Od pierwszego wydania Gazety Krakowskiej minęło 75 lat. Dziękujemy, Czytelnicy!
Ciepły, wilgotny od drukarskiej farby numer wzięła do ręki jeszcze tego dnia. Był wieczór, 14 lutego 1949 roku. Redakcja pracowała na trzecim piętrze Pałacu Prasy przy ulicy Wielopole w Krakowie i te trzy piętra dzieliły ją od drukarni, która zaraz miała przelać na papier artykuły pierwszego numeru „Gazety Krakowskiej”.
- Zeszliśmy po schodach, gdy maszyna rotacyjna już pracowała. Był niepokój i obawa, czy wszystko będzie w porządku, czy nie wkradł się żaden błąd. Gdyby tak się stało, nie zostalibyśmy w redakcji na dłużej - opowiadała Józefa Piotrowska-Strigl, która z gazetą była związana od jej pierwszego numeru do 2022 roku i niemal - nie ma w tym stwierdzeniu cienia przesady - ostatnich dni życia.
Losy jej drogi zawodowej to historia tego tytułu. Ziuta - jak wszyscy w zespole redakcyjnym przez te lata się do niej zwracali - pracowała we wszystkich działach gazety, oprócz partyjnego i rolnego, a ze względu na zainteresowania muzyką chętnie pisała o kulturze.
Równocześnie pracowała jako asystent na Wydziale Dziennikarstwa, którego organizatorem był Arnold Mostowicz. To on, pierwszy naczelny „Gazety Krakowskiej”, skierował ją do pracy w redakcji.
Pierwszy numer miał trafić do czytelników nazajutrz, we wtorek. Poniedziałek oznaczał mobilizację, zdenerwowanie. Po redakcji między pracownikami gazety pętali się mężczyźni w mundurach. Cenzura pilnowała, aby nic nie umknęło dziennikarzom, którzy mieli pisać dla partii, ani też nie wydrukowali żadnego błędu. Za błędy polityczne można było wylecieć. A w tym samym numerze miały się ukazać również trzy materiały Piotrowskiej-Strigl.
- Miałam żal, że artykuł o powstaniu Towarzystwa Fotograficznego skrócono mi do krótkiej informacji - opowiadała.
W zespole redakcyjnym nie brakowało przedwojennych nazwisk. Redaktor naczelny Arnold Mostowicz uważał, że poza gazetą nie ma życia. Światła „Krążownika” przy Wielopolu gasły o świcie. Bardziej niż zegar rytm pracy wyznaczał stukot maszyn do pisania i klekot linotypu.
- Wyszliśmy z redakcji nad ranem, już robiło się jasno- opowiadała Ziuta. - Zmęczeni usiedliśmy na ławce na Plantach. Kiedy kolega poszedł do domu, a ja zostałam sama, zaczepiło mnie dwóch milicjantów. Wypytywali, co o tej porze tam robię i nie chcieli uwierzyć, że wyszłam z pracy. Pewnie podejrzewali, że jestem panienką lekkich obyczajów. Ale w pewnej chwili jeden z nich - charakterystyczny, wysoki, rudy - odparł: zostaw ją, ona śmierdzi. Po kilku latach okazało się, że był absolwentem technikum poligraficznego. Czuł ode mnie zapach farby drukarskiej.
Zestaw obowiązkowy
Po trudnych latach pięćdziesiątych kolejna dekada przyniosła dziennikarzom bliski kontakt z czytelnikami. Do redakcji przychodziły setki listów, gazeta zaś utrzymywała oddziały w każdym powiecie ówczesnego województwa krakowskiego. Po reformie administracyjnej w latach siedemdziesiątych działała w trzech mniejszych województwach - krakowskim, tarnowskim i nowosądeckim, ale już pod zmienionym szyldem jako „Gazeta Południowa”.
