Nawyki żywieniowe dzieci
To, co zjedzą, a co zostawią na talerzu, to niepojęta tajemnica, choć już dawno zgłębiły ją wszystkie restauracje i serwują to, czego młodzi nie zostawią na pewno. W każdej knajpie jest tzw. menu dziecięce, w którym jest zawsze pięć pozycji: spaghetti BOLONIEZE, kotlet z kurczaka z frytkami i surówką z marchewki, NAGETSY, naleśniki z nutellą, zupa pomidorowa i król ambrozji - rosół.
Szynkarze wymyślają na ten kanon rozmaite nazwy, które mają im dodać skrzydeł. Najczęściej zdrabniają i dodają nazwy zwierzątek, no i mamy „rosołek tygryska”, ale ta wyboista droga prowadzi do „kotlecika Świnki Peppy” i „kopytek Kłapouchego”, co by mnie, dorosłemu, nie przeszło, sam już nie wiem przez co.
A gdyby tak każde dziecko, codziennie, aż do uzyskania pełnoletności, jadło wyłącznie te potrawy? Nie stałoby się nic strasznego i mielibyśmy spokój. Oczywiście wyhodowalibyśmy pokolenie ludzi niewrażliwych na smaki, ale przynajmniej byłoby taniej, prościej i w kraju byłoby mniej przemocy kulinarnej. Mniej bezsensownych negocjacji z gatunku „zjedz buraczki, zostaw ziemniaczki”, albo „jeszcze dwa kawałki gulaszu i możesz zmykać”, „bo nie będzie deseru”.
Rolnictwo przeszłoby wyłącznie na marchewkę, marchewkowe pola kontrapunktowałyby hektary ziemniaków, producenci jarmużu poszliby z torbami, trwałoby nadal całopalenie świń, ojczysty festiwal wieprzowiny, musielibyśmy wymyślić narodowy zamiennik nutelli (co się jeszcze nigdy nie udało). Drób jednak odzyskałby wolność, kury latały wolno w przestrzeni publicznej, krowy wyprowadzalibyśmy na spacer, ubrane w kolorowe ciuszki jak w Pendżabie, pozostałoby tylko powołać do życia Narodowy Instytut Deserów i Podwieczorków, który miałby za zadanie odpowiedzieć na odwieczne pytanie - jak zrobić, by było pysznie i słodko.
Kawałki arbuza podane grupie dzieci w wieku 7-14 lat pozostaną nietknięte. Banany znikną ze stołów, ale w połowie przypadków wylądują w koszu. O dziwo - jabłka lepiej zejdą (zwłaszcza, gdy są zielone). Nie da się jednak porównać popularności owoców do popędu batonowego. Cokolwiek jest szczelnie zapakowane w kolorowy papier, staje się obiektem pożądania - nawet gdy opakowanie kryje podrabiany wafelek czekoladopodobny.
Najpewniej NIDiP zleciłby sto ekspertyz, sypnął grantami, rozpatrzył wnioski i doszedł do wniosku, że należy każdy zdrowy deser pakować na tęczowo (ale tak, żeby się komuś coś nie kojarzyło, by nie tknąć cnót dziecięcych). Więcej śmieci - mniej zawałów. Szeleszczenie i recykling - ale za to w zdrowym ciele zdrowy duch, piątka z wuefu i uśmiech państwa domu.
Istnieje jednak ryzyko, że NIDiP zakazałby przygotowywania zupy mlecznej, której nikt nigdy nie chciał jeść, ale na której wychowało się w końcu wybitne pokolenie ludzi wczesnej i późnej komuny, w tym wielu aktualnych mężów stanu, zwanych przez młodych „leśnymi dziadkami”. Czy możemy ryzykować i powierzyć przyszłość ludziom, którzy nie zaznali goryczy na Ziemi?