Władysław Strzemiński to artysta światowej sławy. Należy do najwybitniejszych przedstawicieli awangardy. Dziś jest patronem łódzkiej Akademii Sztuk Pięknych, a Andrzej Wajda nakręcił o nim film „Powidoki” z Bogusławem Lindą w roli głównej.
Życie Władysława Strzemińskiego to gotowy scenariusz filmowy. Urodził się w Mińsku, dziś stolicy Białorusi, 21 listopada 1893 roku, jako najstarszy z trójki dzieci Maksymiliana i Ewy z Olechnowiczów. Jego ojciec był rosyjskim oficerem. Chciał, by syn poszedł w jego ślady. Władysław miał 11 lat, gdy wysłano go do Korpusu Kadetów im. Aleksandra II w Moskwie. Po siedmiu latach zaczął naukę w Wojskowej Szkole Inżynieryjnej w Petersburgu. Skończył ją jako oficer - saper. Dostał przydział do I Dywizji Kaukaskiej. Gdy wybucha I wojna światowa Strzemińskiego wysyłają na front, do twierdzy Osowiec. Jak później wspominał było to miejsce głodu, smrodu i powszechnie pleniącej się wszawicy.
Artysta z przypadku
Strzemiński walczy na froncie. Jego oddział dociera do miejscowości Pierszaje na Białorusi. W okopach przypadkowo wybuchł granat. Wielu żołnierzy zginęło.
Władysław Strzemiński przeżył, ale został inwalidą. Stracił dwie trzecie prawej nogi, połowę lewej ręki, miał uszkodzone prawe oko. Nie widział na nie. Ranny Strzemiński trafia do szpitala im. Prochowa w Moskwie. Tam z nudów zaczyna rysować. Poznaje też młodą pielęgniarkę z którą rozmawia o sztuce. Nazywała się Katarzyna Kobro. Strzemiński pewnie wtedy nie przypuszcza jak wielkie znaczenie w jego życiu odegra ta kobieta.
Katarzyna Kobro urodziła się w 1898 r. w Moskwie. Jej matka Eugenia Rozanow był Rosjanką, a ojciec Mikołaj von Kobro z pochodzenia Niemcem. W 1900 r. Katarzyna opuściła Moskwę i z rodzicami wyjechała na Łotwę. Tu skończyła gimnazjum, zdała maturę. Gdy wybuchał wojna została sanitariuszką. Po spotkaniu w moskiewskim szpitalu drogi Katarzyny Kobro i Władysława Strzemińskiego się rozchodzą. Jednak nie na długo. Katarzyna zaczyna naukę w moskiewskiej Szkole Malarstwa, Rzeźby i Budownictwa, która po wybuchu rewolucji zostaje przekształcona w Wolne Pracownie Artystyczne. Tu ponownie spotyka Strzemińskiego. Razem wyjeżdżają do Smoleńska. Tam szybko stają się czołówką awangardy artystycznej. W 1920 r. biorą ślub cywilny.
- Po ślubie rodzice postanowili jechać do Paryża - opowiadała nam przed laty ich córka Nika Strzemińska, która zmarła w 2001 r. - Matka oddała swe kosztowności, żeby przedostać się za granicę. Ale zatrzymano ich i osadzono w areszcie. Uznano, że są sowieckimi szpiegami.
W końcu ich zwolniono. Pojechali do Wilna, gdzie mieszkali rodzice Strzemińskiego. Kobro czuła się tam źle. Była przecież Rosjanką. Nie umiała mówić po polsku, a wtedy po wojnie polsko - sowieckiej w Wilnie panowały silne nastroje antybolszewickie.
Katarzyna Kobro, by dostać polskie obywatelstwo bierze z Władysławem ślub w kościele katolickim, choć sama jest wyznania prawosławnego. Pobierają się w Rydze. Później wracają do Polski. Mieszkają w Szczekocinie i Brzezinach. Między 1928 - 1931 rokiem Władysław Strzemiński uczy rysunku w szkole w Koluszkach. Jak później w książce „Sztuka, Miłość i Nienawiść” napisała Nika, lata spędzone w Koluszkach były najszczęśliwszymi w małżeństwie jej rodziców.
- Matka wciąż nie mówiła dobrze po polsku - opowiadała nam Nika Strzemińska. - Dopiero po 7 - 8 latach poznała język polski na tyle dobrze, że mogła uczyć w liceum i szkole gospodarczej w Łodzi.
Władysław Strzemiński jest inwalidą. Chodzi o drewnianych szczudłach. Wymaga stałej opieki. Katarzyna Kobro musiała mu kroić, smarować chleb, temperować ołówki, nabijać blejtramy. Nie dosyć, że zajmowała się osobą niepełnosprawną, to na dodatek artystą. W domu Strzemińskich ciągle brakowało pieniędzy. Farby, płótno, metal na rzeźby, to wszystko kosztowało dużo.