- Warto podkreślić, że praktycznie do końca lat sześćdziesiątych wieku istniała tzw. prenumerata instytucjonalna. Gazetę abonowały wszystkie szkoły, biblioteki, zakłady pracy - zwraca uwagę medioznawca dr Zbigniew Bajka. - Od lat siedemdziesiątych, kiedy zaczęły działać Wiejskie Kluby Prasy i Książki „Ruch”, gazeta jako organ Komitetu znajdowała się w podstawowym zestawie prasy, do bezpłatnego korzystania przez bywalców tych klubów. Istotne było to, że miała przez wiele lat swoich korespondentów w każdym powiecie. Odnotowywała wszystkie istotne wydarzenia w regionie - polityczne, społeczne i kulturalne - w miastach powiatach, gminach, oczywiście, jeśli zezwalała na to cenzura. Promowała lokalne inicjatywy, zwłaszcza kulturalne, w tym ciekawych twórców, pisarzy, poetów. Wspierała lokalny sport, patronowała licznym imprezom sportowym organizowanym zwłaszcza przez Ludowe Zespoły Sportowe - dodaje.
Lata siedemdziesiąte oznaczały też częściową odwilż. Wreszcie można było pisać na tematy, które dotąd były tabu - jak zanieczyszczenie miasta, stan komunikacji miejskiej, ciasnota w akademikach. „Krakowska” otwierała się coraz bardziej na Kraków i jego problemy.
Ale te pierwsze zmiany miały być dopiero zapowiedzią prawdziwej rewolucji, przedsmakiem wolności. Minęło wiele lat, zanim sen o wolnej, niezależnej od partii prasie mógł się spełnić. Ale kiedy to nastąpiło, „Krakowska” okazała się fenomenem na skalę bloku sowieckiego.
Fenomen Maćka
Pracę redakcji odmienił w 1980 roku uznany reporter telewizyjny. Maciej Szumowski - cichy, w lekko poszarpanym swetrze, spacerował po redakcji ze szklanką kawy z postawioną na sztorc łyżeczką i szybko przechodził na „ty”.
Gazeta pod jego kierunkiem - chociaż formalnie była pismem PZPR poddanym cenzurze - wywalczyła sobie niezależność, wróciła do korzeni prawdziwego, rzetelnego dziennikarstwa, które koncentrowało się na przekazywaniu czytelnikowi informacji bez względu na to, czy jest wygodna dla władzy czy też nie.
- Znał wartość informacji. Gdy w nocy przysłałem tekst ze strajku w bielskiej Bewelanie, gdzie po raz pierwszy hierarchowie Kościoła podjęli się mediacji, Maciek kazał zatrzymać maszyny i umieścić moją relację. Gazeta miała ją rano jako jedyna w kraju - wspominał Jerzy Sadecki, reporter, redaktor, a w kolejnych latach (1990-1994) redaktor naczelny „Gazety Krakowskiej”. - Podobnie było z groźnym konfliktem w Bydgoszczy, gdzie za plecami milicji „jacyś cywile” pobili działaczy Solidarności. Szumowski wywalczył w komitecie partii i w cenzurze druk mojej relacji zderzonej z wersją PAP i raportem Wojewódzkiej Rady Narodowej. Razem pokazywało to jak na dłoni kłamstwa i manipulacje władzy. Oprócz nas, żadna gazeta codzienna tego nie dała - dodawał Sadecki. Symbolem zmian był również wprowadzony w styczniu 1981 roku powrót do dawnej nazwy dziennika - „Gazety Krakowskiej”.
Maciej Szumowski zmienił partyjne pismo w najbardziej wiarygodny i niesłychanie poczytny tytuł prasowy w Polsce. Grupa młodych reporterów jeździła po kraju, relacjonując to, co działo się podczas „karnawału Solidarności”, śledzono i opisywano krajowe konflikty, napięcia.
Pracowano dzień i noc. „Krakowska”, która formalnie była przecież gazetą lokalną, zaczęła wykraczać poza granice województw Polski południowej, a tytuł rozchwytywano w całej Polsce. Dziennik stał się ewenementem na polskim rynku, a jego popularność wykorzystali kolejarze. Kupowali go w krakowskich kioskach za złotówkę, a w innych regionach z powodzeniem sprzedawali nawet za 150-200 zł.
