Nie toleruję w swoim życiu bylejakości, zawsze walę prosto z mostu, co myślę
Aktorka telewizyjna i teatralna. Od 15 lat związana z Teatrem im. A. Mickiewicza w Częstochowie. Prywatnie żona aktora telewizyjnego Ireneusza Czopa, szczęśliwa mama 8-letniej córeczki Mai
Dzisiaj jest ogromna konkurencja w tym zawodzie. Aktorem może być każdy?
Absolutnie nie. Błędem jest myślenie, że jeśli ktoś zrobi cokolwiek medialnego, to jest już aktorem. Mój mistrz Jerzy Trela zawsze mi powtarzał: artystą zostaje się później, najpierw trzeba być rzemieślnikiem.
Gdyby mogła pani wybrać jeszcze raz swoją drogę zawodową, dalej byłoby to aktorstwo?
W tym roku mija 17 lat od skończenia przez mnie szkoły aktorskiej. Przez ten czas miałam kilka załamań, pytałam siebie, czy to był aby na pewno dobry wybór. Aktorstwo to jest ciągłe zmaganie się z rzeczywistością i brutalnością współczesnych czasów tego zawodu. Jest duży wyścig szczurów, a ja nie lubię się ścigać, sprawdzać i porównywać, czy jestem lepsza czy gorsza. Często wyrzucałam sobie, dlaczego nie zostałam policjantką i nie poszłam do tej Szkoły Oficerskiej w Szczytnie? Nie poszłam, bo nie lubiłam matematyki, a tam trzeba było ją zdać (śmiech). Ale z drugiej strony jest w tym zawodzie coś pięknego, niezwykłego, dlatego nie żałuję, że poszłam tą drogą. Bycie na scenie jest jedyne, niepowtarzalne, uzależniające. Jest trochę nałogiem.
Dla wymarzonej roli byłabym w stanie zgolić włosy do łysa lub przytyć
Ale pani nie zamierza iść na odwyk?
Zdecydowanie nie, z aktorstwa nie zrezygnuję, chociaż robię wiele innych rzeczy. Jestem takim niespokojnym duchem, ale wszystko to ociera się o sztukę.
Od kilku lat zajęłam się scrabbokingiem, tworzę kartki na różne okazje. Wykonałam ich już setki.
Mój kolega Bartosz, jak zobaczył jedną z nich, powiedział do mnie: Dzielska, ty się chyba rozchorowałaś, ty jesteś nienormalna, jak ty możesz się skupić na takich drobiazgach, przecież ciebie roznosi. Ja mówię: tak, ale to jest ten moment, kiedy łapię spokój i ciszę w sobie samej, przy tym temperamencie.
Nie dla pani ciepła posadka np. księgowej?
Nie. Całą księgowość bym rozniosła.
Widzowie oglądali panią w wielu rolach. Czy któraś z nich była dla pani najważniejsza?
Było ich kilka, ale na pewno rola żony Piłsudskiego w filmie ,,Marszałek Piłsudski” u boku Mariusza Bonaszewskiego. Miałam wtedy 23 lata, grałam kobietę 30-kilkuletnią. Niezwykła rola, szalenie dla mnie ważna zawodowo i emocjonalnie. Ważna była także teatralna rola Magdy w spektaklu ,,Pierwszy raz” Michała Walczaka w reżyserii Tomasza Mana i absolutnie postacie Eweliny i Kai w serialu ,,Barwy Szczęścia”.
W ,,Barwach Szczęścia” grała pani z Kasią Zielińską, która także pochodzi z tych terenów. Czy góralskie pochodzenie w jakiś sposób zbliżyło panie do siebie?
Nie. To było miłe spotkanie, ale nie przekuło się na przyjaźń. Tak to jest z przyjaźniami aktorskimi, że w moim przypadku one się często nie zdarzają, bynajmniej nie z zazdrości.
Po prostu bardzo ostrożnie dobieram sobie przyjaciół. Mam ich szalenie niewielu. Mogę ich policzyć na palcach jednej ręki.