- Rodzice mimo, że mieszkali w Koluszkach i Łodzi cały czas pozostawali w centrum europejskiej awangardy - zapewniała Nika Strzemińska.
Do Łodzi Kobro i Strzemiński przyjeżdżają w latach 30. XX wieku i od tego czasu niemal całe ich życie jest związane z tym miastem. Już wtedy są członkami grupy „a.r” (artyści rewolucyjni), którą sami stworzyli. Należy też do niej Henryk Stażewski. Później dołączył do nich także Julian Przyboś. Tu tworzy słynny „Alfabet Strzemińskiego” - typografię składającą się z geometrycznych kształtów, pozakrzywianych linii.
Dr hab. Artur Zaguła, historyk sztuki, wicedziekan Wydziału Budownictwa i Architektury Politechniki Łódzkiej twierdzi, że Władysław Strzemiński nie przez przypadek osiedlił się w Łodzi.
- Łódź stała się jego wyborem - wyjaśnia. - Gdy mieszkał w Koluszkach postrzegał Łódź jako duży ośrodek, który nie posiada silnego, własnego środowiska artystycznego. Pomyślał więc, że to dobre miejsce, żeby ten nowoczesny nurt sztuki tutaj wprowadzić. Poza tym pod koniec lat 20. miastem rządziła ekipa lewicująca. Kulturą kierował Przecław Smolik. Dawało to możliwość rozwoju ludziom o innych poglądach niż prawicowe czy centrowe.
Artur Zaguła uważa, że Strzemiński miał zawsze duże ambicje, był ponadprzeciętny. Nie chciał zostać nikomu nie znanym artystą.
- Z jednej strony zdawał sobie sprawę, że jest ograniczony zewnętrznymi warunkami, ale mimo tego jego ambicje sięgały wysoko - dodaje dr Zaguła.
Władysław Strzemiński miał opinię lewicowego artysty, o komunizujących poglądach. Artur Zaguła nie do końca z tym się zgadza.
- Jego poglądy można określić jako lewicujące, ale nie komunizujące - wyjaśnia. - Będąc w Rosji zobaczył jak funkcjonuje komunizm. Gdyby był w zgodzie z tym ustrojem to zostałby w Związku Radzieckim. Ale on wraca do Polski, nielegalnie przekracza granice. Trafia przez to nawet do aresztu.
Zdaniem wielu historyków sztuki ko niec lat 20. i początek 30. to najlepszy okres w zawodowym, ale i prywatnym życiu Strzemińskiego i Kobro. W 1932 r. Władysław Strzemiński otrzymuje Nagrodę Artystyczną Miasta Łodzi. Ale przyznanie jej właśnie Strzemińskiemu nie wszystkim się podobało. Podkreślano, że dopiero od roku mieszkał w Łodzi. Nie wszystkim podobało się również to co robił.
- Hańba wywrotowcom w sztuce! - krzyczał podczas wręczania nagrody Strzemińskiemu Wacław Dobrowolski, kierownik szkoły malarstwa i rysunku. Dziennikarze podkreślali, że nagrodę dostał jeden z „najbardziej krańcowych modernistów”. Strzemiński otrzymał wtedy dużą jak na tamte czasy kwotę, 10 tysięcy złotych. Wiele zmieniło to w jego życiu. Uzyskał pewną niezależność finansową.
- Twórczość Strzemińskiego była ważna na wielu polach - zapewnia dr Artur Zaguła. - Był nie tylko artystą, ale również animatorem różnych działań. Krytykiem sztuki, pisał recenzje i artykuły.
Rzeźby na wysypisku
Nika, jedyne dziecko Kobro i Strzemińskiego, przychodzi na świat w Łodzi, 6 listopada 1936 r. Strzemińscy mieszkali wtedy przy ul. Srebrzyńskiej, na łódzkim osiedlu im. Montwiłła Mireckiego.
- Byłam dzieckiem bardzo chorowitym, wymagającym stałej opieki - mówiła nam Nika Strzemińska. - Dlatego matka zajęła się całkowicie mną. Zostawiła sztukę.
Kiedy na świat przyszłą Nika zaczęły się psuć stosunki między Kobro i Strzemińskim. Wielkie uczucie wygasło. Gdy wybucha II wojna światowa Strzemińscy postanawiają uciekać na wschód, do Wilejki, do rodziny Władysława.
- Ojciec ze szczudłami pod pachą nie niósł nic - przypominała sobie obrazy z przeszłości Nika Strzemińska. - Matka tachała mnie, skromne bagaże. Kiedy dotarliśmy do Wilejki, rodzina ojca uciekła przed Rosjanami. My tam zostaliśmy.
