Nowakowski o Kossakówce: Dziwna, pełna duchów trzeszcząca arka
Marię Pawlikowską-Jasnorzewską nazywał z czułością „Czarnoksiężniczką”, ale z Magdaleną Samozwaniec Zygmunt Nowakowski nie miał dobrych relacji. Za Wojciecha Kossaka natomiast chciał się nawet pojedynkować!
Liliana Sonik podała niedawno najsensowniejsze zapewne rozwiązanie dotyczące przyszłości zrujnowanego dworku Kossaków. To „miejsce wprost wymarzone do przedstawienia tak dziś cenionej w świecie historii społecznej. W Kossakówce powinniśmy móc zobaczyć, jak rodziła się i promieniowała krakowska inteligencja. I jak nastąpił tego kres...”.
Zygmunt Nowakowski - przyjaciel domu, aktor, dziennikarz i pisarz, działacz społeczny oraz sportowy - nazwał w 1946 roku Kossakówkę „dziwną, pełną duchów, trzeszczącą a kolorową arką”... Zaprawdę, to arka pamięci o krakowskiej inteligencji! Taka właśnie, a nie inna.
Jego uwagi o rodzinie, której willa stanowiła gniazdo to czarowny, ale i niepokojący głos w toczącej się dyskusji, zbliżający nas do uchwycenia ducha tego miejsca. Jakże… obrazowo recenzował tembr poezji Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, która „pozostała wierna farbom wodnym”, a „wychowywała się pośród kolorów konkretnych, skatalogowanych, określonych precyzyjnie”, gdyż „cały ten dom, był jak wielka paleta”.
Poetka, rówieśnica Nowakowskiego, zmarła w Manchesterze w 1945 roku i tam jest pochowana. Z jej zamieszkującą cały czas w kraju młodszą siostrą - Magdaleną Samozwaniec - nie pozostawał w tak subtelnej, artystycznej relacji…. Ale za rodzica, za Wojciecha Kossaka chciał się pojedynkować!
O włos od honorowego starcia
Ogłoszone w 1942 roku w Londynie pośmiertne wspomnienie daje Nowakowskiemu okazję do przypomnienia anegdot, ale i do wyrażenia pisarskiej dewizy: „[…] napisałem o Kossaku felieton w niedzielnym «Ikacu». Następnego dnia jestem w kawiarni. Młodzi malarze (najmłodszy miał chyba z czterdzieści lat) zaczynają mnie namiętnie atakować, wywiązuje się dyskusja, w ciągu której pada zdanie, że spaliłem tyle kadzidła, pragnąc jedynie zrobić przyjemność staremu Kossakowi. Omal nie doszło do pojedynku, gdy oświadczyłem stanowczo, że jak zawsze napisałem szczerze to, co myślę. I to co widzę”.
W „odcinku”, który omal nie doprowadził do honorowego starcia, dzieli się również inną „legendą miejską”: „Podobno, podobno w błogosławionych czasach śp. inflacji […] znalazł się jakiś maniak nowobogacki, który, płacąc dobrymi dolarami, kupował wyłącznie obrazy pornograficzne współczesnych artystów. […] I zapragnął koniecznie zdobyć jakiś obraz Wojciecha Kossaka. Wiadomo zaś, że Wojciech Kossak nie hołdował nigdy temu rodzajowi twórczości. Juliusz - i owszem z przyjemnością […]. W obawie, że sam wyleci za drzwi jak z procy, posłał do pracowni pośrednika. […] Kossak miał się zdziwić. Na chwilę przestał mówić po francusku i po angielsku. Odjęło mu mowę. […] On i pornografia!
Lecz po chwili namysłu, zaklął w rodzimym narzeczu i […] miał się zgodzić. Tak powstał obraz jedyny w swoim rodzaju, zupełnie wyjątkowy: gaik, zielona murawa, ułan i dziewczyna. Obok siwy konik szczypie trawkę. Konik trawkę, a ułan dziewczynę. Może nawet ułan poszedł nieco dalej, nie ograniczając się do samego li tylko szczypania”.
