka” zazwyczaj marihuanę, „kawa” to amfetamina, „kokosy” to kokaina, „popcorn” - amfetamina, a czasami tabletki extasy.
Te zwroty są z języka potocznego.
Dlaczego haszysz to czekolada? Bo jest pakowany w większości przypadków jak wielka tabliczka czekolady; haszysz pakistański ciężko w gruncie rzeczy odróżnić od czekolady, jest brązowy, a jak się łamie - to jak czekolada. Jeśli chodzi o marihuanę to jest otrzymywana z konopi zielonych, kojarzy się z kopceniem, jaraniem, buchaniem. Susz to skojarzenia z herbatą. Amfetamina pobudza, więc w języku kojarzy się z tym, co szybkie, bieżnią. Sami w 80 proc. jesteśmy w stanie, bez przygotowania, rozwikłać, o czym mowa, jeśli znamy tę etymologię.
W gangach są inne sposoby komunikacji?
Czasem nic nie mówią o transakcji, a wydają odgłosy podobne do zwierząt: ktoś chrząknie, ktoś zakaszle dwa razy i wiadomo, że chodzi o palenie czegoś. Wiele zależy od obszerności materiału, który mam analizować. Przy czterech rozmowach można się kontrolować, a miałem sprawę, w której było 86 tysięcy rozmów. Przy takiej ilości zawsze coś się chlapnie.
Ten język się zmienia.
Jest utrwalony kanon w środowisku starych czy nowych ćpunów. Powiemy „trawa” to wiadomo, że chodzi o marihuanę. To ewoluuje, kiedyś język slangowy miał pokazać, że się identyfikuję z daną grupą. Był „bajzel” - miejsce, gdzie spotykali się dilerzy i odbiorcy i nie było potrzeby kamuflowania rozmowy, więc można było wprost powiedzieć, że chcę dwa centy polskiej heroiny czyli kompotu. To wystarczyło, by pokazać, że jestem ze środowiska i również mam wiedzę, którą macie wy, sprzedawcy.
To zaczęło się zmieniać.
Gdy pojawiły się komórki, wtedy identyfikacja zaczęła mieć mniejsze znaczenie, diler miał to w nosie. Chciał sprzedać towar i tyle. Telefon stał się narzędziem do kamuflowania tego, że dokonywane jest przestępstwo.
W dobie internetu i bycia online wystarczy wysłać znaczek, by kupić towar.
Dokładnie tak, SMS-y skróciły przekaz. Zamiast pisać dwie porcje marihuany i dwie amfetaminy, kupujący napisze przykładowo 2b, czyli białego i 2z, czyli zielonego - to cztery znaki i sprzedający doskonale wie, że chodzi o kokainę i marihuanę.
Inaczej mówią dilerzy w Szczecinie, inaczej na Podkarpaciu?
Są regionalizmy, ale jest jeden kanon. W niektórych rejonach kraju pewne narkotyki są popularne, a inne prawie nie występują. Brudna metaamfetamina to Dolny Śląsk, kokaina to wielkomiejskie środowiska Warszawa, Kraków, a teraz i na wsi bywa i ciągną tam koks.
Dopalacze zmieniły rynek?
Dopełniły go. Po zgonach i użyciu tak zwanego mocarza ludzie się wystraszyli, by je brać.
W Krakowie rozbito grupę, która sprzedawała dopalacze na telefon i miała przenośną centralę telefoniczną w aucie do kontaktu z klientami.
Sprzedawcy dopalaczy są lepiej zorganizowani. Nowelizowano przepisy ustawy i oni błyskawicznie zmieniali asortyment, by sprzedawać towar. Prokuraturze ciężko było udowodnić sprzedawcom dopalaczy, że zażycie tych środków naraża kupujących klientów na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia. Przełomem był pierwszy wyrok skazujący w Polsce, który wywalczył obecny szef prokuratury Okręgowej w Krakowi. Skazanie nastąpiło przed sądem w Koszalinie.
Próbował pan ćpać?
Nigdy i niczego nie tknąłem. Częstowano mnie w Londynie, gdy pracowałem w kuchni, ale odmówiłem. Wolę piwo i nawet sam je sobie robię, bo zdobyłem certyfikat piwowara.
Jacek Wrona
Biegły sądowy w zakresie kryminologii przestępczości narkotykowej, slangu narkotykowego i przestępczego, absolwent Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie (magister filozofii i pedagogiki), były komisarz policji z praktyką 15 lat pracy w pionie do walki z przestępczością narkotykową. Służył w Centralnym Biurze Śledczym w Warszawie. Wykładowca Instytutu Służb Zwalczających Przestępczości Kryminalną - Wyższej Szkoły Policji w Szczytnie, autor wielu publikacji specjalistycznych z zakresu przestępczości zorganizowanej i pospolitej, narkomanii i przestępczości narkotykowej.