Ochroniarza na wózku inwalidzkim zatrudnię, czyli chory wyzysk chorego
Od inwalidy na etacie często pracodawca nie oczekuje kwalifikacji, umiejętności, doświadczenia i wydajności. Oczekuje dotacji. Zakłady pracy chronionej dotacjami PFRON stoją. Bywa, że pracownik jest tu tyle wart, ile jego grupa inwalidzka. I tak się czuje
Głuchoniemy, który w zakładzie pracy wpuszcza i wypuszcza kierowców samochodów dostawczych. O ile zdoła się z nimi porozumieć. Depresyjny rencista z atakami stanów lękowych, który musi samotnie w środku nocy kilka razy obejść teren zakładu. To samo musi zrobić jego kolega z poważnym zwyrodnieniem stawów biodrowych, dla którego każdy krok to męczarnia. Sprzątaczka z II grupą inwalidzką (wielomiejscowe wypukliny krążków międzykręgowych, zwyrodnienie kręgosłupa), która dźwiga wiadra z wodą. Schizofrenicy na straży przedsiębiorstw.
Wszyscy oni pracują, bo mogą. A mogą bo Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych dopłaca pracodawcom za ich zatrudnienie. I dla pracodawcy są często tylko tyle warci, ile wynosi dotacja. I tylko tak długo, jak długo są dotowani.
Chore jest cenne
Im bardziej chore, tym cenniejsze. Krystyny nikt nie pytał o wykształcenie, staż pracy, doświadczenia zawodowe, umiejętności, sukcesy i ambicje zawodowe. Nikt nie domagał się CV, dyplomu ukończonej szkoły czy referencji. W oczach przyszłego szefa wartość zawodowa Krystyny sprowadzała się do zaświadczenia o przyznaniu jej II grupy inwalidzkiej. Czyli jest niepełnosprawna w stopniu umiarkowanym. W takim stopniu, że pracodawcy się opłaca, bo ten dostaje z PFRON każdego miesiąca 1125 zł na dofinansowanie jej miejsca pracy. Krystyna ma „na papierze”, że zarabia 1800 brutto, czyli miesięcznie przychodzi jej na konto 1278 zł. Gdyby dostała III grupę (stopień lekki), nie miałaby szans na robotę, bo szef dostałby na nią z Funduszu tylko 450 zł miesięcznie, więc by jej nie zatrudnił. Pracownik z I stopniem (znaczny), to dla pracodawcy skarb - 1800 zł miesięcznego dofinansowania. Czyli „im chorszy, tym lepszy”.
- Ostatnio ubawiło nas z kolegami „na bramie” ogłoszenie, że firma ochroniarska zatrudni ochroniarza na wózku inwalidzkim - opowiada Krystyna.
Bo to firmy ochroniarskie i porządkowe często celują w zatrudnianiu niepełnosprawnych, wiele z nich, to zakłady pracy chronionej. A takie nie tylko dostają dotacje z PFRON do każdego zatrudnianego niepełnosprawnego, ale też nie płacą obowiązkowych składek na Fundusz, co jest zmorą „pełnosprawnych” zakładów pracy. Dla ZPCH to czysta korzyść. Tym bardziej, jeśli zatrudniają na etacie za minimalną pensję - 2 tys. zł brutto miesięcznych poborów za 160 godzin pracy. I jest jeszcze możliwość żonglowania godzinami pracy: niepełnosprawni ochroniarze pilnują czasem w dzień, czasem w nocy, w zasadzie za godziny nocne powinien być dodatek finansowy. Czasem jest, Krzysztof ma w umowie 168 godzin miesięcznie za 2 tys. brutto, w tym 450 zł dodatku za nocne godziny pracy.
- I gdzie tu dodatek, skoro i tak zarabiam najniższą krajową? - denerwuje się człowiek z II grupą inwalidzką. - A w ogóle nikt nie sprawdza, ile rzeczywiście robimy nocek.
Krystyna opowiada, że jednego miesiąca nie wyrobiła swoich 160 godzin, parę brakło, bo nie dostawała dyżurów. To szef wrzucił jej do grafika dzień urlopu wypoczynkowego. Innego miesiąca przekroczyła limit 160 godzin, więc należał jej się dodatek za nadgodziny. Nie dostała, szef uszczęśliwił ją godzinami wolnymi, wpisanymi jako urlop wypoczynkowy. Kiedy na koniec roku chciała wziąć tydzień urlopu, okazało się, że urlopu nie ma. Poszedł na nadgodziny. Nigdy nie wnioskowała o przyznanie urlopu, za to dostawała wypełniony przez pracodawcę druczek, na którym wyszczególniona była data, liczba godzin urlopu i rubryczka: wyrażam zgodę.