Do redakcji przyjeżdżali zagraniczni ambasadorowie, z ciekawością przypatrujący się dziełu Szumowskiego.
Docierały głosy, że „Krakowską” czyta w Watykanie papież Jan Paweł II.
Ziuta wspomina, jak w gorących dniach sierpniowych przyszedł do redakcji drukarz i oznajmił, że podejmują strajk, jutro gazety nie będzie. - Maciek wpadł w szał, wściekły jak nigdy dotąd rzucił: marsz z powrotem do pracy, gazeta się ukaże! I tak się stało.
- Jak nigdy wcześniej w tym zawodzie czuliśmy głęboki sens pracy oraz ścisłą więź z czytelnikami, którzy spontanicznie doceniali naszą pracę i odwagę zespołu, często dawali wyrazy sympatii i poparcia. Legitymacja „Krakowskiej” otwierała wszystkie drzwi - opowiadał Jerzy Sadecki.
Ten czas zamknął stan wojenny.
Po 13 miesiącach i 13 dniach pracy Szumowskiego uzbrojeni żołnierze nie wpuścili Maćka, Doroty Terakowskiej - dziennikarki i pisarki, prywatnie żony Szumowskiego - oraz innych dziennikarzy do redakcji.
Było jasne, że kończy się pewna epoka.
- Już nie będę dostawał prawdziwych informacji z Polski i z mojego miasta, bo już nie ma „Gazety Krakowskiej”. A codziennie ją czytałem… - powiedział Ojciec Święty w rozmowie z zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego” Krzysztofem Kozłowskim, utwierdzając we wcześniejszych domysłach.
Gazeta na wolnym rynku
Zespół dziennikarski Szumowskiego rozszedł się, a on sam pracował jako palacz w kotłowni i stróż nocny.
- Zadałam sobie pytanie: odejść z redakcji czy zostać? Odpowiedział mi Maciej Szumowski: zostań i rób swoje. I posłuchałam - opowiadała Piotrowska-Strigl.
Surowa cenzura wróciła na kolejnych parę lat. Swobodniej na łamach można było pisać dopiero pod koniec lat 80. W 1990 roku partyjni stróże słowa zniknęli na dobre.
Do redakcji wrócił wtedy Jerzy Sadecki i objął jej stery. W miejsce dziennikarzy, którzy nadawali „Krakowskiej” ton od czasu stanu wojennego, pojawiły się świeże pióra. Młodzi dziennikarze uczyli się nowego stylu pisania, a „Gazeta” szukała swojego miejsca na wolnym rynku, pracownikom redakcji stawiając całkiem odmienne niż dotąd wyzwania.
Jak wspomina Sadecki, zadaniem redaktora naczelnego było nie tylko dbanie o jakość tekstów i atrakcyjne dla czytelników redagowanie czy inicjowanie akcji społecznych. - Musiał zajmować się mnóstwem spraw związanych z kolportażem, zarządzaniem gazetą jako firmą. Trzeba było nauczyć się na przykład prawa spółek handlowych, w czym wówczas wielu adwokatów jeszcze nie czuło się najmocniej. Należało szukać inwestorów, bo media rzucone na wolny rynek nie miały kapitału choćby na zakup komputerów. Tego raczkującego kapitalizmu - często dzikiego - uczyliśmy się na własnej skórze.
Gazeta jak wiele innych tytułów została sprywatyzowana. W 1993 roku francuski koncern Socpresse Roberta Hersanta wykupił 99,7 proc. udziałów. Kiedy sam zaczął mieć problemy na francuskim rynku, odsprzedał udziały niemieckiemu wydawnictwu Passauer Neue Presse. Od trzech lat właścicielem Polska Press Grupy jest PKN Orlen.
Zacisnęliśmy zęby
Od połowy lat 90. redakcja mieściła się przy ul. Warneńczyka w Krakowie, kierował nią wówczas (w latach 1994-2004) Ryszard Niemiec, reportażysta, były redaktor naczelny „Tempa”.
