Nowicjat, czyli siedź w budzie, a zobaczysz owoce w codzienności
Na żadnym etapie robienia tego filmu, nie zakładałam, że może on stać się głosem w dyskusji o kościele. Robiłam go przecież o wierze, a nie o instytucji. Ale jako twórca, oddaję go widzom i do widzów on już należy - mówi Dominika Montean-Pańków. Jej dokument „Głos” opowiadający o chłopakach wstępujących do nowicjatu zakonu jezuitów, od soboty w małopolskich kinach.
Czujesz się wolny? - pyta siostra jednego z twoich bohaterów. Odpowiada „tak”, choć przecież zaraz będzie składał ślub posłuszeństwa. Jak ty osobiście to czytasz?
Jako wolność wewnętrzną, nieskrępowaną tym, co przychodzi z zewnątrz. Taką, kiedy prawdziwa niezależność jest w środku, w człowieku. Czując ją, działa się i dokonuje wyborów zgodnie ze sobą, własną wolą. W zakonie obowiązuje reguła posłuszeństwa, szczególnie w nowicjacie nie można nic zrobić bez zgody przełożonego, nie można wyjść, spotkać się ze znajomymi, odwiedzić rodzinę. Jak zatem być wolnym w takich okolicznościach? Bo się jest w zgodzie ze sobą samym, do siebie samego ma się dostęp. To brzmi trochę skomplikowanie, ale obserwowałam ten proces z kamerą przez prawie dwa lata nowicjatu w moim filmie.
A jest zgoda na odejście?
Jako obserwatorowi z zewnątrz, którym byłam podczas realizacji tego dokumentu, wydaje się, że w nowicjacie była zgoda na odejście nowicjuszy w każdej chwili. Decyzji tej sprzyjały rekolekcje w milczeniu, odosobnienia, rozmowy z Magistrem Nowicjatu, czyli zakonnikiem prowadzącym nowicjat. Z moich obserwacji wyniosłam, że proces tzw. rozeznawania, czyli podjęcie decyzji: „zostaję czy odchodzę”, był wówczas dla jezuitów „owocny”, kiedy kandydat na zakonnika był pewien swojej decyzji, a nie kiedy zdecydował, że zostaje w zakonie. Ale właśnie po to jest nowicjat, żeby dobrze podjąć decyzję: gdzie jest moje miejsce czy w zakonie czy poza nim.
Czyli można być „w dupie” czy „nie czuć zmartwychwstania”, jak mówią twoi bohaterowie, i na to też jest przyzwolenie.
Wydaje mi się, że ten ów „głos”, o który tak się walczy, żeby go usłyszeć i wiedzieć, gdzie jest moje miejsce w życiu, nie jest jakimś zewnętrznym głosem Boga, który nagle gromko przemawia z niebios do przyszłego zakonnika. Jest to głos wewnętrzny, twój własny, który mówi ci, tutaj jesteś szczęśliwy, nigdzie indziej nie będziesz. To jego trzeba usłyszeć i on jest kluczem do tego, żebyśmy przeżyli życie w miarę szczęśliwie, robiąc to, co kochamy, w zakonie czy poza nim. Ale bardzo często ten głos jest zagłuszany przez okoliczności, rodzinę, przyjaciół, różnego rodzaju wpływy czy przymusy. I dlatego nowicjat to swego rodzaju pustynia - bez telefonu, kart kredytowych, znajomych, bodźców, które mogą przeszkodzić ci w dotarciu do siebie samego i pytaniu czego ja tak naprawdę chcę?
Jaki głos ty usłyszałaś, co cię zawołało do tego filmu?