Lepiej pani czuje się na planie filmowym czy na scenie?
Pewniej czuję się na scenie. Moją rodzinną sceną już od 15 lat jest Teatr Adama Mickiewicza w Częstochowie, tam mam swoje koleżanki, kolegów, mamy do siebie zaufanie, nie boimy się siebie, łatwiej się otwieramy, a serial to jest zupełnie nowe towarzystwo, gdzie wpada się na chwilę, gdzie jest pełno ludzi na planie.
Teraz trochę się wycofałam z życia telewizyjnego na rzecz innych działań. Tutaj, gdzie mieszkam, w Dobroniu pod Łodzią prowadzę teatr, można powiedzieć cywilny dorosło-młodzieżowy ,,Teatr SPokoLeń”. Bardzo wsiąkłam w tę społeczność, stałam się poniekąd Dobronianką.
Limanowianie poczują się zazdrośni…
Absolutnie nie. Ja zawsze podkreślam, że jestem z Limanowej, że tam się urodziłam, ale na tym etapie życia jestem trochę bardziej dobronianką.
Są role, które wymagają dużego poświęcenia, podam choćby przykład Demi Moore, która do filmu ,,Jane” zgoliła włosy lub bohaterkę ,,Pamiętników Bridget Jones”, która musiała przytyć do swojej roli. Czy za cenę zagrania wymarzonej roli byłaby pani zdolna do takich poświęceń?
Tak. Byłabym w stanie to zrobić. Wiele rzeczy mogłabym zrobić, ale absolutnie nie wszystko.
A czego by pani nie zrobiła?
Miałabym spory problem z zagraniem sceny erotycznej, bo to jest przekraczanie pewnej bariery intymnej, nie mówię tutaj o pocałunku, tylko o bardzo mocnym erotyzmie. Ale jeśli już bym się na to zdecydowała, to musiałabym wiedzieć, że to ma sens, że to jest po coś.
Z mężem Ireneuszem Czopem, poznała się Pani na planie filmowym thrillera „Leśne Doły”. Mąż w jednym z wywiadów opowiadał, że to była miłość od pierwszego wejrzenia. pani jak go zobaczyła, pomyślała sobie: Tak, to będzie mój mąż?
Nie (śmiech). To był tak naprawdę przypadek, bardzo niezwykły. Przyjechałam na plan. Jego rolę miał grać zupełnie inny aktor i trochę byłam zaskoczona, bo się okazało, że gra Ireneusz Czop. Nie znałam go. Nie oglądałam seriali z jego udziałem. Pamiętam, jak przyjechał, wesoły, fajny.
Kiedyś chciałam być taka fajna dla wszystkich, dziś wiem, że się nie da
Graliśmy sympatyczne małżeństwo. Po pierwszym dniu spędzonym na planie ktoś powiedział, że my to się znamy chyba lata. Popatrzyliśmy na siebie i mówimy: nie, my się dopiero dzisiaj poznaliśmy. Bardzo nam się miło ze sobą rozmawiało. Ja się przyznaję publicznie, zakochałam się w czwartym dniu, więc to była chyba taka miłość od pierwszego wejrzenia. Po dwóch tygodniach powiedziałam siostrze, że z nim to ja bym mogła konie kraść.
Nie ma rywalizacji między panią a mężem, jeśli chodzi np. o propozycje zawodowe?
Nie. Dla mnie sukcesy Irka są poniekąd moimi sukcesami. Wspieramy się wzajemnie. On często przyjeżdża do mnie do teatru i jest zachwycony tym co robię. Oboje jesteśmy trochę po przejściach, mamy za sobą trudne związki i na tym etapie po prostu łakniemy swojego towarzystwa. Potrafimy godzinami siedzieć i rozmawiać o wszystkim.
A jaką jest pani mamą? Córka utemperowała trochę pani temperament?
