Nie chodzi o to, żeby hejnał odtrąbić; to za poważna sprawa
Hejnalista musi nie tylko grać na trąbce, ale i być strażakiem. Zespół krakowskich hejnalistów to jedyny oddział strażaków wieżowych na świecie. Zbigniew Ojczyk, który od 23 lat trzyma straż na mariackiej wieży, opowiada nam o swojej służbie i miejscu, które tak pokochał.
Dochodzi południe. Ci, którzy zajęli miejsce przy fontannie na krakowskim Rynku Głównym , wyciągają kamery i telefony komórkowe. Flesze kierują na niewielkie okienko średniowiecznej wieży. A tam, 271 schodów wyżej, trąbkę ze specjalnego pokrowca wyjmuje już Zbigniew Ojczyk, jeden z siedmiu krakowskich hejnalistów. Dzwon wybija dwunastą, zaczyna się.
Odkąd pamięcią sięga
Minęły 23 lata, odkąd Zbigniew Ojczyk pierwszy raz zagrał hejnał na Wieży Mariackiej. Dziś jest najdłużej pracującym trębaczem w Krakowie. Zapytany o to, co w tej pracy lubi najbardziej, bez zastanowienia, z uśmiechem na twarzy odpowiada: grać na trąbce.
Zresztą, temu instrumentowi poświęca każdą wolną chwilę od najmłodszych lat. Od 8. roku życia chodził na prywatne lekcje muzyki. Kiedy on łączył nuty w pierwsze utwory muzyczne, grali już jego tata i brat. Odkąd pamięcią sięga, trąbka była w rodzinie.
Do szkoły chodził przy ulicy Siennej, a po lekcjach gnał przez Rynek na ul. św. Filipa. W latach 80. swoją siedzibę miała tam kolejowa orkiestra dęta. Zawodowo został kucharzem, bo jak przyznaje, zawsze lubił mieszać w garach. Ale to nie kuchni postanowił poświęcić czas, energię, całe życie.
Kiedy został strażakiem, umiejętności muzyczne chciał połączyć z pracą. W 1994 roku rodzinie z dumą w głosie oświadczył, że został hejnalistą.
Ile godzin już w swoim życiu spędził na wieży, tego nie sposób policzyć.
- Dyżur hejnalisty trwa całą dobę. Są trzy zmiany, a na każdej zmianie pracuje dwóch hejnalistów. To sprawia, że każdy z nas spędza jedną trzecią życia na wieży - opowiada trębacz.
Hejnalica znajduje się na 54 metrach wysokości, ale spacer doświadczonemu strażakowi zajmuje od dwóch do trzech minut. - Nie ma na co czekać.
Drewniane konstrukcje, które mija po drodze, pochodzą jeszcze z XV wieku. Są zakonserwowane i utrzymane w doskonałym stanie. - Gdyby jednak coś się stało, w razie pożaru, jesteśmy przygotowani do innej drogi ewakuacji - zapewnia Zbigniew Ojczyk. - U góry znajdują się specjalne liny, do których się podpinamy, a następnie, wychodząc przez okno hejnalicy, schodzimy po nich na sam dół. Wyjście z Wieży Mariackiej przez okno może mrozić krew w żyłach, ale nie strażaków, którzy przechodzą wcześniej mnóstwo testów, w tym również badania wysokościowe i sprawnościowe. Schodzenie z wieży po linie jest też systematycznym ćwiczeniem jednostki wysokościowej straży pożarnej.
Na górze hejnalista spędza cały dzień. - Wieża nigdy nie może być pusta. Zawsze ktoś tam musi być, czuwać. To nasza służba - uśmiecha się. Pierwszy hejnał gra o godz. 8 rano, ostatni - o 7 kolejnego dnia. Dzięki niemu krakowska melodia wybrzmiewa nad miastem 96 razy.
