Nie może unieść rąk, ale inspiruje innych. Janusz Świtaj, ikona walki z bezradnością
Do 18. urodzin brakowało mu dwóch tygodni, gdy w 1993 roku uległ wypadkowi motocyklowemu. Doznał urazu kręgosłupa szyjnego i zmiażdżenia rdzenia kręgowego. W 2007 roku poprosił o zaprzestanie uporczywej terapii, gdy zabraknie jego rodziców.
Sprawą tą żyła cała Polska. Dziś Janusz Świtaj z Jastrzębia-Zdroju żyje pełnią życia. I pomaga innym.
Budzę się rano. Otwieram oczy i staram się zupełnie nie poruszać. Patrzę w sufit i myślę, że on tak leżał przez całe lata. Przykuty do łóżka. Zamknięty najpierw w czterech ścianach szpitalnej sali, a potem własnego pokoju. Zdany na pomoc innych. Bez nadziei na zmianę.
Jednak Janusz Świtaj nie tylko wzrusza i wzbudza współczucie. Także inspiruje i zdumiewa. Motywuje. Pokonuje kolejne bariery i realizuje marzenia: zdał maturę, skończył studia i został psychologiem, by nieść pomoc podobnym sobie.
Koniec
Jeżeli masz 18 lat, jesteś wysportowany, towarzyski i aktywny, masz motocyklową pasję, głowę pełną planów i marzeń, masz prawo przeżyć załamanie, gdy nagle wszystko to tracisz. Masz prawo rozpaczać. Masz prawo się buntować.
Tego dnia Janusz niczego nie przeczuwał. Anioł stróż nie powiedział mu, aby nie wsiadał na motocykl. Więc stało się. Wypadek zmienił wszystko. Chłopak doznał urazu kręgosłupa szyjnego i zmiażdżenia rdzenia kręgowego na wysokości C2-C3. Od 27 lat oddycha za pomocą respiratora i dzięki niemu żyje.
- Walczyłem o siebie od pierwszych dni po wypadku, zaraz po wybudzeniu się po operacji na kręgosłupie szyjnym - wspomina Janusz Świtaj.
I dodaje: Starałem się uspokajać płaczącą mamę, pocieszać, mówiąc, że wszystko będzie dobrze, że wyzdrowieję. Wtedy jeszcze nie znałem diagnozy lekarskiej, nie ogarniałem nowej rzeczywistości. Gdy stopniowo uświadamiałem sobie, w jak beznadziejnym jestem stanie, przyznam szczerze, nachodziły mnie chwile zwątpienia. Traciłem sens dalszego życia. W dniu 18. urodzin poprosiłem lekarza dyżurującego na OIT o odłączenie od aparatury medycznej i pobranie narządów do przeszczepu. Lekarz zdecydowanie odrzucił prośbę. Musiałem żyć dalej, czerpiąc siłę od rodziców, którzy codziennie odwiedzali mnie w szpitalu i od osób, które były przy mnie.
Z czasem jego stan zaczął się stabilizować. Janusz snuł plany na przyszłość. Miał możliwość skorzystania z pobytu w ośrodku rehabilitacyjnym w Tarnowskich Górach. Warunkiem było odzyskanie własnego oddechu.
Od tej pory chłopak trenował oddech, zaczynając od kilkunastu sekund i dzień po dniu zwiększając ilość czasu. Po roku ciężkiej pracy potrafił oddychać cały dzień. Po trzech latach od wypadku wyjechał na pierwszą rehabilitację.
To mnie przerosło
Janusz potrafił samodzielnie przetrwać bez respiratora kilkadziesiąt godzin, ale gdy tylko zasypiał, oddech ustawał. Mama musiała dociskać jego klatkę piersiową, aby oddychał, albo musiała go wybudzać.
- Było to ogromnie wymagające zarówno dla mnie, jak i całej rodziny - mówi Janusz. - Nauczyłem się oddychać, ale ten oddech był nienaturalny i cały czas pod kontrolą. Każda infekcja niweczyła postępy i niemal od początku musiałem wyrabiać siłę mięśni szyi potrzebną do oddychania.
Po pewnym czasie przytrafiła się choroba, która spowodowała utratę oddechu. Janusz musiał postarać się o domowy respirator. Udało się po roku. Sześć lat po wypadku, w 1999 roku, wrócił do domu.
