Nie można badać śladów zbrodni i się nie zanurzyć. To zostaje [ZDJĘCIA]

Czytaj dalej
Fot. Joanna Urbaniec / Polskapress
Bartosz Dybała

Nie można badać śladów zbrodni i się nie zanurzyć. To zostaje [ZDJĘCIA]

Bartosz Dybała

- Doświadczeni technicy próbują wejść w rolę sprawcy, iść po jego śladach - mówi asp. szt. Krzysztof Marek, wojewódzki koordynator ds. techniki kryminalistycznej, który uczestniczył m.in. w sekcji zwłok zamordowanej i oskórowanej studentki Katarzyny Z., jak również ekshumacji ciała gen. Sikorskiego.

Za panem 33 lata służby w policji, 29 lat pracy na stanowisku technika. Kawał czasu.

Zmian jest dużo. Na przykład zdjęcia. Dawniej posługiwano się aparatami analogowymi. Miały jedną wadę: nie można było zobaczyć od razu na miejscu przestępstwa czy zdjęcie dobrze wyszło. Teraz mamy aparaty cyfrowe. Jeśli zdjęcie wykonamy źle, można je powtórzyć. Lata temu każdy technik kryminalistyki musiał umieć samodzielnie wywołać fotografie w ciemni. Teraz wystarczy zgrać je na komputer. Co więcej, technicy kryminalistyki przychodzili na miejsce zdarzenia w ubraniu, w którym wcześniej chodzili po mieszkaniu, jechali tramwajem. Ewentualnie zakładali biały fartuch, bawełniane rękawiczki - to było wyposażenie ochronne technika.

Jak jest teraz?

Nie ma mowy, aby technik miał jeden fartuch na stanie. Podczas obsługi każdego zdarzenia ubiera jednorazowy kombinezon ochronny, wielokrotnie zmienia lateksowe rękawiczki, by nie zostawić śladów.

Jak to się zaczęło?

Pracę w policji zaczynałem na ulicy, jeździłem radiowozem na interwencje. Gdy zacząłem jeździć na oględziny miejsc przestępstw, zaczęła mnie fascynować praca technika kryminalistyki. Tak zaczęła się moja przygoda z kryminalistyką.

Miał pan mentora?

Był nim kierownik ówczesnego zespołu techniki kryminalistycznej. Pokazał mi, jak skutecznie ujawnić i zabezpieczyć ślady - tak, aby nawet po latach były czytelne.

Nie można badać śladów zbrodni i się nie zanurzyć. To zostaje [ZDJĘCIA]
Joanna Urbaniec / Polskapress

To z kierownikiem pojechał pan na pierwszy zgon?

Owszem. Wiedziałem tyle, że jedziemy do lasu, gdzie mężczyzna popełnił samobójstwo przez powieszenie. Nigdy wcześniej nie widziałem zwłok. Miałem 24 lata. Już w drodze kierownik nastawiał mnie psychicznie na to, co zobaczymy na miejscu. Człowiek wziął sznur i wspiął się na wysokie wzgórze. Nie mogliśmy tam dojechać autem, pieszo również trudno byłoby się tam dostać. Walizka śledcza waży ok. 20 kilogramów. Do tego torba z aparatem fotograficznym - 10 kilogramów. Wieziono nas pod górę wozem, do którego zaprzęgnięte były konie. Gdy nareszcie dotarliśmy, na miejscu zobaczyłem drzewo, wygięte w kształt litery U. Mężczyzna musiał wisieć tam już bardzo długo. Rozkład ciała był zaawansowany, tułów dotykał już podłoża.

Co pan wtedy czuł?

To samo pytanie zadał mi kierownik: młody, jak się czujesz? Odpowiedziałem, że dziwnie. Usłyszałem od niego: gdyby chciało ci się wymiotować, nie krępuj się. Miałem taki moment. W pewnym momencie odłożyłem aparat i oddaliłem się kilka metrów za jedno z drzew. Wziąłem kilka głębokich oddechów, pomogło. Po chwili wróciłem i dokończyłem swoją pracę. Od tamtej pory jestem odporny.

Ciało mężczyzny, który powiesił się w lesie. To musiał być okropny widok.

Technicy kryminalistyki mówią: to mnie nie rusza. Technika obronna. Prawda jest taka, że takie obrazy zostają z tyłu głowy. Każdy ma inny poziom wrażliwości. Znam wielu doświadczonych policjantów, którzy, słysząc, że trzeba jechać na oględziny zwłok, szukają zastępstwa.

Najtrudniejsze są te sytuacje, gdy umiera dziecko?

Opowiem panu historię. Byłem wtedy młodym policjantem, ale i młodym ojcem. Pojechaliśmy do tzw. śmierci łóżeczkowej. Lekarz stwierdził zgon. Kiedyś mieliśmy zwyczaj, że technik, który jechał na zgon, musiał uczestniczyć w sekcji zwłok. Gdy zobaczyłem maleństwo na stole sekcyjnym, nagie, jeszcze wytrzymywałem. Ale gdy medyk rozciął jego ciało skalpelem, psychika mi wysiadła. Musiałem wyjść. Miałem dziecko w podobnym wieku…

Ile czasu technik kryminalistyki spędza na sali sekcyjnej?

