Nie polecam. Człowiek-drzewo prosto od wizażysty
Przepraszam, czy tu biją? - zapytała pani w średnim wieku, wspinając się po schodach szkoły, która stała się nowym miejscem działań artystycznych Teatru Łaźnia Nowa. Jej pytanie było uzasadnione, bo przed chwilą została spryskana czymś, co można by uznać za środek owadobójczy. - Nie, tu tylko zadają pytania - odparła pani z obsługi, oprowadzająca widzów po kolejnych miejscach akcji spektaklu „Ostatnie zwierzęta”. - No to jeszcze gorzej - westchnęła kobieta, niepewnie stawiając nogę na trawniku, który wyrósł na szkolnym korytarzu. Jeszcze nie wiedziała, w jak złą godzinę wypowiada te słowa.
Ale po kolei. Gdy doszliśmy do owego trawnika, wyrosły na nim drzewa w osobach aktorów płci męskiej i żeńskiej. Nie widzieć czemu ci pierwsi, a szczególnie jeden z nich, okazał się drzewem w pełnym makijażu, które wyszło prosto od wizażysty. Ale co tu się czepiać, widocznie drzewa też potrzebują poprawić sobie urodę. Ważne, że aktor, tak jak pozostali, przyjął pozę drzewa, rozłożył konary, a uspokajający, ciepły głos poinformował nas, że zbyt szybko żyjemy, zbyt dużo pracujemy i powinniśmy się wybrać do lasu w celu poprzytulania się do drzew. Wśród widzów nie było raczej chętnych do kontaktu fizycznego, więc gdy tylko wybrzmiała muzyczka, mogliśmy przejść dalej.
A tu czekały na nas klasy, które mogliśmy sobie wybrać, według własnego widzi mi się. Mnie najpierw pociągnęła ciemność. Weszłam do sali lekcyjnej, w której ktoś zasłonił okna, by zaprezentować na ekranie telewizora wywód pani informującej nas, że trafiliśmy do roku 7 tysięcy któregoś. Istot żywych już nie ma, została tylko stojąca na środku klasy roślinka, którą nieskończenie długo i pedantycznie opiekowała się jedna z aktorek, w przerwie między fikołkami i szpagatami.
Dalej było równie ciekawie. Tym razem w jasnej klasie pani nauczycielka zrobiła widzom wykład na temat rozmnażania, ze szczególnym uwzględnieniem zapylania kwiatków. Z taką wiedzą trafiłam do kolejnej sali, gdzie człowiek-drzewo w makijażu wykonywał taniec włosów przed krzesłem ze skórami nieżywych zwierzątek. jego podrygiwania nie miały w zasadzie końca, acz przekaz płynący ze skórek, do których człowiek-drzewo przyłożył mikrofon, był oczywisty - one też mają serce. Potem znowu był trawnik z historią psa, który zrobił siku, bo tęsknił za suczką i pogrzeb pani nauczycielki od kwiatków, gdyż śmierć to, oprócz rozmnażania, druga potężna siła rządząca światem.
By dojść do tego odkrywczego wniosku, twórcy spektaklu: Magda Szpecht, Marcin Cecko, Zuza Golińska i Paweł Sakowicz, poświęcili ponad półtorej godziny. W ten wyrafinowany intelektualnie sposób otworzyli nową przestrzeń Łaźni, zwaną bardzo pięknie Domem Utopii i Międzynarodowym Centrum Empatii. Po wizycie w nim zadałam sobie pytanie, czy z moją empatią jest coś nie w porządku, czy może po prostu alergicznie reaguję na relaksacyjną muzykę, zapach kadzidełek i leśne rozmowy z drzewami w pełnym makijażu. Jeżeli macie tak samo, możecie wyjść z „Ostatnich zwierząt” z wysypką.