- Walczyłem o każdą zmianę - wspomina. - Powrót do domu był ważny, lecz widziałem, że rodzice są coraz bardziej zmęczeni sprawowaniem opieki. W tamtym czasie bardzo cierpiałem. Dokuczała mi bolesna spastyczność, przez którą miałem częste kłopoty urologiczne. Żadne leki nie przynosiły ulgi. Mówiłem, że mnie strasznie boli i już z tym bólem sobie nie radzę. To ogromnie wyczerpywało rodziców, byli bezradni. Gdy to wszystko mnie przerosło, postanowiłem złożyć wniosek o zaprzestanie uporczywej terapii.
Tę historię usłyszała cała Polska.
Janusz_ssak
W 2003 roku Anna Dymna założyła Fundację „Mimo Wszystko”. Zgłaszało się do niej wiele osób z prośbą o pomoc.
- Pamiętam, że napisał do nas kiedyś chłopak, Janusz, który miał wypadek motocyklowy - wspomina Anna Dymna. - Był całkowicie sparaliżowany, oddychał przez respirator. Potrzebował materaca przeciwodleżynowego i ssaka, aby odflegmiać rurkę tracheotomijną. Zapisałam go sobie w komórce: Janusz_ssak. Wysłał mi swoje zdjęcie, ponieważ potrafił ustami obsługiwać komputer. Można było też z nim pogadać przez komórkę, choć czasem to długo trwało, bo oddychanie przez respirator przeszkadza w mówieniu. Gdy mi było ciężko, gdy chciałam ponarzekać na życie, zawsze myślałam o nim. Mówiłam sobie: bierz się babo w garść, pomyśl o Januszu, który walczy o każdy oddech. I zawsze mi to pomagało. Chociaż Janusz leżał, niczym nie ruszał, to dawał mi siłę - dodaje.
Minęło kilka lat. Anna Dymna miała akurat próbę „Orestei” w teatrze. Zadzwonił do niej dziennikarz, powiedział, że pewien młody chłopak żąda eutanazji i poprosił o komentarz.
- Nie mogłam rozmawiać, więc nie skomentowałam tego wydarzenia, ale pamiętam, że pomyślałam wtedy o „moim Januszu - ssaku” z dumą, że on o eutanazji nie mówi, tylko walczy o każdy oddech. Wróciłam wieczorem do domu, włączyłam telewizor i patrzę, a to mój „ssak”, mój Janusz prosi o zaprzestanie uporczywej terapii - wspomina aktorka. - Dostałam furii i chociaż było bardzo późno, zadzwoniłam do niego. Mówiłam mu: zwariowałeś? O czym myślisz ty, który tyle siły mi dajesz? Do roboty byś się zabrał, nudzi ci się chyba, w dupę cię nie ma kto kopnąć, do pracy byś poszedł, bo głupoty ci się w głowie roją! I tak na niego krzyczałam. Opanowałam się po chwili i powiedziałam, że zadzwonię rano. Całą noc o tym myślałam i nagle zrozumiałam, że przecież mam rację, że Janusz obsługuje internet, komórkę, ma energii i chęci za sto osób i naprawdę jest potrzebny i absolutnie może pracować choćby w mojej fundacji.
I pani Anna postanowiła Janusza zatrudnić.
Życie biologicznie nienaturalne
Eutanazja to wnioskowanie o skrócenie życia np. przez osoby nieuleczalnie chore, albo - jak to ma miejsce w Belgii - takie, które straciły sens życia.
Janusz podkreśla, że nigdy nie prosił o eutanazję. I zaznacza, że to nie to samo, co zaprzestanie uporczywej terapii.
- Moje życie nie jest biologicznie naturalne, jest podtrzymywane przez aparaturę medyczną - wyjaśnia. - Nigdy nie marzyłem o natychmiastowej śmierci. Napisałem, że proszę o wyrażenie zgody na zaprzestanie uporczywej terapii w momencie, gdy zabraknie jednego z moich rodziców. Decyzję o napisaniu wniosku podjąłem po 14 latach od wypadku i sam się dziwię, że wraz z rodzicami dawaliśmy sobie radę przez tyle lat. Po otrzymaniu wsparcia od Fundacji „Mimo Wszystko” i darczyńców, którzy pomogli zebrać fundusze na przystosowany do mojej całkowitej niepełnosprawności fizycznej wózek, podniosłem się z tego marazmu. Dziś staram się doceniać każdy dzień i przeżywać radość z tych okruchów życia, jakie mi pozostały.
W fundacji Anny Dymnej Janusz Świtaj pracował jako internetowy analityk rynku osób niepełnosprawnych oraz fundraiser, a od grudnia 2019 r. jest zatrudniony jako psycholog.