Powtarzając tę dykteryjkę w nekrologu czasu wojny zamknie ją słowami: „Nie wiem, czy stary Kossak pokazał ów obraz córkom, może jednak pokazał, mówiąc zapewne po francusku: Regarde [patrz], Madzia! C’est rigolo, n’est-ce pas [zabawne, prawda?], Lilka? Zresztą nie wiem, jak tam było”.
Ona ma duszę ulicznicy
Madzia… W liście wysłanym w październiku 1956 znad Tamizy (pozostał niezłomnym wychodźcą), Nowakowski napisze o jej najnowszym dziele: „Dostałem z Krakowa książkę «Maria i Magdalena» . Pisane to znacznie lepiej niż wszystkie jej bzdury, ale pustka moralna tej małpki czy papużki jest czymś przerażającym. No i ten ekshibicjonizm! Napisać pamiętnik z dość długiego życia i ani razu nie uderzyć się w piersi! Właściwie ona ma duszę ulicznicy. Pisze o amorach nie tylko własnych, ale także Lilki. […] Mnie tam też się coś dostało, bo pisze o mnie jako o człowieku «oszczędnym». O Boże, wszystko mi można zarzucić, ale nie skąpstwo”.
Sprawdźmy - „Madzia” rzeczywiście czyni w swym memuarze uwagę „Nowakowski, sam dość oszczędny z natury”. Drugi zarzut wykracza już poza zwykłą złośliwość: „Nadto twierdzi, że z zazdrości położyłem sztukę Lilki. Cóż za nonsens!”.
Chodziło o przedstawienie „Kochanek Sybilli Thompson (rok 1977)”, którego inscenizacja przypadła na okres dyrektorowania przez Nowakowskiego miejską sceną (rok 1926). Samozwaniec komentowała: „Ta prorocza sztuka, w której «wieszczka» przeczuła w dużej mierze nowoczesne czasy, mogła była odnieść olbrzymi sukces gdyby dyrektorem Teatru im. Słowackiego w Krakowie był kto inny, a nie Zygmunt Nowakowski. Zygmuś, sam będąc autorem dramatycznym, prawdopodobnie pozazdrościł Pawlikowskiej tej sztuki i obsadził rolę babci tak nieodpowiednio, że sztuka, mimo kosztownych kostiumów i pysznych dekoracji, szła zaledwie tydzień, po czym zeszła z afisza bezpowrotnie, chociaż miała bardzo dobrą prasę”.
Józef Dużyk w komentarzu do opracowanej korespondencji pana Zygmunta z przyjaciółką Różą Celiną Otowską podniósł fakt, że ukazało się jednak kilka recenzji, których autorzy odsłaniali słabe strony sztuki i wylicza krytyczne publikacje. Niemniej jednak, według siostry, „Lilka była niepocieszona” głównie postawą zaprzyjaźnionego kierownika sceny i jadowicie go usprawiedliwia: „Trzeba przyznać, że rola dyrektora Teatru im. Słowackiego była wówczas niełatwa. Premiery musiały być co dwa tygodnie […], więc nieszczęśni dyrektorzy starali się wystawiać tylko «pewniaki» […]. Zrobienie prapremiery współczesnego polskiego autora było wielkim ryzykiem […]”.
Nie tylko ściany mają uszy
Zygmunt do Celiny: „Ach, jeszcze o książce Madzi! Pisze, że Lilka wyraziła się bardzo krytycznie o mojej «lizusowatej» sztuce, tj. o «Gałązce rozmarynu», że ktoś podsłuchał i w związku z tym przeniesiono jej męża z Krakowa. Dawno tak nie śmiałem się!”.
