Nasze pomaganie Ukrainie

Czytaj dalej
Fot. prezydent.pl, Jakub Szymczuk
Kazimierz Dadak

Nasze pomaganie Ukrainie

Kazimierz Dadak

Prezydent Duda po raz piąty w tym roku spotkał się z prezydentem Zełenskim. Ten fakt należy zaliczyć do wielkich sukcesów polskiej polityki zagranicznej i to w dodatku na odcinku, który z punktu widzenia naszego interesu należy do najważniejszych.

Tak długo, jak w Rzeczypospolitej Obojga Narodów miała miejsce bliska współpraca pomiędzy Polakami i Ukraińcami (wówczas zwanymi Rusinami), tak długo byliśmy w stanie odpierać napaści największych potęg. Przypomnijmy tylko, że w zwycięstwie nad Turkami pod Chocimiem w 1621 r. - wówczas bez wątpienia supermocarstwem - i w zmaganiach pod Smoleńskiem z Rosją - wschodzącą superpotęgą - w latach 1633-1634, walny udział miały pułki kozackie. Powstanie Chmielnickiego ten stan rzeczy zburzyło i wykopało przepaść między naszymi narodami. Fakt ten walnie przyczynił się do schyłku I Rzeczypospolitej.

Zatem, obecny rozwój sytuacji daje nadzieję, że nastąpi odwrócenie historycznego błędu, który popełniły elity obu narodów w połowie XVII w. Bez pomocy humanitarnej udzielonej wypędzonym z ojczyzny nie byłoby mowy o tak częstych i intensywnych spotkaniach polsko-ukraińskich na najwyższych szczeblach. Opieka i troska, jaką polskie społeczeństwo otoczyło wygnanych z ojczyzny, zasługuje na najwyższy podziw. W 2015 Europa przeżyła ogromny kryzys, gdy z Bliskiego Wschodu przybyło niewiele ponad milion uciekinierów, natomiast obecny wielokrotnie większy napływ z Ukrainy przechodzi bez większych kłopotów właśnie dzięki postawie Polaków.

Niemniej, należy pamiętać, że potrzeby Ukrainy w obliczu rosyjskiego najazdu daleko wykraczają poza sferę pomocy humanitarnej. Jeszcze bardziej potrzebna jest im pomoc w zakresie gospodarczym, politycznym i wojskowym i byłbym bardzo szczęśliwy, gdybym mógł stwierdzić, że w tych sprawach, od których bezpośrednio zależy zwycięstwo lub porażka, nasza pomoc jest równie wydatna i skuteczna.

Sytuacja gospodarcza

Jak przed wiekami zauważył hrabia R. Montecúccoli, do prowadzenia wojny potrzebne są trzy rzeczy, pierwsza, pieniądze, druga, pieniądze i trzecia pieniądze.

Pod względem wielkości PKB, w chwili wybuchu wojny Rosja była organizmem dobrze ponad osiem razy większym od Ukrainy. To zjawisko miało odzwierciedlenie w wielkiej dysproporcji siły ognia pomiędzy walczącymi stronami. Hartem ducha i walecznością można wiele zdziałać, ale na długą metę „pieniądze” jednak odgrywają pierwszorzędną rolę, szczególnie dziś w obliczu ogromnych potrzeb materiałowych.

Niezwłocznie po wybuchu wojny w budżecie Ukrainy pojawił się duży deficyt budżetowy. Początkowo był on pokrywany w drodze emisji długu wewnętrznego, ale to źródło już wyschło i aby utrzymać się przy życiu, Kijów potrzebuje co miesiąc zastrzyku w wysokości 5 miliardów dolarów.

Bez „pomocy” Zachodu opór Ukrainy byłby niemożliwy. Gdy w Polacy słyszymy słowo „pomoc”, to od razu wyobrażamy sobie bezzwrotne zapomogi, tymczasem jej lwia część ma charakter kredytów.

Czyli co miesiąc Ukraina zadłuża się na dobrych kilka miliardów dolarów i w przyszłości te pożyczki będzie musiała spłacić. Zapewne jakaś część tych zobowiązań zostanie umorzona, ale nie wszystko.

