Nie przenoście nam stolicy do Białegostoku
Komentarz redaktora Tomasza Malety
Ta parafraza słynnego przeboju dwóch krakusów Andrzeja Sikorowskiego i Grzegorza Turnaua tłukła mi się z tyłu głowy po zapowiedzi Jacka Kurskiego, że telewizja publiczna zorganizuje festiwal polskiej piosenki w innym mieście niż Opole. W końcu to z naszego regionu obecny prezes TVP był w swoim czasie europosłem. Przez pięć lat. Co prawda konia z rzędem temu, kto powie, co Podlaskiemu skapnęło z tego posłowania w Brukseli, ale a nuż jakiś sentyment w dawnym polityku Solidarnej Polski pozostał? Tym bardziej, że w ostatnim czasie zapałał miłością do disco polo. A nasz region i sam Białystok - jak powszechnie wiadomo - tą muzyką stoi.
Z drugiej strony blietzkrieg festiwalowy wymagałby zaangażowania władz miasta. Trudno sobie jednak wyobrazić, by Tadeusz Truskolaski zgodził się na taki deal, skoro pisze na Twitterze: „Kayah pochodzi z Białegostoku. Nie ona jedna jest ofiarą PiS”. Na razie telewizja publiczna ponoć rozważa - według doniesień medialnych - Kielce jako wyjście awaryjne.
Abstrahując od ewentualnego kadzenia na Kadzielni (amfiteatr na kamiennym wzgórzu), to requiem w czerwcowej tonacji zaczęło rozbrzmiewać, gdy impreza stała się de facto nie festiwalem polskiej piosenki, a telewizyjnej (szczytem kuriozum było śpiewanie w Opolu po angielsku). A w tej formule przekaz wizyjny liczył się bardziej od tego, co i jak jest śpiewane. Będzie tak dopóty, dopóki festiwal - bez względu na lokalizację - nie przestanie być symbiozą telewizji partyjnej i koteryjnej. I dlatego nie przenoście nam stolicy do Białegostoku.