No przestańmy się certolić, pogadajmy se po krakosku
O bajokach, rajtkach, flaszkach i innych krakowskich powiedzeniach rozmawiamy z dr. Arturem Czesakiem, językoznawcą, redaktorem serwisu dobryslownik.pl, znawcą gwar polskich, jurorem festiwali folklorystycznych.
Pogadajmy trochę po „krakosku”. Ziąb sakramencki na polu. Ubrał Pan kapuzę, żeby potem nie chyrlać?
Oczywiście, że nałożyłem kaptur, żeby się nie przeziębić. Gdy na zewnątrz jest chłodno, trzeba zakładać ciepłe ubrania.
To nie można ich ubrać?
Proszę pani, ubrać to można choinkę. Tylko w Krakowie mówimy: ubrać kurtę, buty, rajtki…
No właśnie. Rajtki…
Tak, wszędzie powiemy rajtuzy, a w Krakowie nosi się rajtki. Ubiera się też beretkę, a co jeszcze lepsze - krawatkę!
Elegant w krawatce, natomiast pracownik w hali będzie miał na sobie…
Chałat. Reszta Polski założy fartuchy. Chałaty to w centralnej Polsce stroje ortodoksyjnych Żydów. Chałaty też nosiliśmy w szkole. Jak już rozmawiamy o ubraniach i sezonie wiosennym, to mam jeszcze jedno krakowskie słowo: płaszcz przejściowy. W innych regionach nie znają tego określenia. Zakładają po prostu płaszcz.
Usiłowałem „rozkminić” wyrażenie „nasermater”. Najczęściej oznacza „byle jak”. Bywa też przekleństwem
Przyjezdnym ciężko też dogadać się w sklepach. Koleżanka poprosiła kolegę, żeby kupił w sklepie grysik i jarzynę...
I pewnie nie wiedział, co ma kupić. W Krakowie oczywiście jarzynę, czyli włoszczyznę, kupujemy w jarzyniaku, a nie warzywniaku. Grysik, czyli kasza manna, też jest znany tylko w Krakowie. W stolicy Małopolski zjemy też golonko, sznycla i maczankę. A na deser piszingera lub kremówkę.
Papieską kremówkę.
Tak. Trzeba podkreślić, że przed słynnym wystąpieniem Jana Pawła II w Wadowicach kremówka nie była powszechnie znana w Polsce. Trwał oczywiście krakowsko-warszawski spór o nazwę tego przysmaku. W Warszawie zajadano się „napoleonką”. U nas za to był: „napoleon”, ale to już inne, wielkie różowe ciastko.
Ale mi Pan smaka narobił. Zjadłabym jakąś drożdżówkę.
To proszę to zrobić w Krakowie, bo w Warszawie dostanie pani po prostu kawałek drożdżowego ciasta, a nie naszą pyszną, słodką bułkę.
Taką, na przykład, z borówkami…
Znowu by się pani nie dogadała w Warszawie. Tam są oczywiście jagody.
Krachli do popicia też bym nie dostała?
A w Krakowie by pani dostała? To jest słowo, które już wyszło z użycia, bo po prostu nieczęsto można spotkać w sklepach lemoniadę w szklanej butelce.
Znaczy we flaszce?
Po krakowsku powiemy „we flaszce”.
Ale tu raczej flaszka to pół litra.
W Krakowie „pół litry”. I faktycznie, flaszka kojarzy się raczej z butelką wódki.
Ancymon to też typowo krakowskie słowo. Ale wracając do preparatki... To dzienniczek na uwagi.
No tak - zrobili flaszkę i zagryźli bilem.
Bil to kolejne słowo, obok wspomnianej krachli, które już wyszło z użycia. Po prostu takiej słoniny jak dawniej, nie ma już w sklepach. Wszyscy w Krakowie wiedzą, co to jest bil, ale nie można już tego kupić, dlatego słowo to stopniowo zanika.
Za to weka chyba ma się dobrze?
O tak, w każdej piekarni dostanie pani wekę, czyli bułkę paryską, a w tłusty czwartek chrust, a nie jakieś faworki.
Chrust z cukrem pudrem, którym się można „uciorać”.
Jak się jest kaciałą, to tak.
Kaciała to też krakowskie słowo?
Tak, znaczy oferma, niezdara. A jak się taka kaciała skaleczy...
... na przykład zastrugaczką, może się jej to długo jadzić!