Lepiej mają ci, którym firma jednak płaci za nadgodziny. Od 90 gr do 5 zł za godzinę. Tomek stoi na bramie w zakładzie i chwali sobie, że to jednak 5 zł. Koledzy z innych firm ochroniarskich dostają mniej.
- W mojej firmie dorabiał sobie emeryt z grupą inwalidzką, miał zmiany nowotworowe na kręgosłupie - opowiada. - Firmie się opłacał, bo dostał trzecią grupę, niepełnosprawny w stopniu znacznym. Po operacji mu się poprawiło, dostał już tylko drugą grupę. Więc właściciel go zwolnił.
Wart tyle, ile dofinansowanie
Tomek nigdy nie rozgryzł, dlaczego tak jest, że zatrudniony jest w dwóch zakładach pracy chronionej, które mają jednego właściciela. Przychodzi do roboty na dziewiętnastą, do siódmej rano w tym samym miejscu, ale do godz. 22. pracuje w jednej firmie, a po 22. w siostrzanej. Bo od 22. liczy się już zmiana nocna. I mówi, że są chwile, kiedy w środku nocy w puściutkim zakładzie wolałby zostać sam, niż z partnerem z tej samej firmy ochroniarskiej. Bo firma zatrudnia również schizofreników z orzeczonym stopniem niepełnosprawności.
- Raz jeden przyszedł do roboty z wielgachną maczetą, bo mu się grafik dyżurów nie spodobał - opowiada. - Od innego dostałem w głowę, bo mu się nie spodobało coś, co właśnie usłyszał w radio.
Czasem wolałby sam, ale obsady ochrony muszą być podwójne. Krzysiek opowiada, że w jego firmie właściciel chciał zaoszczędzić i do ochrony jednego ze swoich zakładów - klientów wysłał jednego pracownika. Ten musiał kilka razy w ciągu nocy robić obchód firmy. Musiał, markować się nie dało, bo na wyposażeniu miał nadajnik GPS, odbiornik w siedzibie jego firmy rejestrował sześć punktów podczas każdego obchodu. To poszedł gość nocą na obchód, a zima była, pośliznął się, dał głową w podłoże.
- Rano ludzie przyszli do roboty, brama zamknięta, ochrony nie ma - opowiada Krzysiek. - Dopiero później znaleźli sztywnego gościa na trasie obchodu.
Dla pracodawcy większego kłopotu nie było, w miejsce zmarłego mógł zatrudnić innego schizofrenika, „sercowca” po drugim zawale czy rencistę z niedowładami po udarze. Na tak długo, na ile lekarz orzecznik wystawił mu uprawnienia niepełnosprawnego.
- Umowę zwykle podpisuje się na taki czas, na jaki obowiązują uprawnienia o niepełnosprawności - tłumaczy Tomek. - Potem miesiąc czekania na komisję lekarską, jak przedłuży grupę, to podpisuje się nową umowę. A jak nie, to nie.
Chyba, że komisja przyzna status niepełnosprawności lekkiej. Wtedy też nic z umowy, bo „lekki“ jest nieopłacalny.
„Żywy towar“
Rzeszowski Inspektorat Pracy w ciągu ostatnich dwóch lat odbył 50 wizyt w zakładach pracy chronionej i zakładach aktywności zawodowej. Wnioski są porażające. Pracodawcy nie udzielali niepełnosprawnym podwładnym urlopów wypoczynkowych i dodatkowych, nierzetelnie prowadzili ewidencję czasu pracy, nie udzielali pracownikom informacji o niektórych warunkach zatrudnienia.
Pani Krystyna wspomina, że mało który z jej kolegów wiedział, że za pośrednictwem pracodawcy może starać się o buty ortopedyczne, materac przeciwodleżynowy czy inne dobra przysługujące niepełnosprawnym. PIP zauważa jeszcze, że pracodawcom zdarzało się nie wypłacać dodatków za pracę w godzinach nadliczbowych, na „nadliczbówkach” zatrudniali ich bez wymaganej zgody lekarza, czasem w ogóle nie płacili za pracę, zaniżali wynagrodzenie za czas, jaki pracownik spędził na turnusie rehabilitacyjnym.
W jednym z kontrolowanych zakładów na ponad 650 pracowników, 400 było niepełnosprawnymi w stopniu umiarkowanym. Prawo mówi, że mają obowiązek pracować nie więcej niż 7 godzin dziennie. Tylko czterech z nich pracowało przez 7 godzin dziennie, 35 godzin w tygodniu, wobec reszty te normy były przekraczane. Jak pracodawca to omija? Każe podpisywać pracownikowi zgodę na pracę w systemie ośmiogodzinnym, czasem trzyzmianowym, w godzinach nadliczbowych, także w porze nocnej.