W przyszłości wierzyciele będą mieć decydujący głos w sprawach ukraińskich. Przedsmak tego, jak te sprawy będą wyglądać, dała nam „pomoc” udzielona Grecji po jej faktycznym bankructwie w 2010 r. Kraj został poddany bezceremonialnemu dyktatowi. Po 12 latach Grecja w końcu wydostała się spod tej „czułej opieki”, ale jak podaje Eurostat jej obecne zadłużenie wynosi już równowartość ponad 193% PKB, podczas gdy w 2009 r. wynosiło zaledwie niecałe 127% PKB. W przypadku Ukrainy konieczność poddania jej ścisłemu nadzorowi będzie wynikać nie tylko ze stosunku wierzyciel-dłużnik, ale także z powodu panującej tam korupcji. W rankingu Transparency International, Ukraina zajmuje odległe 122. miejsce. W Europie gorsze notowania ma tylko Rosja - 136. miejsce.

Wielkość gospodarki Polski, w cenach porównawczych, stanowi niewiele ponad ¼ gospodarki Niemiec. Z tym że te proporcje nie odzwierciedlają prawdziwego stosunku sił, bo spora część polskiego PKB to jest produkcja firm-córek zachodnich koncernów, szczególnie niemieckich, i tak naprawdę my tym majątkiem nie zarządzamy. Te fakty wyznaczają nasze możliwości w zakresie zaspokajania ukraińskich potrzeb gospodarczych i technologicznych.

W wyniku rosyjskiego najazdu, nawet jeśli Ukraina odniesie zdecydowane zwycięstwo (o co należy gorąco się modlić), to ten tryumf będzie okupiony niesamowitymi kosztami. Nie tylko ogromnie wzrośnie zadłużenie Ukrainy, ale i drastycznie zmaleje jej PKB. Według ostatnich szacunków, w tym roku ten wskaźnik ma spaść o 40%. Jeśli ten konflikt trwałby dłużej, to straty będą jeszcze większe. Biorąc pod uwagę rozmiar naszej gospodarki, tak jak dziś nie jesteśmy w stanie udzielić jej znaczącej pomocy gospodarczej, tak i w przyszłości nic w tym zakresie się nie zmieni.

Polskie przedsiębiorstwa nie są wielkie. W porównaniu z ogromnymi ponadnarodowymi koncernami mającymi swe siedziby w Niemczech i USA, ich środki są nikłe i nie będą zdolne do wzięcia udziału w odbudowie Ukrainy na dużą skalę. W sumie ani dziś ani w przyszłości rodzime podmioty, zarówno publiczne, jak i prywatne, nie będą należeć do poważniejszych graczy na ukraińskiej scenie gospodarczej.

Pomoc wojskowa

Zdolność do pomocy w tym zakresie określa rozmiar, zaawansowanie technologiczne i organizacyjne przemysłu zbrojeniowego danego kraju. O poziomie zaawansowania tej branży najlepiej świadczy jej konkurencyjność na rynkach światowych, czyli wartość wywozu. SIPRI, bardzo miarodajne źródło w tym zakresie, podaje, że w latach 2019, 2020 i 2021 wartość polskiego eksportu w milionach dolarów wyniosła, odpowiednio, 9, 0 (słownie zero) i 3.

Dla porównania, w tych samych trzech latach, wywóz ukraiński wyniósł 162, 116 i 86 milionów. Aby uzyskać jeszcze lepszą perspektywę, dodajmy, że wartość niemieckiego eksportu broni wyniosła 1000, 1217 i 914 milionów USD.O tym, że nasz przemysł zbrojeniowy nie oferuje atrakcyjnych wyrobów, doskonale świadczy także to, że w ramach obecnie realizowanego, przyspieszonego programu dozbrojenia naszej armii kupujemy sprzęt zagraniczny. Wśród poważnych zakupów jest także koreańska armatohaubica K9. Więc albo nasz „Krab” nie jest tak sprawny jak się to opisuje, albo jesteśmy świadkami dożynania rodzimego przemysłu wojskowego.

Oczywiście, strona ukraińska jest zainteresowana sprzętem rodem z minionej epoki i w tym zakresie byliśmy pomocni. Niemniej to nie broń z demobilu, tylko tureckie drony i amerykańskie „Stingery”, Javeliny”, a obecnie HIMARS-y (o wywiadzie satelitarnym nie wspomnę) pozwalają Ukraińcom skutecznie się bronić.

