Niemcy grają u Szekspira. Trwa Tydzień Niemiecki w GTS
Teatr, kino, wystawy, koncerty, spotkania. W Trójmieście trwa Tydzień Niemiecki. To kolejna odsłona cyklu Teatry Europy. Organizatorem jest Gdański Teatr Szekspirowski.
Diabeł jest kobietą
W Gdańskim Teatrze Szekspirowskim oglądamy niemiecki teatr. Na początek „Doktor Faustus” Christophera Marlowe’a, który w Die Bremer Shakespeare Company wyreżyserowała Johanna Schall. Teatr elżbietański kojarzy się nam przede wszystkim z twórczością Szekspira, o wiele rzadziej wspomina się natomiast Marlowe’a. Tymczasem obaj urodzili się w Anglii w 1564 roku, obaj tworzyli dramaty i pisali poezję, a jednak pamiętamy przede wszystkim o tym pierwszym. Nie zachował się rękopis „Doktora Faustusa”, bowiem ta kontrowersyjna sztuka szybko zeszła z afisza i powróciła nań po dłuższym czasie, ze zmianami dokonanymi przez cenzorów lub na ich życzenie.
Johanna Schall zbudowała świat pełen osobliwości i humoru. Kapitalne są sceny ukazujące siedem grzechów głównych; „Jestem Pycha. Gardzę wszelkimi rodzicami. Jestem podobna do pchły Owidiusza: mogę się wślizgnąć w każdy zakątek ciała jakiejś dziewki; czasem jako peruka ocieniam jej czoło; albo jak wachlarz z piór całuję jej usta; rzeczywiście, robię - czegóż ja nie robię.”
Historia Fausta zawierającego pakt z diabłem to niemal cyrkowa burleska z klaunami i muzyką. Dowcip momentami nieco obsceniczny, ale mieści się w konwencji, tak jak Mephistophilis, którego gra kobieta. Faust miewa chwile wahania, od czasu do czasu ze strachu przed wiecznym potępieniem chce się nawrócić i błagać Boga o miłosierdzie, ale szatan zawsze zdąży go od tego odwieść - pogróżką, błyskotką, sztuczkami. W końcu uczonego spotyka kara. Zjawiają się diabły i porywają go do piekła. Musiał zostać potępiony, bo próbował pokonać ograniczenia narzucone mu przez religię, ówczesny stan wiedzy i zwyczaje społeczeństwa. Musiał wierzyć, a chciał wiedzieć. Dążył do doskonałości, więc doleciał wysoko, aż do piekła, które - jak mówi Mephistophilis - znajduje się „pod niebiosami”. Więc może niebo było już na wyciągnięcie ręki?
Azylanci u nas
Chociaż „Doktora Fausta” oglądałam z niekłamaną przyjemnością, to jednak w mojej pamięci pozostaną „Podopieczni” Elfriede Jelinek (reż. Mirko Borscht). Widzowie wpuszczani są na spektakl pojedynczo. Stają przed szybą, za którą ktoś robi im zdjęcie. Dalej jest pokój, nie ma w nim podziału na widownię i scenę. Za cienką zasłoną pojawia się chór Błagalnic Ajschylosa. Zbiegłe córki Danaosa proszą o azyl w mieście Argos. Za chwilę staną się współczesnymi azylantami. Razem z nimi nieoczekiwanie znajdujemy się w obozie dla uchodźców. Między widzami krążą aktorzy. Jesteśmy mimo woli wciągani w akcję. Jelinek zabiera głos w imieniu tych, którzy są bezsilni i potrzebują naszej pomocy, ludzi, którzy uciekają przed wojnami w swoich krajach; „Nic i nikt nas nie przyjmuje, to woła o pomstę do nieba! A my sami stajemy się milczeniem”.
Azylanci, ludzie odrzuceni, z którymi my, widzowie, tańczymy, bratamy się, ale w pewnym momencie wysoka kobieta w czerni zamienia się terrorystę. Rozpoczyna się wojna, wychodzimy, idziemy na widownię, gdzie na podestach stoją wycięte z tektury sylwetki, a głos z mikrofonu mówi nam: „Znajdź swojego azylanta”. Szukam, jedna z postaci ma moją twarz. Jelinek mówi, tak, wy też możecie stać się uchodźcami. Szkoda tylko, że jeszcze potem ktoś nam opowiada i opowiada. Ten spektakl powinien się skończyć wcześniej, ale na pewno był to teatr znakomity, pokazał, że kłótnie o przyjęcie „intruzów” stawiają nas, obywateli Europy, w raczej żałosnym świetle.
