Negocjacje toczyły się poza protokołem [rozmowa]
Rozmowa z dr. Michałem Kuziem, politologiem z Uczelni Łazarskiego i Collegium Civitas o tym co Beata Szydło przywiozła z Berlina.
- Co udało się premier Szydło zbudować w Berlinie?
- Z oficjalnych rozmów wynika, póki co niewiele.
- Po co nam międzynarodowe wizyty, podczas których omija się najgorętsze problemy?
- Po pierwsze, przy tego rodzaju wizytach rozmowom oficjalnym towarzyszą zawsze te nieformalne, z których nie są spisywane stenogramy i do których nie dopuszcza się mediów. Liderzy próbują nawzajem się wyczuć i określić stopień determinacji partnera oraz gotowość ewentualnego pójścia na ustępstwa. Na pewno trwają więc negocjacje dotyczące tego na jakich warunkach Polska może pomóc Niemcom w poradzeniu sobie z kryzysem imigracyjnym i co może otrzymać w zamian.
- Niemcy są największym naszym partnerem handlowym i największym europejskim graczem. Czy w takiej sytuacji odkładanie wizyty w Berlinie na trzeci miesiąc urzędowania było roztropne?
- To oczywiście nie jest przypadek. Podobnie jak wszyscy inni członkowie Unii ze wschodniej Europy Polska odbiera nacisk Niemiec w sprawie problemu imigracji jako zbyt obcesowy. A przecież to Niemcy ponoszą gro winy za politykę otwartych drzwi, która jest w tej chwili krytykowana we wszystkich krajach sąsiadujących z Niemcami, w tym również we Francji. Rząd założył, że nie będzie aż tak jak wcześniej akcentował niemieckiego przywództwa w Europie, stąd przeniesienie terminu wizyty w Berlinie.
- Z wizytą Beaty Szydło zbiegła się ostra wypowiedź prezydenta Dudy, w sprawie gazociągu Nord Stream II oraz zapowiedź wspólnej polityki krajów Grupy Wyszehradzkiej w sprawie uszczelnienia granic. Trudne tło do przyjacielskiej rozmowy.
- Bardzo trudne. Bo trudno negocjować ewentualną liczbę imigrantów i sondować postawę partnera w sprawie Nord Strem II, jeśli Niemcy cały czas obstają przy systemie automatycznego przelicznika uchodźców. Niemcy powinny określić maksymalna liczbę imigrantów, a nadal tego nie zrobiły. Europa Środkowo-Wschodnia ma jednak pewne pole manewru, które pozwala jej na prowadzenie podmiotowej polityki. Nie bez znaczenia jest, że Polska posiada dziś 6. co do siły (licząc z Rosją!) armię na kontynencie. Ze względu na obecne problemy gospodarcze Rosji i duże problemy społeczne w Niemczech , rola państw z naszego regionu ulega wzmocnieniu.
- Nie sądzi pan, ze zwyczajnie zabrakło politycznej finezji?
- Być może akcentowanie takich sygnałów nie było najrozsądniejszą polityką, ale trzeba wziąć pod uwagę, że już wówczas mieliśmy do czynienia z rozpędzonym kryzysem imigracyjnym, a Niemcy wywierały presję na rząd premier Kopacz. Poza tym już etapie przedwyborczych sondaży w Polsce w Niemczech pojawiały się komentarze “czy Polacy są tak głupi, żeby wybrać PiS”. To wynikało z tego, że Berelin nie inwestował w stosunki z PiS-em. Niemieckie partie i fundacje znane są z tego, że taką ożywiona działalność prowadzą, a nawet zobowiązane są na wydawanie części dotacji na podtrzymywanie tego typu relacji. W przypadku Polski te relacje budowano głownie z PO i w pewnym stopniu z lewicą. Niemcy uważali, że PiS nie ma szansy na zwycięstwo i nie traktowali go poważnie. Owszem PiS nie prowadzi zawsze przemyślanej polityki zagranicznej, ale wina na pewno leży po obu stronach, a w tym przypadku może nawet bardziej po niemieckiej stronie. To nie tak, że my, jako niesforne peryferium zraziliśmy do siebie Niemcy. W obecnej chwili mało kto w Europie nie jest zrażony do Niemiec, a przed nami jeszcze druga fala imigracyjna, która uderzy do Europy.