To były straszne miesiące. Strzemińscy nie mieli nic. Ludzie dali im rozwalające się, dziurawe łóżko, siennik. Katarzyno Kobro, by zarobić trochę pieniędzy, woziła sankami drzewo z lasu. A mróz sięgał 40 stopni.
- Mama miała zacięcie przyrodniczo - medyczne - opowiadała Nika Strzemińska. - Kiedyś chciała nawet studiować stomatologię. Była uzdolniona manualnie, wiec robiła masaże starszym schorowanym ludziom, wycinała im wrośnięte paznokcie. Dostawała za to mleko i makaron dla mnie. Matka przez ten cały czas, mimo wielkiego mrozu, chodziła bez pończoch. Nie zabrała ich ze sobą, a tam nie można było ich kupić. Później miała na nogach takie sine placki, ślady po odmrożeniach.
Po kilku miesiącach w Wilejce udało się im wrócić do Łodzi. Ich mieszkanie na osiedlu im. Montwiłła Mireckiego zajmowali już Niemcy. Strzemińscy zamieszkali na ul. Wyspiańskiego, koło Dworca Kaliskiego. Dostali pokój u ucznia Strzemińskiego. Okazało się, że prace Władysława Strzemińskiego zostały w piwnicy ich dawnego domu przy ul. Srebrzyńskiej, a rzeźby jego żony wywieziono na wysypisko śmieci. Katarzyna Kobro chodziła po łódzkich wysypiskach śmieci i szukała swoich prac. Odnalazła część rzeźb. Oczyściła je, zapakowała na dorożkę i przywiozła do domu. Udało się też odzyskać prace Strzemińskiego. Katarzyna zabrała je od Niemców i schowała w piwnicy domu przy ul. Wyspiańskiego. Tam przetrwały wojnę. Pomogła jej w tym siostra Wera.
Poróżnił ich jeden podpis
Stosunki między Strzemińskim, a Kobro stawały się coraz gorsze. Gdy wrócili do Łodzi Katarzyna Kobro popisała tzw. rosyjską volkslistę. Niemcy przeznaczyli ja dla Rosjan, którzy nie mieli komunistycznych poglądów. Dla tzw. białych Rosjan. Dzięki temu dostawała większe racje żywnościowe. Zmniejszało to także ryzyko deportacji. Podpis na takiej liście wiązał się z wpisaniem na nią całej rodziny. Także Niki i Władysława. Katarzyna nie konsultuje podpisania dokumentu z mężem. Strzemiński nie może się z tym pogodzić. Do końca życia miał żal do żony.
- Ojciec był wielkim polskim patriotą - wyjaśniała Nika Strzemińska. - I przez cały czas zarzucał sobie, że podpisując tę listę dopuścił się pewnego rodzaju zdrady. Matka nie miała takich wyrzutów. Ona czuła się Rosjanką. Bez oporów podpisała listę.
Ta rosyjska volkslista bardzo poróżniła artystów. Wielka miłość zaczęła się zmieniać w wielką nienawiść.
- Dla Strzemińskiego najważniejsze była wolność artystyczna i wolność człowieka - wyjaśnia Artur Zaguła. - Dlatego wcześniej nie został w komunistycznej Rosji, a następnie został wyrzucony z socjalistycznej szkoły plastycznej. Podpisując tę listę i nie konsultując tego z nim, Kobro zanegowała jego wolność osobistą.
Niemiecką volkslistę podpisała siostra Katarzyny, Wera. Mieszkała w Poznaniu. Kobro pojechała do niej z Niką. Władysław był temu przeciwny.
Konflikt między Strzemińskim i Kobro narastał. Zaczęło dochodzić do rękoczynów. Ich córka wspominała, że ojciec bił matkę szczudłem. Ale ona nie reagowała. Po latach zastanawiała się dlaczego tak reagowała. Może dlatego, że zawsze chciała być lojalna wobec męża?
- Były to dwie silne osobowości, trudno było się im podporządkować - uważa dr Zaguła.
Zbliżał się koniec wojny. W domu Strzemińskich nie było węgla i drzewa na opał. Artysta zaczął wyrzucać żonie, że ma baronowskie fanaberie. Krzyczał, że nie zadbała o to, żeby było na czym ugotować dziecku jedzenie. Wtedy Katarzyna Kobro zeszła do piwnicy. Długo tam stała w milczeniu, w końcu złapała siekierę i porąbała swoje rzeźby. Ich szczątki wrzuciła do wiadra i wyniosła na zewnątrz. Ugotowała córce zupę.
- Przez wiele lat gdy pytano mnie co stało się z drewnianymi rzeźbami matki, nie chciałam o tym mówić - zdradziła Nika Strzemińska. - Wtedy wydawało mi się, że to rzuca złe światło na nią.
