Od artykułów w niemieckich gadzinówkach do przygód Tomka Wilmowskiego
21 stycznia 1912 r. urodził się Alfred Szklarski, autor popularnych książek o Tomku Wilmowskim. Życie pisarza nadal skrywa kilka tajemnic
13 października 1913 r. do Nowego Jorku przypłynął niemiecki parowiec „Frankfurt”. Wśród pasażerów była rodzina Szklarskich z Warszawy: ojciec Andrzej, matka Maria, oraz dwoje ich dzieci - córka Klara i syn Alfred. Andrzej Szklarski był działaczem PPS aresztowanym przez Rosjan za udział w rewolucji 1905 r. Wyszedł jednak za kaucją i by uniknąć procesu razem z rodziną przedostał się do Niemiec, a stamtąd wypłynął do Ameryki. W ten sposób dzieciństwo przyszłego pisarza upłynęło w Chicago, gdzie osiedli Szklarscy.
W dokumentach w punkcie imigracyjnym na Wyspie Ellis w Nowym Jorku zapisano, że Alfred w chwili przybycia do USA miał 11 miesięcy. Oznaczałoby to, że chłopiec - wbrew temu, co utrzymywał przez całe życie i co figuruje we wszystkich jego biogramach - nie urodził się w Ameryce, tylko w Polsce. - W oficjalnych dokumentach jako data urodzenia widnieje 21 stycznia 1912 r. Z późniejszej metryki chrztu, do której dotarłem wynika, że urodził się we Włocławku 1 lutego 1912 lub na początku 1913 r. Skąd te różnice? Być może rodzina chciała wykorzystać fakt zamieszania związanego z przybyciem do USA, by zapewnić synowi amerykańskie obywatelstwo. Ale to tylko moje przypuszczenie - mówi Jarosław Molenda, autor wydanej przez IPN biografii pisarza „Alfred Szklarski. Sprzedawca marzeń”.
Z Chicago do Włocławka
Rodzina mieszkała w polskiej dzielnicy Chicago. Ojciec początkowo pracował w fabryce uprzęży, potem zdobył zatrudnienie w polskim konsulacie. Alfred uczęszczał do polskich szkół parafialnych pw. Świętej Trójcy oraz św. Stanisława Kostki. Nie dane mu było jednak dorosnąć w USA. Jego matka tęskniła za Polską. W 1926 r. razem z 14-letnim Alfredem i 21-letnią Klarą wróciła do Włocławka; mąż Andrzej został w Ameryce.
Przeprowadzka była dla Alfreda szokiem. Włocławek w porównaniu z Chicago był prowincjonalną dziurą, a Polska jawiła mu się jako kraj straszliwie biedny. „Płakałem z tęsknoty za Ameryką” - wspominał. Rodzina klepała biedę, w dodatku w 1932 r. zmarła matka i Alfred został sam. Wprawdzie zza oceanu wspomagał go ojciec, ale żyło mu się ciężko. Nabawił się gruźlicy, z którą będzie się zmagał przez wiele lat.
Mimo tych trudności zdał we Włocławku maturę, a w 1932 r. rozpoczął studia w prestiżowej Szkole Nauk Politycznych w Warszawie. By zarobić na utrzymanie i czesne imał się rozmaitych zajęć: organizował studenckie zabawy, dawał lekcje angielskiego, pracował w Bratniej Pomocy. W szkole poznał przyszłą żonę Krystynę, urodziwą pannę z dobrego domu. W 1938 r. skończył studia i zdobył etat w urzędzie. Nie zrealizowało się jego marzenie o pracy w dyplomacji, ale i tak z pensją 250 zł wiodło mu się nieźle. Wynajął mieszkanie, zamówił meble w stylu góralskim. Układające się życie przerwał wybuch wojny. Jako obywatel amerykański mógł wyjechać z Polski, ale nie chciał zostawić narzeczonej. Ślub z nią wziął 1 października 1939 r., w dniu wkroczenia Niemców do Warszawy.