Trzygłowy smok
W programie znalazła się również propozycja dla dzieci. Helga Brehme z Theater am Faden (Teatr na nitkach) w Stuttgarcie pokazała wczoraj spektakl lalkowy, jedną z baśni braci Grimm - „Jorinde i Joringel” - magiczną opowieść o Jorinde, która została porwana i zamieniona w słowika przez złą czarownicę. Helga Brehme to legenda teatru lalkowego, założycielka Theater am Faden w Stuttgarcie, który istnieje od poczatku lat 70. Baśń braci Grimm zagrały marionetki, które tak rzadko goszczą w teatrach lalkowych, jest to już ginąca sztuka. Pięknie kłaniał się marionetkowy konik, groźnie zionął ogniem trzygłowy smok. Dzieciaki były zachwycone, dorośli też.
Kino w Łaźni
W ramach Tygodnia Niemieckiego, w gdańskiej CSW Łaźnia odbyła się retrospektywa wyboru filmów, przygotowana z myślą o potrzebie przypomnienia multimedialnej działalności Christopha Schlingensiefa (1960 - 2010). Formy ekspresji demonstrowane przez tego artystę wymykają się tradycyjnym klasyfikacjom. Twórca zrazu kręcił filmy eksperymentalne. Potem reżyserował w operze, teatrze i w radiu. Rozgłos przyniosła mu „Trylogia Niemiecka”: „100 lat Adolfa Hitlera”, „Niemiecka masakra piłą mechaniczną”,‟ „Terror 2000”. Schlingensief brał aktywny udział w niemieckim dyskursie politycznym. Formułował też krytyczne refleksje na temat przyszłości współczesnego świata.
Został zapamiętany jako artysta totalny. Jego świadomość nakręcał bezmiar nieufności i niepokoju przed niewiadomą. I to właśnie ten niepokój był czynnikiem sprawczym jego twórczych poszukiwań. Kiedy w roku 2004 w Bayreuth inscenizował operę „Parsifal”, wpadł na pomysł instrumentu, który nazwał animatograf. Maszyna przypomina obrotową rampę, na której akcja sceniczna łączy się z obrazem wyświetlanym na elementach scenografii, a także na ciałach występujących osób. Schlingensief zaczął swój animatograf wykorzystywać w paru innych środowiskach na szerokim świecie. Twierdził, że wywołuje interaktywne zaangażowanie publiczności.
Malarz dusz
Film „Animatograf” opowiada o nawiedzonym reżyserze, w postać którego wciela się Schlingensief. Akcja rozgrywa się w Namibii - byłej niemieckiej kolonii. Jeden z wątków scenariusza nawiązuje do ataków terrorystycznych na WTC. Na pustyni rozlega się muzyka Wagnera i Bacha. Prawda w tym filmie miesza się z fikcją, a życie ze sztuką.
W prelekcji poprzedzającej projekcję „Animatografu” w Łaźni, dr Joanna Puzyna-Chojka zarysowała filmowe korzenie instalacji Schlingensiefa, które sięgają początków kina (rok 1896) i dziejów europejskiej filmowej awangardy. Prelegentka przywołała też modną postmodernistyczną ideę kłącza i nazwała Schlingensiefa malarzem dusz.
Pytania o sens życia
Oglądając „Animatograf” można odnieść wrażenie, że Schlingensief stworzył ową „maszynę życia”, ponieważ sam żył w przeświadczeniu, że człowiek nie wie po co żyje i wyprowadzał z tego przeświadczenia wniosek, że życie nie ma sensu. Według Schlingensiefa wszystko na tym świecie miesza się ze wszystkim. Zmysłowe impulsy rzeczywistości w jego odczuciu nakładają się dowolnie na siebie i nie ma sposobu, aby je obiektywnie namierzyć, przeniknąć, zrozumieć.
Cudzoziemcy wynocha!
Wcześniej jednak Schlingensief pojechał do Wiednia i doprowadził tam do realizacji projekt pod nazwą „Cudzoziemcy wynocha! Przebieg akcji został zarejestrowany przez Paula Poet’a w filmie dokumentalnym „Ausländer raus!”. W narracji przewijają się dziesiątki motywów, ale zasadniczym przedmiotem konfliktu, jaki w Austrii wybuchł wtedy po wyborczym zwycięstwie prawicowej partii FPO, jest wrogie nastawienie tego ugrupowania do przyjmowania uchodźców.
Dzisiaj zwraca uwagę fakt, że sfilmowane 16 lat temu w „Ausländer raus!” bulwersujące sceny uliczne spod wiedeńskiej opery przedstawiają wydarzenia jakby sprzed... potopu. Oto Schlingensief w filmie przez tubę zachęca przechodniów do protestowania, nagle wśród wypowiedzi krewkich wiedeńskich nacjonalistów ktoś wykrzykuje, że poprzedniego dnia w telewizji pokazano, jak kanclerz Schröder i prezydent Chirac kordialnie przytulają się do siebie. Przepraszam, ale polskiemu widzowi nie trzeba więcej.
Tydzień Niemiecki organizowany jest przez Gdański Teatr Szekspirowski we współpracy z Konsulatem Republiki Federalnej Niemiec w Gdańsku.