Pracownicy, chcąc zachować pracę, uzyskują (wymuszają) na to zgodę lekarza. Często już trafiają do lekarza z gotowym formularzem zgody na ponadnormatywną pracę, przygotowanym przez pracodawcę. I zdarzało się, że jeśli kandydat zgody lekarza nie dostał, nie miał szans na podpisanie umowy o pracę.
Efekt wizyty PIP? Wypłacone dodatki za nadgodziny, udzielone urlopy wypoczynkowe, poprawa warunków pracy. Na jak długo?
- W zakładach zajmujących się ochroną mienia i usługami porządkowo-czystościowymi zauważalna jest tendencja poszukiwania i zatrudniania osób z co najmniej umiarkowanym stopniem niepełnosprawności, z tytułu tak zwanego schorzenia specjalnego - potwierdza Wiesław Łyszczek, p.o. okręgowego inspektora pracy w Rzeszowie. - I to bez względu na możliwości wykonywania przez nich pracy.
Co znaczy, że pracodawca zatrudnia, ale pracy nie oczekuje. Oczekuje dofinansowania z PFRON. Mało tego: bywa, że wśród pracodawców tej samej grupy kapitałowej funkcjonuje swoisty „handel żywym towarem”.
- Przekazują sobie pracowników o najbardziej pożądanych stopniach i symbolach przyczyny niepełnosprawności - potwierdza inspektor Łyszczek.
A wszystko po to, aby osiągnąć odpowiedni procentowy udział niepełnosprawnych w załodze, co daje im przywileje zakładu pracy chronionej.
- Stąd tak duża rotacja pracowników w ZPCH i praktycznie brak możliwości zawarcia umowy na czas niekreślony - dodaje inspektor Łyszczek.
- To teraz już wiem, dlaczego mój szef szybciej ode mnie wiedział, że przedłużono mi grupę inwalidzką - mówi Krzysztof.
Muszą pracować jak pełnosprawni
Wydawałoby się, że władza pracodawcy nad niepełnosprawnymi pracownikami jest nieograniczona. Nic bardziej mylnego.
- Jakby chcieli, to by mi sparaliżowali firmę - przyznaje anonimowo jeden z takich pracodawców. - Wystarczy, że połowa z nich weźmie „na trzy - cztery” zwolnienie lekarskie, przecież jako niepełnosprawni nie mieliby problemu. I nagle, bez uprzedzenia, połowa z nich nie przychodzi do pracy. I leżę.
Inspektor Łyszczek przytacza sytuację, o jakiej opowiedział mu pracodawca. Ten podpisał umowę o pracę z niepełnosprawnym, kupił dla niego wózek widłowy, częściowo refundowany przez PFRON w ramach dotacji do stworzenia miejsca pracy dla niepełnosprawnego. Otrzymał częściową refundację jego uposażenia. Dzień po podpisaniu umowy pracownik dostarczył długoterminowe zwolnienie lekarskie. W przekonaniu, że do roboty chodzić nie musi, ale pobory i tak dostanie. Choć bywają pracodawcy, którym taki stan by nie przeszkadzał. Przecież nie pracy oczekują od niepełnosprawnego, ale dotacji z PFRON.
Socjologowie pracy zwracają uwagę, że zakłady pracy chronionej są po części spuścizną po peerelowskich spółdzielniach inwalidów, a po części odpowiedzią na trend w krajach cywilizowanych, które próbują aktywizować zawodowo i społecznie niepełnosprawnych, którzy na otwartym rynku pracy mają niewielkie szanse na zatrudnienie. Tyle, że nasz „system aktywizowania” ociera się o patologię.
- Finansowanie stanowisk pracy dla tych osób ma rekompensować pracodawcy ich często niższą wydajność - tłumaczy inspektor Łyszczek. - W praktyce służy jedynie sztucznemu zaniżaniu kosztów usługi. Kontrahent za niższą stawkę oczekuje usługi na najwyższym poziomie, nie zważając, że zleca ją zakładowi pracy chronionej. Odbywa się to więc kosztem pracowników niepełnosprawnych, którzy są zmuszeni wykonywać pracę jak osoby pełnosprawne, bez względu na zdrowotne ograniczenia.
Jest to szczególnie zauważalne w regionach dotkniętych wysokim bezrobociem. Tu pracodawca tym łatwiej może dyktować warunki: jeśli chce mieć dotowanych przez system niepełnosprawnych pracowników, to takich znajdzie. Jeśli nie ludzi na wózkach inwalidzkich, to ludzi z chroniczną nerwicą, leczących się z depresji i stanów lękowych. Wciąż są lekarze, którzy potwierdzą chętnemu takie schorzenie. Wszak to dolegliwości niełatwe medycznie do zweryfikowania.