Wymiar polityczny

Prezydent Duda rozmawiał z prezydentem Zełenskim także o wsparciu politycznym. W grę wchodzi szybkie przyjęcie Ukrainy do Unii i NATO. Niestety, ani w jednym ani w drugim przypadku głosu decydującego nie posiadamy.

Jeśli prezydent Macron mówi, że upłynie 15-20 lat zanim Ukraina stanie się członkiem UE, to nie jest to czcza gadanina. Berlin zapewne podziela jego pogląd. Niepisanym pretekstem będzie poziom korupcji panujący nad Dnieprem, natomiast faktyczną przeszkodą jest to, że potrzeba wielu lat, aby niemieckie firmy zdołały zająć dominującą pozycję na tamtejszym rynku.

Nasze starania niewiele tu zmienią, bo pozycję Polski w UE doskonale obrazuje los pieniędzy z Europejskiego Funduszu Odbudowy (EFO). Jako jedyny członek UE, obok Węgier, środków w ramach KPO nie otrzymujemy i wiele wskazuje na to, że ich nigdy nie zobaczymy. Sprawa wymiaru sprawiedliwości jest tu tylko pretekstem, zaś w istocie rzeczy chodzi o dyscyplinowanie członków. Tak jak „pomoc” dla Grecji służyła temu, żeby każdy członek strefy euro przestał liczyć na tyle razy w Traktacie z Maastricht wymienioną zasadę solidarności, tak teraz EFO służy temu, aby przypomnieć każdemu biorcy funduszów netto, że ma robić to, czego życzą sobie dawcy netto, szczególnie ten usadowiony nad Sprewą i Hawelą.

Podobnie będzie w przypadku Ukrainy, decydujący głos będzie należeć do USA, kraju, który udziela największej pomocy i Niemiec, najsilniejszej gospodarki w UE. W ramach podziału ról w UE Francja od dawna oddała kwestie gospodarcze, szczególnie we wschodniej części Unii, w niemieckie ręce i tu nic się nie zmieni tak długo, jak potencjalny konkurent - Polska - nie postawi swej gospodarki na nogi. Teoretycznie, Polska mogłaby mieć wpływ na wydarzenia w naszej części Europy za pośrednictwem Stanów Zjednoczonych, ale jest to tylko teoretyczna możliwość. Propolskie lobby w USA nie istnieje, mimo to że potencjał ku temu jest.

Natomiast stosunki dyplomatyczne pomiędzy Warszawą a Waszyngtonem są, mówiąc bardzo oględnie, takie sobie. Jeśli ktoś ma co do tego wątpliwości, to proszę sprawdzić, ile odbyło się dwustronnych spotkań na wysokim szczeblu, już nie mówię Biden-Duda, ale Blinken-Morawiecki, czy też Blinken-Rau. A przecież przez Polskę biegnie główny szlak dostaw broni dla Ukrainy, więc częste wymiany poglądów wydają się oczywistością. Albo ile razy sekretarz generalny NATO J. Stoltenberg odwiedził Warszawę po 24 lutego? O naszej pozycji w antyrosyjskiej koalicji dobitnie świadczy to, że w okresowych telekonferencjach tyczących się pomocy Ukrainie biorą udział przywódcy USA, Wlk. Brytanii, Francji i Niemiec. Paryż i Berlin wydatnej pomocy nie udzielają, można wręcz zaryzykować twierdzenie, że dokładają wysiłków, aby Kremlowi nadmiernej krzywdy nie uczynić, a mimo to prezydent Biden widzi konieczność konsultacji z prezydentem Macronem i kanclerzem Scholzem.

Aby móc zasiąść do stolika, przy którym rozstrzygają się losy naszego wschodniego sąsiada, trzeba wpłacić pokaźne „wpisowe”. Nas na to nie stać, co jest wynikiem zaniedbań i błędów popełnionych w całym okresie po 1989 r. Mamy dobre chęci, ale na tym się kończy, bo mówienie nie zastępuje skutecznego działania. Mimo gromkich zapewnień polska polityka wschodnia ma charakter doraźny, natomiast brak nam długofalowej strategii. Napaść Rosji na Ukrainę pozwoliła nam zaskarbić sobie wdzięczność milionów Ukraińców i dzięki temu możemy z większą dozą optymizmu patrzeć w przyszłość. Aż tyle i tylko tyle.

Kazimierz Dadak

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.