29 listopada 1830 r. spiskowcy ze Szkoły Podchorążych w Warszawie rozpoczynają antyrosyjskie powstanie. Oficerów, którzy nie chcą się do nich przyłączyć – zabijają.
Utworzone na kongresie wiedeńskim Królestwo Polskie zostało z entuzjazmem przyjęte przez Polaków. Oto po tragicznej klęsce Napoleona wydawało się, że państwo polskie po raz drugi zniknie z mapy Europy, a Polacy znów staną się poddanymi mocarstw zaborczych. Tymczasem jednak dzięki łaskawości i uporowi cara Aleksandra I powstało polskie państwo, wprawdzie uzależnione od Rosji i znacznie mniejsze od Księstwa Warszawskiego, ale za to w randze królestwa.
Mało tego, otrzymało ono nowoczesną konstytucję, własną armię, parlament, niezależne sądownictwo, wolność druku, a jego obywatele wolność osobistą i prawa wyborcze. Był to ewenement w Europie rządzonej przez monarchów absolutnych. Nic więc dziwnego, że Polacy z radością przyjęli decyzje kongresu, a do cara Aleksandra I odczuwali głęboką wdzięczność.
Przykręcanie śruby
Dość szybko jednak okazało się, że ten eksperyment konstytucyjny to zbyt wiele jak na rosyjskie warunki. Petersburskie elity były niezadowolone, że car faworyzuje Polaków, ogranicza swoją władzę i wprowadza liberalne, zachodnie nowinki. Także sam Aleksander z czasem zmienił zdanie i rozczarował się do swoich poddanych. Bo ci zamiast doceniać to, co otrzymali, marudzili i chcieli jeszcze więcej. Sejmowa opozycja ostro występowała bowiem przeciw rządowi Królestwa.
„Car był wzburzony przebiegiem obrad sejmu warszawskiego, podczas którego za sprawą opozycyjnych posłów z kaliskiego, doszło do odrzucenia urzędowego projektu ustawy budżetowej. Aleksander wypowiedział znamienne słowa: »opóźniliście dzieło restauracji waszej ojczyzny«” – pisze Sławomir Leśniewski w wydanej właśnie przez Wydawnictwo Literackie książce „Powstanie 1830-1831. Utracone zwycięstwo?”.
W odpowiedzi na brak pokory car przykręcił Polakom śrubę. W 1819 r. zniósł wolność prasy i wprowadził cenzurę prewencyjną. Dwa lata później zawieszono wolność zgromadzeń i zakazano działalności masonerii. Powstające w konspiracji organizacje i związki niepodległościowe tropiła policja. Ich członków zatrzymywano i oddawano pod sąd.
Im jednak bardziej ścigano spiski niepodległościowe, tym więcej ich powstawało. Zawiązywali je studenci, literaci, młodzi oficerowie. Wśród tych ostatnich był instruktor musztry w Szkole Podchorążych Piechoty, ppor. Piotr Wysocki. Do sprzysiężenia wciągnął swoich podwładnych ze Szkoły oraz grupkę cywilów - studentów i inteligentów warszawskich. Celem organizacji miała być walka w obronie naruszanej przez władze konstytucji, a sposobem - wywołanie antyrosyjskiej rewolty.
Browar nie płonie
Jak pisze Sławomir Leśniewski, młodzi spiskowcy byli bardzo naiwni. „Wydawało im się, że wystarczy dokonać napadu na Belweder i rozbroić carską załogę Warszawy, aby armia i naród pospołu stanęli do walki z Rosją. Marzyli niczym dzieci o wielkim czynie, a nie posiadali niczego, co pomogłoby go urzeczywistnić: rozbudowanych struktur organizacyjnych, szczegółowego planu i gotowych do działania oficerów”.
Impulsem do działania dla Wysockiego stały się pogłoski o zamiarze użycia przez nowego cara Mikołaja I armii Królestwa Polskiego do stłumienia powstania, które w sierpniu 1830 r. wybuchło w Belgii. A gdy do spiskowców dotarł przeciek, że policja szykuje się do aresztowań w sprzysiężeniu, zdecydowano o przyspieszeniu zbrojnego wystąpienia. Miało ono nastąpić 29 listopada o godz. 18. „Tego dnia w kilku miejscach służbę wartowniczą mieli pełnić żołnierze 4. Pułku Piechoty Liniowej - sławni później czwartacy - niemal w całości skaptowanego na rzecz powstania. Ustalono, że sygnałem do rozpoczęci rewolty będzie podpalenie browaru na Powiślu” - czytamy w „Powstaniu 1830-1831”.
Słynna później noc listopadowa zaczęła się pechowo. Drewnianego browaru na Solcu nie udało się podpalić. A w zasadzie udało, tyle że zbutwiały i zawilgocony budynek nie chciał płonąć. Pojawił się niewielki i słabo widoczny ogień, w dodatku kilkadziesiąt minut wcześniej niż ustalona godzina. Nie zauważyli go dwaj obok Wysockiego przywódcy spisku: ppor. Józef Zaliwski i por. Piotr Urbański, którzy mieli działać w śródmieściu i na Żoliborzu. Zdezorientowani, nie wiedzieli co robić. Choć podwładni prosili ich o jakąś decyzję, oni sparaliżowani strachem i niepewnością, nie przystąpili do działania.
Za broń!
Działał natomiast Wysocki. Wbiegł do sali wykładowej Szkoły Podchorążych i wygłosił płomienne przemówienie do uczniów, wzywając ich do czynu. Tak w „Nocy listopadowej” przedstawił to Stanisław Wyspiański: „Hej bracia, dzieci, żołnierze, za broń, za broń, za broń! Niech każdy za giwer bierze i ustawia się w szeregu, w podwórze. Hej bracia, oto budzą się burze: za broń, za broń, za broń; przyszedł czas, gdy zrywamy obroże…”.