Sekcje zwłok odbywają się codziennie. Trwają od kilku do kilkunastu godzin.

Jaka była najtrudniejsza sekcja zwłok, w jakiej pan uczestniczył?

Udział w każdej nie jest łatwy. Zawsze musimy pamiętać, że jest to ciało człowieka. Jedną z najtrudniejszych była jednak powtórna sekcja szczątków zamordowanej i oskórowanej Katarzyny Z., która odbyła się w 2012 roku. Bliższych szczegółów nie mogę ujawniać z uwagi na tajemnicę śledztwa.

Załóżmy, że doszło do pobicia ze skutkiem śmiertelnym. Jakie są zadania technika kryminalistyki na miejscu?

Niezależnie, czy jedzie na zabójstwo czy włamanie do piwnicy - podstawowym zadaniem jest ujawnienie i zabezpieczenie śladów. Każdy z nich musi być bardzo dokładnie opisany. Trzeba wskazać, gdzie został ujawniony, np. na blacie stołu w salonie, a także podczas jakiej czynności procesowej. W późniejszym procesie może to być bardzo ważne. Poza tym wszystkie ślady i przedmioty, które mogą być ważne dla sprawy, muszą zostać zabezpieczone. Technik musi też wykonać na miejscu dokumentację fotograficzną. Mamy też kamerę i rysujemy szkice pomieszczeń.

Nie można badać śladów zbrodni i się nie zanurzyć. To zostaje [ZDJĘCIA]
Joanna Urbaniec / Polskapress

Skąd wiecie, jakie ślady zabezpieczać?

Po latach pracy mamy wyczucie. Młody technik kryminalistyki chciałby zabezpieczyć wszystko. Najchętniej zamówiłby lawetę i przewiózł wszystko do komendy. Doświadczeni technicy próbują wejść w rolę sprawcy, iść po jego śladach. Ślady można podzielić na widoczne i niewidoczne. Widocznymi są np. odwzorowania śladów spodów obuwia w podłożu czy ślady pozostawione przez narzędzie, którym posługiwał się sprawca. W takich przypadkach wykonujemy odlewy, czyli repliki, używając do tego celu specjalnego gipsu lub silikonu. Niektóre ślady, choćby ślady linii papilarnych, są niewidoczne gołym okiem.

Co wtedy?

Używamy proszków i pędzelków kryminalistycznych. Tak się opyla różne miejsca, ujawniając przykładowo linie papilarne. Później przenosi się ujawniony ślad na folię pokrytą żelem i zamyka przezroczystą nakładką. Zabezpiecza się krawędzie folii. Taki ślad jest przekazywany prowadzącemu postępowanie, a następnie przesyłany do laboratorium kryminalistycznego.

Współpracował pan kiedyś z technikami kryminalistyki z innych krajów?

Z Niemiec i Wielkiej Brytanii. Było to spotkanie dwóch zupełnie różnych światów. Fascynujące doświadczenie, szczególnie z brytyjskimi technikami kryminalistyki.

Jak się pan z nimi zetknął?

Było podejrzenie, że Polak, pracujący w Wielkiej Brytanii, dokonał tam zabójstwa, po czym wrócił do Polski. Zostaliśmy poproszeni o udział w oględzinach samochodu, którym miał się poruszać ten Polak. Brytyjczykom chodziło głównie o ujawnienie i zabezpieczenie śladów biologicznych i włókien. Przylecieli do Polski. Odkryliśmy bardzo duże różnice między tym, jak się pracuje u nas, a jak u nich.

To znaczy?

W Polsce technik sam sobie jest sterem, żeglarzem, okrętem. Musi umieć ujawnić i zabezpieczyć ślady, robić zdjęcia. W Wielkiej Brytanii jest zupełnie inaczej. Brytyjczycy przyjechali w składzie: dwóch techników z asystentami. Przywieźli ze sobą wszystko, łącznie z długopisami i papierem do ksero. Oni naprawdę myśleli, że my tutaj siedzimy przy świecach i jeździmy na osiołkach. To oczywiście było lata temu. Szybko wyprowadziliśmy ich z błędu. Natomiast wracając do różnic. U nich jeden technik jest od robienia zdjęć, inny od ujawniania i zabezpieczania śladów. Ten, który robi zdjęcia, nawet jakby miał pod nosem ślad, nie zabezpieczy go, tylko zawoła kolegę, który się w tym specjalizuje, by to zrobił.

Nie można badać śladów zbrodni i się nie zanurzyć. To zostaje [ZDJĘCIA]
Joanna Urbaniec / Polskapress

Jak zakończyła się sprawa z Polakiem, podejrzanym o zabójstwo?