Płodny autor
Czas okupacji to wstydliwy okres w życiu Szklarskiego. Już w grudniu 1939 r. podjął pracę w polskojęzycznej prasie wydawanej przez Niemców. Pracował w tygodniku „7 Dni”, „Nowym Kurierze Warszawskim” oraz tygodniku „Fala”. Pod pseudonimem Alfred Murawski pisywał sensacyjno-przygodowe opowiadania i powieści: „Żelazny pazur”, „Krwawe diamenty”, „Tajemnica grobowca”, „W szponach gangsterów”. Produkował opowiadania miłosne („Miłość pani Toli”) i erotyczne, satyryczne, obyczajowe, a nawet science fiction („Tajemnica robota”). Był bardzo pracowity, należał do najpłodniejszych autorów „7 Dni” i „Fali”. Te jego teksty współcześni krytycy oceniają jako proste i sztampowe. Nie było w nich żadnych odniesień do trwającej wojny czy okupacji, miały być czystą rozrywką dającą czytelnikowi chwilę zapomnienia w trudnych czasach.
Nasuwa się pytanie, co skłoniło go do podjęcia takiego, powszechnie wszak potępianego, zatrudnienia? - Wytłumaczenia mogą być dwa. Po pierwsze jako inteligent miał podczas okupacji kłopoty ze znalezieniem zajęcia. W dodatku chorował na gruźlicę, więc praca fizyczna nie wchodziła w grę. Po drugie on sam twierdził, że pracę w gadzinówkach podjął na polecenie podziemia, a jego zadaniem było przekazywanie informacji o tym, co się dzieje w redakcjach - mówi Jarosław Molenda.
O tym, że Szklarski nie uważał swojej pracy w gadzinówkach za coś złego świadczyć może fakt, że tuż po wybuchu powstania warszawskiego zgłosił się do walki (mimo że na Ochocie została jego żona z trzymiesięczną córką). Został przyjęty do batalionu „Zaremby”, a potem „Pioruna”. Oddział ten bronił barykady na skrzyżowaniu ulic Wspólnej i Emilii Plater. Szklarski pełnił służby, czuwał przy barykadzie, walczył z bronią w ręku (podobno dobrze strzelał). A barykada przy Wspólnej przetrwała niezdobyta do kapitulacji.
Wyrok - osiem lat
Szklarski nie chciał iść do niewoli. Ukrył się w szpitalu, z rannymi wyszedł z miasta i przedostał się do Krakowa. Odnalazł żonę i córkę. Wydawać by się mogło, że jego udział w walce miał stanowić swoiste odpokutowanie przewin związanych z pracą w gadzinówkach. Tymczasem w grudniu 1944 r. Szklarski zamieścił duży tekst o powstaniu zatytułowany „Z dni grozy. Konająca stolica” w… tym samym gadzinowym „Nowym Kurierze Warszawskim”, w którym pisywał wcześniej. Na jego obronę trzeba powiedzieć, ze dobrze napisany artykuł przedstawiał przeżycia cywilnych mieszkańców Warszawy i zawierał nawet pozytywne wzmianki o powstańcach.
W styczniu 1945 r. Szklarscy przenieśli się do Katowic. Alfred został zatrudniony w biurze prasowym Urzędu Wojewódzkiego, a potem Centralnego Zarządu Przemysłu Węglowego. Okupacyjną przeszłość trzymał w tajemnicy. Wydaje się, że swoją przyszłość wiązał z prasą, bo w 1946 r. został sekretarzem redakcji „Świata Górnika”, a w 1947 „Metalowca”. Rozpoczął też współpracę z tygodnikiem „Co Tydzień Powieść”, zamieszczającym sensacyjno-przygodowe opowiadania i powieści (publikował w nim także młody Stanisław Lem).