- Kiedy go poznałam, moje pierwsze wrażenie nie było słodkie - wspomina Maja Jaworska, dyrektor fundacji. - Janusz Świtaj był zdenerwowany, wydawało mu się chyba, że bardziej mu przeszkadzamy niż pomagamy. Być może zraził się wcześniej do ludzi, którzy różnie reagowali na jego stan. Rozumiem to rozgoryczenie. W miarę jak poznawałam Janusza, rozumiałam, że on sobie nie wyobrażał, że może się znaleźć jeszcze ktoś oprócz rodziców, kto przyjdzie do niego i będzie się o niego troszczył, dbał, oklepywał, odflegmiał, masował i smarował maściami przeciwodleżynowymi. Dziś dzięki asystentom może żyć godnie. Chociaż nadal opiekę nad Januszem w większości sprawują rodzice - dodaje.
Sto na godzinę
Osoby niepełnosprawne często borykają się z kryzysami psychicznymi. Słyszą pod swoim adresem złośliwe komentarze, nie mogą przezwyciężyć barier fizycznych. Każdy człowiek, który traci sprawność, musi przejść długą i bolesną drogę, aby na nowo móc cieszyć się życiem. Ta trudna sytuacja niejednokrotnie wiąże się z przykrymi doznaniami: bólem, strachem i samotnością. Nagłe doznanie niepełnosprawności jest ogromnym szokiem. Dlatego tak ważne jest wsparcie i pomoc innych. Poczucie, że nie jest się zostawionym samemu sobie.
Anna Dymna: Kiedy Janusz zaczął u nas pracować, od razu mu powiedziałam: bierz się za maturę i studia, nie chcę mieć niedouczonych pracowników. Wiedziałam, że jest ambitny i cierpliwy, ale miał kłopot z matematyką. Zanim za pomocą oczu odpowiedział, jak prosta przebiega z punktu A do B, kończył mu się czas. Ale wreszcie się udało i zdał. A potem się dostał na studia. Był bardzo dobrym studentem. Wiem, ile go to kosztowało wysiłku. To niezwykły człowiek. Tytan, potwór silnej woli. Kiedy dzięki pomocy naszej fundacji dostał wózek z respiratorem, który obsługuje ustami, zapytał: Ania, a to będzie jeździć sto na godzinę?
Czasu nie cofnę
Choć nie może nawet unieść rąk, poruszył tysiące ludzi. Chociaż nie może zrobić kroku, przemierzył na wózku setki kilometrów. Janusz Świtaj - żywy dowód na to, że w życiu nie ma rzeczy niemożliwych. Skąd czerpie siły?
- Życie mamy tylko jedno - mówi. - Nie będę miał możliwości zacząć od początku, nie mam też możliwości cofnięcia czasu. Dlatego doceniam każdą chwilę i nowe możliwości, jakie się przede mną otworzyły po otrzymaniu wózka specjalistycznego, dzięki któremu mogę wychodzić z domu. Zdałem maturę, dostałem się na wymarzone studia na Uniwersytecie Śląskim, w ubiegłym roku obroniłem pracę dyplomową i uzyskałem tytuł magistra psychologii. Rozpocząłem studia podyplomowe na kierunku terapia poznawczo-behawioralna w Wyższej Szkole Psychologii Społecznej w Katowicach. Zawsze byłem pełen energii, prowadziłem aktywny tryb życia. Nie lubiłem tracić czasu, miałem wiele marzeń. Chciałbym rozwijać się jako psycholog i terapeuta oraz pomagać osobom po wypadkach komunikacyjnych, aby dostrzegli ponownie sens życia - mówi.
Janusz uczy, by nie koncentrować się w życiu na ograniczeniach, lecz na możliwościach. Nauczył się tego od Dymnej.
- Dla ludzi, którzy są po wypadkach, chorują, mają depresję - Janusz jest lekarstwem - mówi pani Anna. - Janusz w pewnym momencie czuł się jak balast i dla rodziców, i dla państwa. Wielu ludzi w Polsce czuje się podobnie, a Janusz pokazuje, że muszą się znaleźć obok inni, którzy wyciągną ręce i pomogą. Tacy ludzie jak Janusz są dla nas skarbami, pomagają nam zrozumieć, jak życie jest wspaniałe. Choćby dla siebie warto im pomagać.
Spełnienie
Ludzie często wyobrażają sobie, że osoba z wysokim stopniem niepełnosprawności jest bierna, przygnębiona i wycofana. Janusz lubi przełamywać ten stereotyp.
- W moim mieście wszyscy mnie rozpoznają - mówi. - Gdy jadę na mecz siatkówki, ochrona hali sportowej wita mnie serdecznie. Gdy jadę gdzieś dalej, do Krakowa, Zakopanego, Częstochowy czy Wrocławia, mijając mnie, ludzie przypatrują się i pytają, czy przypadkiem nie widzieli mnie w telewizji. Pytają, czy jestem tym człowiekiem, który chciał „eutanazji” i cieszą się, że widzą mnie uśmiechniętego. Spotykam się z życzliwymi komentarzami i życzeniami dalszych sukcesów - uśmiecha się Janusz.