Na początku tego nie wiedziałam. Coś mnie pchało do tego tematu i nie wiedziałam co. Jako twórca wiem, że u mnie wszystko zaczyna się od pewnego odczucia. I jego słucham. Na pewno nie analizowałam sytuacji w kościele, było mi to obojętne jaka ona jest. Słyszałam głos, który mówił mi: idź w to i szłam. Na początku było bardzo trudno, bo dużo zakonów mi odmawiało, jeden zerwał współpracę po pół roku. Im dalej szłam w ten temat, tym było gorzej. Nikt nie chciał kobiety z kamerą w zakonie męskim, to zrozumiałe. Nie wiem, skąd miałam siłę, żeby się nie poddać. Zanim doszłam do etapu zdjęć minęły trzy lata. Nie odpuściłam, ale nadal nie wiedziałam, co mnie do tego pcha.
Kiedy poczułaś, że wiesz, po co to robisz?
Kiedy skończyłam film. Po sześciu latach. Po tym, jak film poszedł w świat. Wówczas zrozumiałam, że kręciłam się cały czas wokół wielkiej tajemnicy, nie czym jest powołanie, ale czym jest wiara. Bo tkwiłam w kryzysie wiary od lat, i tego nie wiedziałam. Teraz już wiem, że chciałam się zbliżyć do tej tajemnicy i postarać się zrozumieć, co to jest. Dlaczego jedni wierzą, a drudzy nie. Dlaczego jednym ta wiara tak łatwo przychodzi, a innym nie. Chciałam zbliżyć się do tej tajemnicy, sięgając po najbardziej ekstremalny przypadek: kandydatów do zakonu, którzy jak uczniowie Jezusa, zostawiają wszystko, całe swoje dotychczasowe życie i zawierzają siebie czemuś nowemu, jakieś idei. W imię wiary... Tajemnica.
Ale im też nie jest łatwo, też mają kryzysy.
Tak, mają, ale idą dalej. Mam wrażenie, że bez kryzysów dalej by nie zaszli. Że te kryzysy są im potrzebne, aby móc iść dalej. Jak gdyby ten rozwój polegał na tym, że nie można stać w miejscu, nie może być cały czas „za dobrze”.
A jak ty szukasz.
Tajemnica i metafizyka są kluczowe w moich filmach. Wybór tego tematu jest dokładnie tym, czego również szukam w fabule.
Jest w tym też uniwersalność; twoi bohaterowie równie dobrze mogliby być mnichami buddyjskimi.
Tak, bo to, co pokazuję w filmie, choć jest konkretnie osadzone w gdyńskim zakonie jezuitów, opowiada o czymś, co istnieje poza systemami i religiami, o duszy, o dbaniu o swoje życie duchowe, o rozwój wewnętrzny. Mój znajomy jogin, który prowadzi kursy dla nauczycieli jogi, powiedział, że będzie puszczał ten film przed każdą sesją w swojej szkole. Bo nie ma ani jednego słowa, z którym by się nie zgodził z prowadzącym nowicjat zakonnikiem. Trzeba także zaznaczyć, że jezuici to zakon, który ma w swojej regule medytacje ignacjańskie, tzw. ćwiczenia duchowe, dostępne także świeckim.
Pierwsze kadry z seminarium niczym nie różnią się od takich, które byłyby kręcone w akademiku. Rozmowy o dziewczynach, kumplach, żarty, gry w karty, no może tylko piwa brakuje.
Tak dokładnie to wyglądało, to prawda. Ale później już wchodzimy w głąb, w głąb Zakonu, gdzie przy codziennych sytuacjach typu modlitwa, sprzątanie korytarzy, zmywanie naczyń, szukamy metafizyki w codzienności, no i w głąb siebie: milczenie, medytacje, adoracja.
Niektórzy twoi bohaterowie nie potrafią nazwać, czym jest powołanie, często próbują się przeciw niemu buntować, uciekać. To nie mój plan - mówią.