Został deportowany do Wielkiej Brytanii. Później brytyjscy policjanci zatrzymali drugiego z naszych rodaków, który mieszkał z tym podejrzanym w jednym pokoju. Nosili te same ubrania, wymieniali się nimi. To ten drugi okazał się sprawcą zabójstwa. A nasz „bohater” wrócił do Polski i stwierdził, że już nigdy do Anglii nie wyleci.

Najbardziej pamiętne akcje?

Lata temu w Krakowie była seria napadów na listonoszy. Sprawca długo pozostawał nieuchwytny. Pewnego dnia jedna z listonoszek wyszła w teren do pracy, nie wróciła, zgłoszono zaginięcie. Kobieta ostatni raz była widziana we fiacie 126p na miejscu pasażera, auto prowadził młody mężczyzna. W końcu udało ustalić się właściciela samochodu, został zatrzymany. Na początku nic nie mówił. Przeprowadziliśmy oględziny malucha. Szukaliśmy śladów krwi, włosów. Nic nie było. Ale coś mi nie grało. Zobaczyłem, że mężczyzna ma w aucie nowe pokrowce na fotele, to samo z wycieraczkami pod nogi. Aż pachniało gumą. W końcu stwierdził, że znał kobietę, gdzieś ją podwoził i zaproponował układ: raz ją uderzy i zabierze jej torbę z pieniędzmi, ona zgłosi pobicie i kradzież na policję, a pieniędzmi się podzielą.

Odmówiła?

Tak. Wtedy on stał się agresywny. Kilka razy ją uderzył, kobieta straciła przytomność. Sprawca postanowił gdzieś ją ukryć. Wjechał w pola, gdzie napotkał piec wapienny. Przeciągnął kobietę po ziemi i wrzucił do wapiennika. Auto umył, wymienił pokrowce i wycieraczki. Wróćmy jednak na miejsce. Takich pieców było kilka. Mężczyzna nie był w stanie wskazać, do którego wrzucił listonoszkę. Byłem na miejscu z kamerą. W pewnym momencie usłyszałem jakby głos z zaświatów, dobiegający z jednego wapiennika. Upuściłem kamerę na ziemię i zjechałem na tyłku do tego wapiennika. Było całkiem ciemno. W pewnym momencie na czymś się zatrzymałem.

Nie można badać śladów zbrodni i się nie zanurzyć. To zostaje [ZDJĘCIA]
Joanna Urbaniec / Polskapress

To była ta listonoszka?

Tak. Przyjechało pogotowie, lekarz stwierdził ciężki stan. Później byłem u niej w szpitalu - musiałem pozyskać linie papilarne, by sprawdzić, czy zgadzają się z tymi ujawnionymi w samochodzie. Kiedy chwyciłem ją za dłoń, drgnęła. Zawołałem lekarza. Stwierdził, że to nic nie znaczy, po prostu nerwowe odruchy, normalne w tym stanie. Kobieta była w śpiączce. Dwa dni później dowiedziałem się, że zmarła.

Z dużą precyzją jest pan w stanie odtworzyć historie sprzed lat.

Jak wielu techników mam pamięć fotograficzną.

Wspomniał pan o głośnej na całą Polskę sprawie zamordowanej i oskórowanej Katarzyny Z. Jako technik kryminalistyki z tak długim stażem, pamięta pan na pewno również inne, o których mówiło się nie tylko w Małopolsce, ale i całym kraju.

Uczestniczyłem także w ponownie podjętych czynnościach, dotyczących śmierci małżeństwa Jaroszewiczów, jak również związanych z serią uprowadzeń dla okupu, do których doszło w ostatnich latach w Krakowie. Brałem też udział w ekshumacji ciała gen. Władysława Sikorskiego, byłem na miejscu katastrofy lotniczej samolotu Cessna w Krakowie, do jakiej doszło chwilę po zakończeniu Małopolskiego Pikniku Lotniczego. Zajmowałem się sprawą zabójstwa brytyjskiej studentki w Krakowie, do którego doszło w 2011 roku. Jej ciało znalazł przechodzień w pobliżu nasypu kolejowego. Z uwagi na wieloletnie doświadczenie, wysyłany jestem przez kierownictwo Laboratorium Kryminalistycznego Komendy Wojewódzkiej Policji w Krakowie do uczestnictwa w oględzinach najtrudniejszych miejsc zdarzeń. O szczegółach niestety nie mogę rozmawiać, gdyż obowiązuje mnie zarówno tajemnica śledztwa, jak i służbowa.

Gdy chodzi o medialne sprawy, presja jest większa?

Nie. Za każdym zdarzeniem kryje się przecież krzywda ludzka.

Nie można badać śladów zbrodni i się nie zanurzyć. To zostaje [ZDJĘCIA]

Nie ma pan dość pracy jako technik?

Nie. I myślę, że moi przełożeni też nie mają mnie jeszcze dość.

Bartosz Dybała

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.