A po chwili dodaje: Niepełnosprawność często sprawia, że kontakt z innymi jest ograniczony, co może prowadzić do przygnębienia. Akceptuję moje położenie i to, w jakich warunkach funkcjonuję od prawie 27 lat. Czuję się osobą w dużej mierze spełnioną. Chciałbym dalej wytyczać sobie cele, rozwijać się.
Maja Jaworska: Za Januszem stoi doświadczenie bardzo trudne i mocne, ale to jest prawda o nim. Nie z trzeciej ręki, nie usłyszana, ani przeczytana, ale jego prawda życiowa. On to przeszedł.
Janusz Świtaj uświadamia, że można obudzić serca i zainspirować innych, będąc w sytuacji, którą niemal każdy człowiek uznałby za paraliżującą. Dostrzega okazję tam, gdzie inni widzą ograniczenia.
Przebudować życie
W Polsce Janusz jest ikoną walki z bezradnością. Na co dzień kieruje się mottem: „Warto żyć, ponieważ życie mamy tylko jedno”. Napisał książkę „12 oddechów na minutę”. Powstawała kilka lat, ponieważ mężczyzna obsługuje komputer za pomocą ust, trzymając między wargami ołówek zakończony gumką. W 2012 roku Muzeum Powstania Warszawskiego doceniło trud i poświęcenie rodziców Janusza oraz jego ogromną wolę życia, wręczając rodzinie statuetkę im. Jana Rodowicza Anody. W 2014 roku w Zamku Królewskim w Warszawie Janusz Świtaj został wybrany „Człowiekiem bez barier”.
- Patrzymy na Janusza z podziwem - mówi Maja Jaworska. - To jest nasz wewnętrzny, fundacyjny motywator. Skoro Janusz potrafi, może, nie poddaje się, to daje nam siłę, żeby przezwyciężać nasze słabości. Często odwołujemy się do niego, myślimy o nim i rozmawiamy.
Od wypadku Janusza minęło prawie 27 lat. W tym czasie mężczyzna przeszedł prawdziwą przemianę. Dziś jest psychologiem, motywatorem i mówcą. Co sprawiło, że postanowił inspirować innych?
- Trudne doświadczenia chcę przekuć w coś pozytywnego - mówi. - Kiedy występuję jako mówca, jestem zadowolony, że ludzie żywo reagują na to, co próbuj ę przekazać.
Wiarygodność
Często nie wiemy, jak zachować się wobec osoby niepełnosprawnej.
Uciekamy wzrokiem, udajemy, że nie widzimy albo nie potrafimy ukryć zainteresowania. Nie wiemy, czy wypada nam zapytać o przyczyny niepełnosprawności albo zaproponować pomoc. Tak bardzo nie chcemy sprawić przykrości, że sami czujemy się niepewnie. Wolimy się wycofać niż narzucać. Z najróżniejszych przyczyn czujemy się skrępowani.
Fundacja „Mimo Wszystko” jest jedną z niewielu instytucji, które podejmują walkę ze stereotypami na temat osób z niepełnosprawnością. Jej pracownicy pokazują, że konfrontacja z nieznanym nie musi być straszna.
- Janusz to w pewnym sensie moje kochane dziecko, nigdy go nie opuszczę - stwierdza Anna Dymna. - Dziś go nie poznaję. Kiedyś był jak wulkan przed erupcją, niespokojny, narwany. Po studiach dojrzał, uspokoił się, nauczył się nazywać uczucia, ból, potrzeby. Emanuje z niego radość i duma. Myślę, że jak będzie leczył ludzi, to będzie mu świetnie szło. On jest wiarygodny przez swój ból, przeżycia, walkę o życie. Kiedy czasem mówię choremu człowiekowi: bierz się w garść, to słyszę: co pani piękna, młoda, bogata aktorka, będzie mi tu pieprzyć. Moje słowa nie są dla wielu wiarygodne. Janusz wie, jakim skarbem jest życie, bo wyrwał się śmierci i wygrał z beznadzieją. Patrzę na niego jak na prawdziwego króla życia. I zrozumiałam, że codzienność może być piękna nawet wtedy, gdy człowiek się nie rusza i samodzielnie nie oddycha. Janusz jest lekarstwem dla wielu ludzi. Może być ratunkiem. Udowadnia, że trzeba się cieszyć życiem i szanować każdą chwilę.
Jest moim prawdziwym bohaterem.