Ich planem była praca, studia, dziewczyny. Nie ma tego w filmie, ale na pewnym etapie w nowicjacie Magister Nowicjatu, Piotr Szymański, zadał im to pytanie: „Czy już przeżyliście żałobę, że nie będziecie nigdy ojcami?” Jeden z moich bohaterów tak kochał swoją pracę, był fizjoterapeutą, że jak się z nią żegnał, to płakał. Ale wszystko wraca do tego samego pytania: gdzie jest twoje miejsce? „Będziesz myślał, dywagował, teoretyzował, intelektualizował, teologizował, filozofował, ale możesz zupełnie nie spotkać się z sobą. I to jest dramat” - mówi do nowicjuszy w filmie Magister Nowicjatu. I to jest właśnie to powołanie: spotkać się z sobą i wiedzieć, gdzie jest moje miejsce. Wydaje mi się, że w obecnych czasach, coraz mniej ludzi w ogóle zadaje sobie to pytanie.
Nawet kiedy to miejsce wcale nie jest zawsze rajem. Jak mówi jeden z bohaterów, wiara czasami staje się totalną ciemnością.
Nie tylko wiara może się w kryzysie wydawać totalną ciemnością. Nie ma wiary bez miłości. Jedno jest z drugim ściśle sprzęgnięte. Miłość w kryzysie też się może wydawać totalną ciemnością, i my świeccy, to bardzo dobrze wiemy. Kochamy się, a potem rozstajemy. Co jakiś czas spotykam się z moimi bohaterami z filmu i zawsze zaczynam od pytania: ilu was jeszcze w zakonie zostało? Równie dobrze moi bohaterowie zakonnicy mogą mnie pytać co roku: a ty co, rozwiodłaś się już, czy trwacie nadal? To jest to samo.
„Głos” to także film o tym czego nie widać, co jest dla innych niedostępne.
I to podwójnie. Nie dość, że sam temat jest głęboko ukryty w bohaterze, to jeszcze miejsce zdjęć jest specyficzne. Jest coś takiego w zawodzie reżysera, przynajmniej ja tak mam, żeby wejść gdzieś z kamerą po raz pierwszy, zdobyć niezdobyty szczyt. Nowicjat to jest takie odcięcie kandydatów, że oni się nawet z własną rodziną mogą rzadko widywać, a ja chciałam tam wejść z kamerą i pokazać ich „od środka”. I to ja - kobieta. Kobieta w męskim zakonie, gdzie nowicjat odbywa się za klauzurą, czyli w strefie, gdzie nie mogą przebywać kobiety. Zakonem, który mnie w końcu wpuścił, po kilkunastu odmowach innych zakonów, i który był wobec mnie absolutnie szczery i otwarty byli jezuici. Umówiliśmy się z Magistrem Nowicjatu, Piotrem Szymańskim, że jeżeli da nam zgodę, nie będzie żadnych ustawek, inscenizacji , wywiadów itd. Chcieliśmy z Wojtkiem Staroniem, który był operatorem przy tym filmie, nakręcić film metodą obserwacyjną i to się udało w 100%.
Twój „Głos” wchodzi właśnie do kin w Małopolsce i staje się głosem w dyskusji o kryzysie kościoła, powołań, o apostazji. Planowałaś to?
Absolutnie nie planowałam tego, ale nie mam także pewności, czy rzeczywiście stanie się takim głosem w takiej dyskusji. To film raczej medytacyjny, nie ma w nim wywiadów, przekonywania o czyichś racjach. Jest obserwacja rzeczywistości młodych chłopaków za murami zakonu, proste czynności, codzienność, która wiedzie do medytacji i do podjęcia decyzji. Film stawia parę pytań, ale raczej o to: jaka jest twoja droga duchowa? A może brakuje ci w życiu ciszy? Wiesz w jakim miejscu w życiu jesteś? A w jakim chciałbyś być? Myślę, że taki odbiór będzie częstszy i na to liczę, bo z takim zamiarem ten film był zrobiony, ale czy będzie wykorzystany w dyskusji, to już inna rzecz. Oddaję go widzom i do widzów on już należy.