Nie muszą handlować w niedzielę [oś czasu]
Ekspert: - Bogatych Niemców, Austriaków czy Szwajcarów stać na zamykanie sklepów w siódmym dniu tygodnia, ale nie Polski. To ryzyko!
Jak duże? Przekonali się Węgrzy, którzy w kwietniu tego roku wycofali się z zakazu niedzielnego handlu.
- Wystarczył rok, by splajtowało tam ponad cztery tysiące małych sklepów - informuje Andrzej Maria Faliński, dyrektor Polskiej Organizacji Handlu i Dystrybucji, która zrzesza sieci handlowe. - Węgrzy robili większe zakupy w marketach w piątki i soboty, więc już nie szli do sklepików. Ponadto zakaz nie cieszył się poparciem społeczeństwa, na co wskazywały sondaże.
Ograniczenia w handlu obowiązują cały czas np. w Niemczech, gdzie w niedzielę mogą być czynne stacje benzynowe, sklepy na dworcach kolejowych i turystyczne.
Podobnie jest w Norwegii, Szwajcarii, Austrii i Francji, a np. w Wielkiej Brytanii i Chorwacji duże sklepy są otwarte przez kilka godzin, w Szwecji zamykają tylko monopolowe, w Belgii pracują jedynie małe, zakaz nie obowiązuje zaś w Rosji czy Włoszech.
- Spójrzmy, w jakich krajach niedziele są wolne od handlu. W bogatych gospodarkach! - podkreśla Faliński. - Niemców na przykład stać, by na weekendy wyjeżdżać, i chętnie to robią, co można zauważyć na ich autostradach w piątki po południu. To jest tradycja silnych związków zawodowych, które w latach 50. i 60. ubiegłego wieku, gdy rządziła lewica, mocno walczyły o zakaz. Istniały małe sklepy, w których ludzie harowali od rana do wieczora, siedem dni w tygodniu. Soboty były wtedy pracujące. Niektórzy prawie w ogóle nie odpoczywali. Udało się wprowadzić dla nich wolną niedzielę i utrzymać ją do czasów korporacji. Jednak w Niemczech 80 procent handlu to biznes sieciowy. W Polsce zaś jest bardzo rozdrobniony i zamknięcie sklepów może go bardzo mocno osłabić, jak to się stało na Węgrzech.
Faliński popiera Pawła Szałamachę, ministra finansów, który powiedział, że na początek najlepiej byłoby wprowadzić zakaz handlu tylko w pierwszą niedzielę miesiąca i obserwować efekty przez dwa lata, by na tej podstawie podejmować dalsze decyzje.
- Rząd chyba w końcu przekonał się do naszych argumentów, że zmiany muszą mieć sens ekonomiczny, a niedziela bez sklepów jest bez sensu. Od początku mówiliśmy, że to zły pomysł, bo nasz kraj jest wciąż na dorobku - mówi dyrektor POHiD.
Przypomnijmy, w piątek „Solidarność” złożyła w Sejmie obywatelski projekt ustawy ograniczającej niedzielny handel. Czynne w tym dniu będą mogły być m.in. stacje benzynowe, piekarnie, sklepy na dworcach kolejowych i lotniskach czy kioski z prasą. Pohandlują również małe, osiedlowe sklepy, pod warunkiem że za ladą stanie ich właściciel.
Projekt zakłada też ustanowienie siedmiu tzw. niedziel handlowych w ciągu roku.
Sklepy mają być czynne np. w te poprzedzające Boże Narodzenie oraz Wielkanoc, a także w okresach wyprzedaży.
Nowe prawo na pewno ucieszy sprzedawców, kasjerów i pracowników ochrony.
- Jednak spowoduje też zwolnienia kilkudziesięciu tysięcy osób, spadek dochodów przedsiębiorców, a w konsekwencji budżetu państwa - komentuje Jeremi Mordasewicz, ekspert w Konfederacji Lewiatan. - Zakaz naruszy również zasady równej konkurencji, albowiem choćby stacje benzynowe będą mogły sprzedawać alkohol i papierosy, a konsumenci zapłacą za te produkty więcej niż w tradycyjnych sklepach.