Nic bardziej kuriozalnego nie znajdziecie w politycznym akwarium ostatnich dni niż dyskusja wokół tekstu Renaty Grochal w „Newsweeku”. Otóż, mówiąc najprościej, jeden z dawnych działaczy partyjnych - związany kiedyś z dzisiejszą partią władzy - opowiedział znanej dziennikarce o przypadkach przestępstw przeciwko wyborom. Jaka powinna być jedyna logiczna decyzja odpowiednich organów państwa?
Śledztwo w sprawie możliwości popełnienia przestępstwa przeciw demokracji. Na zdrowy rozum w tego rodzaju sytuacji, w zdrowym systemie politycznym, nie ma do roboty nic więcej niż nagłośnić i potępić działania przeciwko wyborom, żeby takie „zabawy”, jeśli miały miejsce, nikomu więcej nie przyszły do głowy.
Z tego punktu widzenia obecne czy dawne barwy partyjne sygnalizatora nie mają znaczenia. A co się stało w Polsce? Rozpętała się dyskusja pod tytułem, czy mówienie o takich sprawach nie szkodzi wizerunkowi Polski. Nigdy wcześniej bym w to nie uwierzył, ale poważni eksperci i politycy poszukiwali przez kilka dni argumentów za tym, że mówienie o sprawie to jakieś wykroczenie. Dla jednych świat stanął na głowie z powodu mączki z robaków, dla mnie stanął na głowie z powodu odkrycia, jak powszechna jest u nas polityczna dulszczyzna.
Mam nadzieję, że przypadek opisany przez Renatę Grochal jest odosobniony, mam nadzieję, że jednak któryś z organów państwa zareaguje i posprawdza podane publicznie tropy. Nie mam już jednak nadziei jeśli chodzi o stosunek do wyborów większości rządzącej. O ile nie ma powodów, by mówić w Polsce o masowych fałszerstwach w procesie głosowania, to jeśli chodzi o kampanię wyborczą - w Polsce nie ma już uczciwych wyborów. Rozumiem, że nie ma potrzeby przypominać, że wybory to nie tylko głosowanie i liczenie głosów, ale także przykładowo kampania wyborcza. Rozumiem, że nie trzeba też wykazywać, że kampania ma wpływ na wynik wyborów, jedyne co, to trudno go uściślić w statystycznym sensie.
Otóż o tym to już nie trzeba pisać na Twitterze, ale krzyczeć: Polska staje się państwem, w którym spokojnie egzystują sobie zjawiska, które przed laty potępialiśmy na Janukowyczowskiej Ukrainie. Jesteśmy państwem, w którym zmienianie prawa wyborczego pod zamówienie polityczne stało się normą, w którym niespodziewanie się przesuwa terminy wyborów w trakcie biegnącej kadencji, mąci przy finansowaniu kampanii, organizuje wybory kopertowe i wszystko to idzie oficjalnie przez Sejm. Otóż mam do powiedzenia wszystkim Dulskim, że jeden czy dwa twitty w mediach społecznościowych nie zmieniają niczego w tym, że wszyscy, których to na świecie interesuje, doskonale wiedzą o systemowym psuciu prawa wyborczego w Polsce przez obóz władzy na korzyść obozu władzy. I to się nadaje do prasy, zanim będzie za późno.