Dwadzieścia cztery godziny
Zagranie hejnału na cztery strony świata trwa dokładnie cztery minuty. Pozostałe 56 minut to czas na rozmowę z turystami, których w tygodniu przybywa cała masa. - Opowiadam im historię wieży, hejnału, rozmawiamy o Krakowie i grze na trąbce - wyjaśnia pan Zbigniew.
Jest też tajemnicze, zamknięte dla zwiedzających pomieszczenie. To prywatny pokój hejnalistów. A w nim, choć jest długości kanapy i szerokości szafy, niczego nie brakuje: jest kuchenka, lodówka, telewizor, komputer.
Obok, również minimalnej wielkości, łazienka. Po godz. 18 na wieży nie ma już zwiedzających. Wtedy hejnaliści mogą odetchnąć. Jest czas na książkę, telewizję.
Po upalnym dniu Zbigniew Ojczyk otwiera wszystkie osiem okien hejnalicy. I nierzadko zdarza się, że wraz z powiewem wieczornego chłodu, do środka wpada kilka nietoperzy.
W nocy nie ma taryfy ulgowej. Tak jak i w dzień, hejnał musi zostać zagrany punktualnie, z dokładnością co do minuty.
- Co godzinę dzwoni budzik, zwykle minutę lub dwie przed pełną godziną. To wystarcza, żeby trębacza postawić na nogi - opowiada pan Zbigniew. Ale w nocy trudno jest zasnąć. Przede wszystkim dlatego, że życie nocne na Rynku trwa w lecie do 2-3 w nocy, a o 4 nad ranem jeżdżą już pierwsze śmieciarki - wszystko to doskonale słychać.
- W 1999 roku, kiedy wieża była remontowana, rusztowania stały od dołu po samą iglicę. O 3 w nocy ktoś zapukał w okno - okazało się, że wspiął się po mocowaniach na samą górę, żeby zaglądnąć do środka.
Z innej perspektywy
Choć tu, na hejnalicy, każdy dyżur jest do siebie podobny, to, co widać wokół wieży, zmienia się z dnia na dzień. Z góry doskonale obserwuje się wszystkie krakowskie akcje, zgromadzenia, koncerty, w zimie świąteczne choinki i kiermasze, w lecie - grających muzyków i ulicznych tancerzy. Jednak to, co z perspektywy hejnalisty panu Zbigniewowi zapadło w pamięć najbardziej, to zeszłoroczne Światowe Dni Młodzieży.
- Miasto było zalane morzem kolorów. Kiedy miałem służbę, zaczęło kropić. Turyści szybko wyciągali peleryny, tak, że po minucie cały rynek składał się z żółtych, czerwonych, niebieskich i białych punkcików. Zagrałem hejnał, a oni machali, wiwatowali, bili brawo. Przez 23 lata czegoś takiego nie widziałem - wspomina ze wzruszeniem.
Poza tym wiele osób to potwierdzi: nie ma drugiego takiego widoku na wszystkie cztery strony Krakowa, jak ten z Wieży Mariackiej. I właśnie z tego miejsca, z czterech różnych okien, wybrzmiewa hejnał.
- Pierwszy zawsze gramy w kierunku Wawelu - dla naszych królów. Drugi hejnał skierowany jest w stronę Rynku, według tradycji dla rajców i prezydenta miasta, następnym witamy wszystkich gości i turystów, przybywających do Krakowa bramą Floriańską. Natomiast ostatni hejnał jest skierowany na plac Mariacki, skąd widać siedzibę Straży Pożarnej - dla wszystkich strażaków i ich komendanta - tłumaczy Zbigniew Ojczyk.
Hejnał nie jest trudny do zagrania, ale trzeba to zrobić porządnie. Nie chodzi o to, żeby hejnał odtrąbić - on musi wybrzmieć - podsumowuje.
Znowu, za godzinę
Kiedy melodia urywa się czwarty raz, to znak, że są już cztery minuty po godz. 12. Pan Zbigniew macha wpatrującym się w wieżę przechodniom, a ci, kiedy tylko zamknie okno, rozchodzą się znów, w cztery strony Krakowa. Za godzinę wszystko się powtórzy.