Nawet co drugi z nas może chorować na nowotwór
Rozmowa z dr hab. Anną Wójcicką z Laboratorium Genetyki Nowotworów Człowieka Uniwersytetu Warszawskiego o złowieszczych genach.
Powszechne jest przekonanie, że częstotliwość występowania nowotworów jest dziś większa niż w pokoleniu naszych rodziców i dziadków. Statystyki to potwierdzają?
Nie możemy na to jednoznacznie odpowiedzieć, bo mamy dziś zupełnie inną wykrywalność. Kiedyś wiele osób umierało w młodym wieku, ale nie wiemy, dlaczego. Natomiast, biorąc pod uwagę, że dużo nowotworów zależy od czynników zewnętrznych: źle przetworzonej żywności, dymu papierosowego, zanieczyszczonego środowiska, jest bardzo prawdopodobne, że liczba nowotworów rzeczywiście wzrosła.
Ostrzega pani, że co trzecia z osób urodzonych po 1960 zachoruje na raka. Ponura perspektywa.
Według wielu opracowań - nawet co druga osoba! Przyczyny są różne - co czwarty z nas rodzi się już z chorobotwórczą zmianą, która znacząco zwiększa ryzyko zachorowania. Proszę zauważyć, że niektórzy przez całe życie prowadzą skrajnie niezdrowy tryb życia i dożywają sędziwej starości, inni umierają młodo, nawet jeśli bardzo o siebie dbają. Za to są odpowiedzialne nasze geny.
W dawnych czasach przy wyborze małżonka nie bez znaczenia był stan uzębienia czy szerokość bioder (u kobiet). W przyszłości narzeczeni będą oczekiwać od siebie wyników analizy genów pod kątem ryzyka nowotworów?
Nie wiem, takie postawienie sprawy brzmi źle i nasuwa na myśl eugenikę. Musimy jednak pamiętać, że uszkodzone geny powodują bardzo liczne choroby. Najlepszym przykładem jest mukowiscydoza. Każdy gen mamy w dwóch kopiach - jedna na 25 osób nosi w sobie uszkodzony gen powodujący mukowiscydozę. Jeśli takie dwie osoby się spotkają, ich dziecko ma szansę odziedziczyć oba uszkodzone geny i urodzi się chore. Nie twierdzę, że analiza genów jest dobrym sposobem wyboru partnera, ale nie możemy ukrywać, że genetyka daje nam bardzo istotne narzędzia do wczesnej prognostyki chorób i pozwala zrozumieć wiele mechanizmów, których dotychczas nie rozumieliśmy.
Wiedza o ryzyku związanym z uszkodzonymi genami jest coraz bardziej powszechna i dzięki temu łatwiej jest diagnozować choroby i opracowywać terapie. Dlatego nie mamy innego wyjścia - musimy iść za postępem w medycynie.
Ale taki „genetyczny rentgen” to luksus dostępny dla najzamożniejszych. Czy w przewidywalnej perspektywie możemy sobie wyobrazić rutynowe przeglądy genów w podstawówce?
Trudno dziś mówić o datach, natomiast muszę podkreślić, że nie jest to już metoda straszliwie droga. Za zwiększanie ryzyka zachorowania na nowotwór odpowiada ok. 60 genów. Dzięki współczesnym metodom wszystkie te geny możemy przeanalizować za jednym zamachem za kilka tysięcy złotych.
Nadal dużo.
To zależy i oczywiście w dużej mierze opiera się na polityce państwa. Takie badanie należy traktować jako rodzaj polisy na życie. Wykonuje się je tylko raz w życiu, bo w takim zakresie geny nam się nie zmieniają. Jest to kwota nieporównywalna z kosztami leczenia. Chodzi nie tylko o wartość samej terapii, ale o społeczne koszty choroby - wyłączenia osoby chorej z życia rodzinnego i pracy - na rok lub dłużej. Mamy w Polsce wiele programów przesie-wowych, np. mammografię i kolonoskopię. Oba te programy w przypadku osób z uszkodzonym genem oferowane są zdecydowanie za późno. Kolonoskopia u osób zagrożonych powinna być wykonywana nie od 55, ale od 20 roku życia, na dodatek co trzy lata - wówczas istnieje możliwość, że - po wycięciu polipów - nie zachorują na raka nigdy.
Jak odsunąć od siebie raka, jeśli nie mamy go w genach?
Przede wszystkim nie palić. Palenie to nie tylko ryzyko raka płuc, ale i jeden z głównych powodów raka pęcherza. Nie nadużywajmy śmieciowej żywności. Nie dopuszczajmy też do otyłości i braku ruchu. Zamiast trzech przystanków autobusem, wybierzmy spacer. Dla organizmu to wielka różnica. I badajmy się, bo wcześnie wykryty nowotwór można wyleczyć.