Jestem dość ostrą mamą, wymagającą. A czy mnie córka utemperowała? Nie, jeszcze bardziej wzmogła moją czujność. Ale za to utwierdziła mnie w przekonaniu, że zasady w życiu są bardzo ważne. To nie znaczy, że ich nie łamię, daleko mi do ideału. Ale staram się ich przestrzegać. Czasem powstaje konflikt między mną a otoczeniem, bo niektórzy woleliby byle jak, byle gdzie, byle po coś. A ja mówię nie!
Pani jest takim wrogiem bylejakości?
Absolutnie tak. Kiedy spotkam kogoś, kto tak właśnie robi, to nie jest łatwo, walę prosto z mostu, co myślę. Często gęsto mam przez to wrogów. Kiedyś chciałam być taka fajna dla wszystkich, dziś wiem, że się nie da.
Takie góralskie, co w sercu to i na języku?
Mam to po moim śp. tatusiu. On robił to jeszcze bardziej bezpardonowo. Mnie, chociaż staram się szukać łagodniejszej formy, nie zawsze to wychodzi.
W maju będzie pani miała 40 lat. To jest taki symboliczny wiek. Czasem kobiety boją się przekroczenia tej granicy?
Ja się już do tego przyzwyczajam od dwóch lat (śmiech). Myślę, że 30-tkę przeżyłam bardziej. Ale to dlatego, że moje życie było na bardzo dziwnym etapie, na takim rozdrożu zawodowo - prywatnym. Teraz mam stabilizację rodzinną, zawodową. Tak, mam zmarszczki mimiczne, moja lwia zmarszczka po mojej mamusi jest widoczna, no i co…. Pewnie, że fajnie by było wyglądać na 20 kilka lat i mieć doświadczenie, które się ma w wieku 40 lat. Ale jestem kobietą spełnioną zawodowo i rodzinnie, dlatego emocjonalnie tego aż tak nie przeżyję.
A jaki jest życiowy bilans zysków i strat 40-letniej Teresy Dzielskiej? Co było największą porażką a co największym sukcesem tych czterech dekad?
Przywołuje mnie teraz Pani do porządku, żebym zrobiła taki szybki przegląd życia…
Powiedzmy taki rachunek sumienia
Dokładnie, ale od takich pytań się czasem ucieka. Czasem myślę, że jestem taką Scarlet z filmu ,,Przeminęło z wiatrem”. Często na takie pytania odpowiadam: „pomyślę jutro”. Największym zyskiem jest moja własna rodzina, którą stworzyłam, mąż Irek, córeczka Maja i moja ukochana rodzina, z której się wywodzę, moi cudowni rodzice, mamusia i mój śp.tatuś. A straty? No cóż, nie wyszło mi moje pierwsze małżeństwo, ale tak bywa, że człowiek jest młody, pierwsza miłość… Ale zawsze mówiłam, że nigdy nie będę niczego w życiu żałować. Podsumowując, generalnie bilans na plus.
Jakieś specjalne życzenie urodzinowe? Np. skok na bangi?
Mam inne pomysły. Czasem myślę, że nie starczy mi życia, by je wszystkie zrealizować. Ostatnio odkryłam coś, co się nazywa… Office. Tak, program, z którego korzystałam całe życie. Teraz zobaczyłam, ile jeszcze ma tajemnic. Więc przeżywam taką fascynację komputerem (śmiech).
Taka chwila, kiedy czuje pani pełnię szczęścia, harmonii....
i niczego więcej pani nie potrzeba…
Kiedy siedzimy na naszej kanapie w salonie w Dobroniu, ja, Irek, nasza córeczka Maja, syn Irka - Michał, nasze zwierzaki, pies Milo, kotka przybłęda Saszka, super by było, gdyby była jeszcze moja mamusia, oglądamy sobie film familijny… i wtedy czuję błogość i radość, kiedy się razem śmiejemy… te chwile dają nam siłę do zmagania się z życiem codziennym.
To ja takich chwil życzę pani jak najwięcej.
Dziękuję.