Skończyła się wojna. Strzemińscy wrócili do swego mieszkania przy ul. Srebrzyńskiej. Władysław zaczął wykładać w łódzkiej Wyższej Szkole Plastycznej. Poprosił o rehabilitację za odstępstwo od narodowości polskiej. Tłumaczył, że podpisał rosyjską volkslistę, by uchronić swój dorobek. Katarzyna Kobro po wojnie nie miała pracy. Nie wystąpiła tak jak mąż o rehabilitację. Uważała, że jest Polką, ale narodowości rosyjskiej, więc nie ma o co prosić.
- Miałam 11-12 lat, gdy ojciec wyprowadził się z domu - opowiadała Nika Strzemińska. - Wytoczył matce sprawę o pozbawienie praw rodzicielskich nade mną.
Katarzyna Kobro bardzo przeżywała te rozprawy. Ale w końcu to jej przyznano prawo opieki nad Niką. Nadszedł rok 1948. Katarzyna Kobro zaczęła znów tworzyć. Ale wtedy w ich domu pojawił się milicjant. Wypytywał sąsiadów o Katarzynę Kobro. Okazało się, że rzeźbiarkę oskarżono o odstępstwo od narodowości polskiej. Choć tłumaczyła, że jest z pochodzenia Rosjanką, skazano ją za to na sześć miesięcy więzienia. Wtedy sprzedała łódzkiemu Muzeum Sztuki obraz Tytusa Czyżewskiego, który kiedyś dostała od artysty i wynajęła adwokata. Odwołała się od wyroku. Przepis na podstawie, którego ją skazano, zinterpretowano tym razem tak, że została uniewinniona. Ale los dalej nie uśmiechał się do Katarzyny Kobro. Nie mogła znaleźć pracy.
Kiedy w Związku Plastyków zapytano czy można jej powierzyć katedrę rzeźby w Wyższej Szkole Plastycznej, najmocniej zaprotestował Władysław Strzemiński. Stwierdził, że nie godzi się powierzać takiego stanowiska osobie, która wynaradawia swoje dziecko.
- Matka szyła więc maskotki - wspominała Nika Strzemińska. - Kotki, pieski, laleczki. Sprzedawała je najpierw w sklepie związku plastyków. Ale potem dopatrzono się, że nie jest jego członkiem, więc nie mogła tam dostarczać maskotek. Sprzedawała je pokątnie znajomym.
Wreszcie w 1949 r. dostała pracę w pierwszej szkole TPD w Łodzi. Uczyła w niej rosyjskiego i rysunku. Ale szczęście nie trwało długo. Wracając kiedyś z rady pedagogicznej dostała krwotoku z narządów rodnych. Kilka dni później lekarze stwierdzili u niej nie operacyjny nowotwór.
- W lipcu mama znalazła się na oddziale onkologii, ale we wrześniu wróciła do domu - opowiadała Nika. - Lekarze byli bezradni.
Nika miała wtedy 14 - 15 lat. Sama musiała opiekować się umierającą matka. Robiła jej zastrzyki z morfiny. Kilka dni przed śmiercią Katarzynę Kobro zabrano do domu dla nieuleczalnie chorych. Tam umarła, 21 lutego 1951 r.
- Po śmierci mamy nie chciałam iść do ojca - wspominała Nika Strzemińska. - Znalazłam się w sierocińcu dla dzieci ofiar holocaustu. Nie wiem dlaczego tam trafiłam, bo przecież z nie miałam z Żydami nic wspólnego. W sierocińcu było tak źle, że uciekłam do ojca. Choć bardzo to przeżywałam.
Strzemiński nie wykładał już w Wyższej Szkole Plastycznej. Uznano, że jest niebezpieczny politycznie. Nie może podporządkować się regułom socrealistycznej sztuki. Maluje tkaczki, chłopki, ale realizuje to we własny sposób.
- Nie chciał naginać swej wolności artystycznej - tłumaczy dr Zaguła.
Strzemiński zaczyna pracować jako dekorator wystaw sklepowych. Wielki artysta skakał na jednej nodze i ozdabiał witryny.
- Kiedyś widziałam, że po drugie stronie witryny stoi grupa młodzieży i krzyczy na ojca: kuternoga - opowiadała Nika Strzemińska. - Pamiętam, że bardzo mnie to zabolało.
W maju 1951 r. Władysław Strzemiński stracił na ulicy przytomność. Trafił do szpitala. Stwierdzono u niego gruźlicę. Do domu już nie wrócił. Zmarł 28 grudnia 1952. Po jego śmierci Nika Strzemińska znów znalazła się w domu dziecka. Nie została tak jak rodzice artystką. Skończyła medycynę, była lekarzem psychiatrą. Zmarła na nowotwór 13 października 2001 roku, w Warszawie. Została pochowana w grobie matki, na cmentarzu na Dołach w Łodzi. Jej ojciec spoczywa na łódzkim Cmentarzu Starym.