Stu trzydziestu pięciu podchorążych zebrało się pod budynkiem szkoły, a następnie pod dowództwem Wysockiego ruszyło ku centrum. Po drodze stoczyli walkę z rosyjskimi kirasjerami i ułanami. Jako że Rosjanie mieli liczebną przewagę, Wysoki dał rozkaz wycofania się do Łazienek pod pomnik króla Sobieskiego.
Tam spotkali grupę spiskowców, która wracała z Belwederu. W założeniach miało ich być 50, ale stawiło się tylko 14. Dowodzeni przez poetów Seweryna Goszczyńskiego i Ludwika Nabielaka wdarli się do siedziby wielkiego księcia Konstantego, dowódcy armii Królestwa i faktycznego władcy. Książę miał zostać zabity, ale zdołał się ukryć na strychu, a zamachowcy odeszli z niczym.
Sytuacja Wysockiego i jego ludzi wyglądała kiepsko. Zaalarmowane oddziały rosyjskie otaczały ich coraz bardziej, a spodziewane polskie posiłki nie pojawiały się. Wysocki liczył, że w koszarach Radziwiłłowskich przyłączy się do niego kompania weteranów, ale na miejscu zatrzaśnięto przed nim bramy… W takiej sytuacji postanowił przebijać się do centrum miasta. Oddział, cały czas ostrzeliwując się i odpierając rosyjskie ataki, ruszył ulicami do śródmieścia.
Noc generałów
Gdy podchorążowie dotarli na plac Trzech Krzyży okazało się, że nikt tam na nich nie czeka. Nie było powstańczych jednostek, nie było spiskowców. Pojawił się za to jadący konno gen. Stanisław Potocki (kawaler Virtuti Militari i Legii Honorowej). Podchorążowie dopadli do nie-go, prosząc, by objął nad nimi dowództwo i poprowadził na Rosjan. Ten odparł jednak: „Dzieci, uspokójcie się!” i odjechał.
Rozgoryczeni spiskowcy ruszyli dalej ulicą Nowy Świat. Towarzyszący im dobosz wystukiwał rytm na werblu, a żołnierze wznosili okrzyk „Polacy, do broni!”. Odpowiadał im jednak trzask zamykanych okiennic i bram. Mieszkańcy Nowego Światu – głównie bogaci mieszczanie, kupcy i urzędnicy – nie chcieli mieszać się do rebelii.
Maszerowano więc dalej. Wkrótce oddział napotkał gen. Stanisława Trembickiego (kawalera Virtuti Militari i Legii Honorowej), który również odmówił objęcia dowództwa. Wzięto go więc jako zakładnika, a gdy ponownie odmówił, zastrzelono. Kilkaset metrów dalej, pod pałacem Namiestnikowskim (dziś to pałac Prezydencki) podchorążowie natknęli się na gen. Maurycego Hauke i płk. Filipa Meciszewskiego. Hauke (weteran wojny 1792 r., powstania kościuszkowskiego, Legionów Dąbrowskiego i kampanii napoleońskich) naurągał podchorążym, a gdy Meciszewski zranił jednego z nich, obaj oficerowie zostali zastrzeleni. Granica została przekroczona, podchorążowie zabili przełożonych…
Ale jak pisze Leśniewski, to był dopiero początek. Przy ul. Senatorskiej zastrzelili przez pomyłkę jadącego karetą gen. Józefa Nowickiego (weterana wojny 1792 i kampanii napoleońskich) biorąc go za znienawidzonego rosyjskiego komendanta Warszawy Michaiła Lewickiego. Kolejną ofiarą stał się gen. Ignacy Blumer, wojskowy o pięknej przeszłości – żołnierz Kościuszki i Dąbrowskiego, uczestnik walk na San Domingo i kampanii rosyjskiej – teraz jednak zaprzedany księciu Konstantemu.
Wkracza lud
Wreszcie grupa Wysockiego skierowała się na Arsenał, w którym zgromadzone były zapasy broni. Nad budynkiem jaśniała łuna pożaru wznieconego w domach na ul. Dzikiej. Gdy podchorążowie dotarli na miejsce przeżyli kolejne rozczarowanie: nie czekały na nich zwarte oddziały gotowe do przystąpienia do powstania. Były tylko pojedyncze kompanie 4. i 5. Pułku Piechoty. Ale był też lud warszawski, który zachęcony przez spiskowców krzyczących „Polacy, do broni! Moskale wyrzynają Szkołę Podchorążych w Łazienkach” przybył na plac i domagał się uzbrojenia. To właśnie warszawskie pospólstwo – robotnicy, rzemieślnicy, ludzie luźni – zdobyło Arsenał, uzbroiło się i zaczęło atakować Rosjan na ulicach.
Na miejsce powoli przybywały kolejne polskie oddziały, które przyłączały się do rebelii. Inne jednak pozostały wierne Konstantemu. Ten, choć mógł energicznie stłumić wystąpienie, zachowywał się dziwnie biernie i ostatecznie wycofał swoje siły poza Warszawę. Stolica została opanowana, powstanie wybuchło. „Cesarstwo Rosyjskie, ludnościowy i militarny moloch, musiało przez następnych dziesięć miesięcy z górą wysilić wszystkie dostępne siły, żeby zdławić rebelię na swojej zachodniej flance” – komentuje Sławomir Leśniewski. Więcej o przebiegu powstania i szansach na zwycięstwo przeczytać można w jego książce.