U Samozwaniec przeczytamy opis premiery legionowego przeboju z 1937 roku: „Rodzina Kossaków siedziała w loży parterowej, tuż koło nich siedziały powagi wojskowe miasta Krakowa. Lilka, szczera jak zawsze, nie umiejąca wyczuwać politycznej sytuacji, głośno krytykowała «Gałązkę», która wydała się jej słaba i szalenie lizusowska”. Dalej puentowała konfidencjonalnie: „Nie tylko «ściany mają uszy», ale ludzie też. W niedługi czas potem porucznik [Stefan] Jasnorzewski został mianowany instruktorem lotniczym w Dęblinie”.
Wyssane, według określenia Nowakowskiego, z „nieserdecznego palca” oskarżenie musiało zaboleć, skoro po z górą tygodniu „lizus” wraca do niego. Tym razem wytyka „hedonizm godny zwierzęcia, nie człowieka”: „Przejść przez całe życie, jakby na kredyt, w poszukiwaniu uciechy i to uciechy głupiej, lichej, taniej”. Lekturę podsumuje: „Uwagi, które poświęciła mej osobie, są pozbawione sensu”, a stwierdzenie, jakoby „przez zazdrość źle obsadził jakąś sztukę Lilki” nazywa dodatkowo „idiotyzmem”. I znów nawiąże niedyskrecji, do „obnażania amorów, także jej siostry”.
Forteca
W tym miejscu następuje wyrwa w opublikowanym cytacie, nie wiemy, czy nie pisał drastyczniej na ten temat. Jak ostrzegał czytelnika autor opracowania „w edycjach pominięto […] dość ostro brzmiące, a tu nieistotne słowa krytyki pod adresem najbliższej rodziny pisarza w Krakowie”. Czy i w tym niefamilijnym - co prawda - miejscu Józef Dużyk zastosował podobny zabieg? Przyjdzie kiedyś skonfrontować jego edycję z oryginałami listów zachowanymi w archiwum Biblioteki Polskiej Akademii Nauk. Nie tylko ten „udarty” cytat pobudza ciekawość.
Po sześciu latach, na rok przed swą śmiercią, doniesie Celinie z nutą satysfakcji: „Była tu Madzia Samozwaniec i już wyjechała. Pobyt jej w Londynie to zupełna klapa pod każdym, także towarzyskim względem. Po prostu nikt, poza nielicznymi ludźmi, nie chciał z nią rozmawiać. Próbowała urządzić tu odczyt, ale zamknięto przed nią wszystkie lokale odczytowe, Słusznie!”.
Trzeciej siostrze - stryjecznej - Zofii Kossak-Szczuckiej także nie mógł wybaczyć skomercjalizowania w służbie PRL-owskiej siej literatury. Poświęcił jej m.in. artykuł o barokowym tytule: „Forteca kłamstwa mądrym dla memoryjału, idyjotom dla nauki, politykom dla praktyki, melancholikom dla rozrywki erygowana albo Hitler i Stalin jako narzędzie słusznego gniewu Niebios w nabożnej książce Imci Pani Zofiji Kossak kunsztownie wystawieni”.
Ale ich stosunki to temat na osobną opowieść - o kolorowym rodzie i dziwnych, niezwykłych losach krakowskiej inteligencji, które uosabia. On, jego dom i ich przyjaciele.
Korzystałem z następujących prac Zygmunta Nowakowskiego: „Czarnoksiężniczka” („Almanach Historyczno-Literacki «Wiek klęski»”, Londyn 1946); „Mogiła dla Niego…” („Wiadomości Polskie” nr 37, 13 września 1942); „Vollblut” („Z mojej pralni”, Warszawa 1938), a także z: Magdalena Samozwaniec, „Maria i Magdalena”, Kraków 1956; „Listy Zygmunta Nowakowskiego do Róży Celiny Otowskiej z lat 1953-1956”, wstęp, oprac. Józef Dużyk, „Rocznik Biblioteki Polskiej Akademii Nauk w Krakowie” 1992, R. 37; „Listy Zygmunta Nowakowskiego do Róży Celiny Otowskiej z lat 1959-1963”, wstęp, oprac. Józef Dużyk, „Rocznik Biblioteki Polskiej Akademii Nauk w Krakowie” 1994, R. 39