Rozmowa. 27 września 1988 r. premierem został Mieczysław Franciszek Rakowski. Był ostatnim PRL-owskim szefem rządu i ostatnim I sekretarzem PZPR.
- Pracując nad „Końcem systemu władzy”, monografią ukazującą ostatnie lata PRL, przyznał Pan, że trochę polubił Pan niektóre postacie, a szczególnie Mieczysława Rakowskiego.
- Bo to jeden z arcynielicznych PRL-owskich polityków, którzy wiedzieli, co chcą w sensie ideowym, politycznym. Żeby było jasne: nie uważam Rakowskiego za postać pozytywną w dziejach Polski, ale doceniam jego umysł, polityczną kalkulację, choćby błędną, czy wiedzę. Faktem jest też, że on, podobnie jak inni intelektualiści, np. Jerzy Urban czy Wiesław Górnicki, zachwycili się w stanie wojennym siłą, czołgami na ulicach, łatwością, z jaką została pokonana „Solidarność” i robili bardzo dużo dla obrony gen. Wojciecha Jaruzelskiego.
- Dlaczego?
- Uważali, że jego obrona jest równocześnie aktem autoobrony. Nie ma też nic dziwnego w tym, że Rakowskiego, człowieka inteligentnego, znającego świat i języki, zafascynowała potęga brutalnej władzy w wykonaniu Jaruzelskiego. Podobnych przypadków w historii świata znamy wiele. Władza, jej miraże, odurza i ogłupia bez względu na poziom wykształcenia.
- A jaki był stosunek Rakowskiego do Jaruzelskiego i odwrotnie?
- W pierwszym przypadku może czasami nawet wręcz nabożny. Jaruzelski natomiast wobec Rakowskiego zachowywał się jak wobec wszystkich ludzi z aparatu władzy, na których natknął się na swojej drodze politycznej. Gdy Rakowski był mu pożyteczny, stawiał na niego. I odwrotnie. Z pewnością Jaruzelskiemu musiała imponować erudycja Rakowskiego.
- Rakowskiego ma Pan za człowieka lewicy?
- Jeżeli miałbym kogoś tak określić spośród polityków komunistycznego obozu władzy, to jego. W młodości miał okresy zapału rewolucyjnego, co opowiadała mi Wanda Wiłkomirska, jego żona, znakomita skrzypaczka, która za to wtedy go podziwiała.
- Czy wśród PZPR-owskiej elity władzy Rakowski wyróżniał się?
- Zdecydowanie, i to pod wieloma względami. Był traktowany przez jej członków jako oryginał, trochę dziwak. On zresztą chciał, by ludzie z aparatu tak go postrzegali. Dodam, że oni nie traktowali go jako człowieka z wewnątrz aparatu PZPR-owskiego, choć Rakowski już w 1946 r. wstąpił do PPR. Patrzyli na niego głównie jak na dziennikarza, a jeśli na polityka, to przede wszystkim jako na specjalistę od polityki zagranicznej, zwłaszcza niemieckiej, mającego dobre kontakty z elitami zachodnioniemieckimi.
- Rakowski parł do władzy?
- Chciał jej, bo uważał, że jest do jej sprawowania przygotowany. Sam nie krył, że gdyby on został szefem rządu w 1985 r., zamiast Zbigniewa Messnera, to losy Polski potoczyłyby się inaczej. W 1985 r. Jaruzelski zrobił go wicemarszałkiem Sejmu, a była to niewiele znacząca posada. Miał mu jednak wtedy powiedzieć, że kiedyś po niego sięgnie. Ale gdy sięgnął trzy lata później, sytuacja międzynarodowa i wewnątrzkrajowa całkowicie się zmieniła. Możliwości Rakowskiego były wtedy już znikome, właściwie żadne.
- Co mógłby zmienić, gdyby został premierem w 1985 r.?
- Zapewne przyśpieszyłby zmiany w gospodarce. To, co zaczął zmieniać Messner pod koniec 1987 r., a potem wprowadzał Rakowski, nastąpiłoby o jakieś dwa lata szybciej. Nie sądzę jednak, by taki manewr przyniósł rozwiązania korzystne z punktu widzenia Rakowskiego. Biegu dziejów Polski już by nie zmienił, bo wtedy impetu nabrała światowa maszyneria; historia kształtowana była przez politykę Ronalda Reagana, Michaiła Gorbaczowa, przywódców Wielkiej Brytanii, Niemiec, Francji czy Watykan.
- Na opozycję, głównie podziemną „Solidarność”, przez całe lata 80. działał niczym czerwona płachta na byka.
- Bo liderzy „S” zdawali sobie sprawę, że Rakowski chce odciąć ich od poparcia społecznego, starając się zbudować nową opozycję. To była z jego strony kalkulacja, chęć podjęcia gry, w której poświęciłby część uprawnień należnych komunistom na rzecz opozycji, która, w jego ocenie, miałaby być dużo mniejszym złem niż „S”. Na początku 1989 r. zaproponował biskupom taki układ, bo ta wykoncypowana przez Rakowskiego opozycja brać się miała głównie ze środowisk katolickich, ale niezwiązanych z „S”. Hierarchowie wtedy nie zgodzili się, ale kto wie, jak zachowaliby się w 1985 r.? W grudniu 1988 r. głosił potrzebę przyśpieszenia wyborów. W styczniu 1989 r. taką ofertę, niemal natychmiastowych wyborów, złożył przedstawicielowi Episkopatu.
- O co mu chodziło?
- O uniemożliwienie zorganizowania się opozycji.
- Chciał też grać z Kościołem.
- Gdyby w połowie lat 80. został premierem, zapewne zmieniałaby się też polityka komunistów wobec Kościoła katolickiego.
- W jakim kierunku?
- Rakowski albo chciałby doprowadzić do wyraźnej poprawy relacji państwo-Kościół, albo odwrotnie, do ich zaostrzenia. Wariant wybrałby w zależności od kilku czynników, m.in. postawy hierarchów wobec jego planów, w tym tworzenia nowej opozycji.
- W mojej ocenie, zapisze się nie tyle w historii Polski, co w naszej historiografii.
- Zgadzam się. Jego pamiętniki są cennym źródłem, a w zasadzie jedynym obok nieopublikowanych zapisków kard. Stefana Wyszyńskiego, panoramicznym dokumentem do badania historii komunizmu w Polsce.
WIDEO: Mówimy po krakosku
Autor: Gazeta Krakowska, Dziennik Polski, Nasze Miasto