O tak, rany się „jadzą”. Ma to związek z „jadem”, czyli trucizną. Ale tylko w Krakowie się nam „jadzi”. W innych regionach się nie goi, ropieje, jątrzy. A skaleczą się temperówką, a nie zastrugaczką. A jak już jesteśmy przy zastrugaczce, czyli przedmiocie szkolnym, to wie pani, co to preparatka?
Kojarzę, ale słabo.
A gdzie nauczycielka zapisywała uwagi uczniom?
Ja nie dostawałam uwag, bo nie byłam ancymonem!
Ancymon to też typowo krakowskie słowo. Ale wracając do preparatki... To dzienniczek na uwagi. Dopóki moje dzieci nie poszły do szkoły, myślałem, że to słowo wyszło z użycia. Okazuje się, że jednak nie. A co by pani zrobiła, gdyby nauczycielka kazała wyczyścić tablice?
Jak to co? Zmazałabym!
No to w Warszawie chyba nauczycielka nakrzyczałaby na panią, gdyby chciała pani „mazać”. Mazać to brudzić, smarować czymś.
Chętnie bym Panu teraz powiedziała „idze, idze bajoku”...
Gdy pani tak do kogoś powie, to się ten ktoś może zjeżyć.
Przecież to chyba lepsze niż: klarnecie bosy…
To bardzo nieładnie, chociaż też po krakowsku. Tak samo jak: franco czy hadro.
Wstyd się przyznać, ale gdy jako zbuntowana nastolatka zdenerwowałam mamę, mówiła czasem do mnie: ty franco zbolała!
Słowo to w Krakowie jest już dość powszechne i przeszło proces dewulgaryzacji. Przypomnę, że dawniej „franca” oznaczało dość krępującą chorobę, czyli syfilis.
Moja ciotka powiedziałaby: nasermater, co to się wyprawia!
Usiłowałem „rozkminić” wyrażenie „nasermater”. Najczęściej oznacza „byle jak”, „niedbale”. Ale bywa też przekleństwem, odpowiednikiem „do diabła” czy „cholera”. Niektórzy użytkownicy języka polskiego uważają nasermater za mocne przekleństwo, nawet bluźnierstwo. Inni - za humorystyczne, nic nieznaczące wyrażenie.
Kraków jest atrakcyjnym miastem, przyciąga przyjezdnych i po czasie w ten Kraków się po prostu wrasta. A gwara krakowska jest elementem wzmacniającym relację między ludźmi.
Kilka znaczeń ma też chyba słowo „ducka”.
Ducka to: słomka, rurka.
Nieprawda, bo to okrągły, niski kosz. W Bronowicach mówiło się: w duckę pieniędzy, czy gruby jak duca. A wie Pan co to takiego „wiuchadła”?
Nie mam pojęcia.
To takie puszki po konserwie, napełnione słomą. I tym się „wiuchało”, ale nie wiem, po co…
Widzi pani, regionalizmy występowały zawsze, ale tylko w języku mówionym. Nikt tego nie zapisywał.
A możemy, jako krakusi, uprzeć się, żeby przyjezdni wychodzili w końcu na pole, a nie na dwór?
Samo im przyjdzie. Zanim się zorientują, zaczną wychodzić na pole.
Poważnie?
Kraków jest atrakcyjnym miastem, przyciąga przyjezdnych i po czasie w ten Kraków się po prostu wrasta. A gwara krakowska jest elementem wzmacniającym relację między ludźmi. Dlatego przyjezdni z czasem ulegają „skrakowiaczeniu”.
I nie będą się wstydzić powiedzieć: weźże, słuchojże, zróbże, dajże?
A skąd! Co więcej, zaczną mówić nieco wolniej. Zauważyła pani, że w Krakowie mówi się wolno?
Nie. Ale często słyszałam, że zamiast mówić, to śpiewamy lub zaciągamy.
Nasza śpiewność wynika z innego niż standardowe zaciąganie słów.
Jak w słynnym skeczu Macieja Stuhra. Siedzimy, nic się nie dzieje… Już samo przeciąganie słów wywołało wśród publiczności salwy śmiechu. Może mamy się czego wstydzić?
Skądże! Polszczyzna ostatniego ćwierćwiecza się scentralizowała. Między innymi za sprawą telewizji czy radia. Ale nie powinniśmy mieć żadnych kompleksów!