W tym ostatnim piśmie Szklarski (pod pseudonimem Fred Kid) zamieszczał utwory podobne do tych, jakie pisywał w czasie okupacji. Była to literatura przygodowa: „Tajemnica Ituri”, „Ostatni skalp Nawaja”, „Piraci ringu”. Ale próbował też poważniejszej twórczości, pisząc (jako Alfred Bronowski) cztery powieści poświęcone okupacyjnej martyrologii Polaków (m.in. „Trzy siostry” i „Cień na murze”). W 1948 r. jako Fred Garland wydał natomiast powieść „Tomek w tarapatach”. Zapowiadała ona późniejszy cykl podróżniczy, który przyniesie sławę autorowi.
I znowu w miarę dobrze układające się życie przerwał los. W 1948 r. Szklarski przeczytał w gazecie notatkę o ściganiu kolaborantów prasowych z czasu okupacji, następnie zaś sam zgłosił się do prokuratora. W procesie twierdził, że do pracy w gadzinówkach skierowało go podziemie. Sąd nie dał temu wiary i w styczniu 1949 r. skazał go na osiem lat więzienia. Wyrok pisarz odbył w Warszawie oraz w Ośrodku Pracy Więźniów w Strzelcach Opolskich. Za dobre sprawowanie został zwolniony po pięciu latach.
Filmowy potencjał
Wrócił na Śląsk i dostał posadę kierownika Bazy Autobusowo-Tramwajowej w Bytomiu. Nie była to jego wymarzona praca, więc, gdy tylko nadarzyła się okazja przeniósł się do Wydawnictwa Górniczo-Hutniczego. W 1957 r. wydawnictwo zmieniło nazwę na Śląsk, a Alfred pracował w nim aż do emerytury w 1977 r. Jako że ciągnęło go do pisania, wieczorami zaczął tworzyć powieść podróżniczo-przygodową dla młodzieży, wzorowaną trochę na „W pustyni i w puszczy” i książkach Juliusza Verne’a. Jej bohaterem był odważny chłopiec z Warszawy, Tomek Wilmowski, który w 1902 r. wyrusza na spotkanie z ojcem zajmującym się chwytaniem zwierząt do ogrodów zoologicznych. Razem z przyjaciółmi - podróżnikiem Janem Smugą i marynarzem Tomaszem Nowickim - przeżywa niezwykłe przygody w Australii.
„Tomek w krainie kangurów” ukazał się w 1957 r. i wbrew oczekiwaniom nie zdobył popularności. Dopiero po zmianie ilustratora i szaty graficznej kolejny tom „Przygody Tomka na Czarnym Lądzie” z 1958 r. zrobił furorę. Egzotyczne przygody nastolatka, który poluje na dzikie zwierzęta, walczy ze złoczyńcami, podróżuje po Afryce, Ameryce i Azji trafiły w gusta młodzieży.
Co dwa lata spod jego pióra (a konkretnie - maszyny do pisania) wychodził kolejny tom. Pisarz nie ruszał się ze swojego domu w Katowicach, wiedzę o przyrodzie i krajobrazie opisywanych krajów czerpiąc z książek, czasopism i encyklopedii. Dziś opisy roślin i świata zwierzęcego rażą dydaktyzmem, wtedy były pocztówką z egzotycznych krajów. Do 1987 r. Szklarski napisał osiem „Tomków”, po jego śmierci pojawiły się jeszcze dwa, napisane przez współpracowników w oparciu o notatki autora.
Jarosław Molenda: - Popularność cyklu Szklarskiego była ogromna. Wydawano go w dużych nakładach, miał wiele tłumaczeń, liczba egzemplarzy szła w miliony. Młodzież wręcz pochłaniała książki, co mogę potwierdzić własnym doświadczeniem. Dziś nadal są one wydawane. Czy się zestarzały? Ja widzę w nich potencjał filmowy. To przecież świetny materiał na wysokobudżetowy serial netfliksowy, z atrakcyjnymi plenerami i przygodami. On dałby książkom o Tomku drugie życie.