Był to czas trudny dla prasy w ogóle i tej naszej, krakowskiej - wśród głosów przewidujących rozwój wydarzeń na rynku prasowym wróżono nam krótką przyszłość. Wskazywano tytuł jako gazetę, która w dłuższej perspektywie nie utrzyma się w nowej rzeczywistości. Na problem czytelnictwa i nie najlepszej kondycji finansowej pisma nałożył się kryzys związany z siedzibą redakcji. Gazeta eksmitowana z Wielopola miała tydzień, by znaleźć dla siebie miejsce.
- Zacisnęliśmy zęby. Wydając gazetę, a jednocześnie realizując przeprowadzkę na drugą stronę Wisły, mieliśmy poczucie, że potwierdzamy wolę trwania i uchronienia się przed marginalizacją, zejściem ze sceny prasowej - mówił Ryszard Niemiec, nawet na emeryturze długo pozostawał redaktorem-seniorem „Gazety Krakowskiej”. Zmarł w marcu 2023 roku.
W tym czasie starano się poszerzyć rynek czytelniczy poprzez umacnianie oddziałów lokalnych, zwłaszcza na terenie Małopolski zachodniej. Jednocześnie na łamy zaproszono pióra znane z pism ogólnopolskich, a kierunek rozwoju konsultowano z krakowskimi prasoznawcami. - Udało nam się sprostać największemu kryzysowi, a w 1997 roku „Krakowska” okazała się najlepszym tytułem w naszym koncernie. Miarą sukcesu było podwojenie liczby czytelników - wspominał Niemiec.
Nie zaprzeczał, że był jeszcze jeden powód sukcesu. Mianowicie: odrobina szczęścia, albo jak sam o tym mówi - pomoc losu.
Do tymczasowej siedziby „GK” przy Warneńczyka zatelefonował niejaki „Gumiś” - terrorysta grożący miastu zamachami bombowymi. Przez kilka dni, za pośrednictwem dyżurującej w dziale miejskim dziennikarki, która robiła wszystko, by podtrzymać z nim kontakt, pertraktował z policją. Gazeta stała się źródłem informującym krakowian o groźbach terrorysty.
„Gumisia” po jakimś czasie złapano.
W 1997 roku redakcja mogła się przenieść do nowej siedziby, w budynku dawnej drukarni. Już przy Alei Pokoju 3 „Krakowska” otwierała nowe tysiąclecie, tam też działała przeszło 20 lat.
Dni, które zostają
Wyzwaniem dla dziennikarzy był kwiecień 2005 roku - ostatnie dni Jana Pawła II, a potem żałoba po jego odejściu. Reporterzy od rana do nocy relacjonowali nastroje krakowian zgromadzonych pod kurią, na Błoniach, w kościołach. A gdy dotarła informacja o śmierci papieża, przed redakcyjnym telewizorem płakali nawet najtwardsi redaktorzy.
Takich momentów, w których szczególnie czuć misję przyświecającą temu zawodowi, nie brakowało w kolejnych latach.
Poważnej mobilizacji wymagał od redakcji tragiczny kwiecień 2010 roku. „Krakowska” szczegółowo relacjonowała wydarzenia po katastrofie smoleńskiej, szczególnie te związane z uroczystościami pogrzebowymi Lecha i Marii Kaczyńskich na Wawelu, nie tylko do krakowskiego wydania, ale również wszystkich innych regionalnych gazet należących do grupy medialnej w całej Polsce.
- Nadzwyczajna mobilizacja, organizacja pracy redakcji sprawiły, że to był jeden z najważniejszych dni zawodowych w ogóle w moim życiu - podkreślał Tomasz Lachowicz, były redaktor naczelny (w latach 2007-2012).
W ciągu kilku godzin zespół „Krakowskiej” pracował nad artykułami do obszernego, liczącego kilkadziesiąt stron dodatku poświęconego tym wydarzeniom.
- Był to moment, w którym mieliśmy ogromne poczucie odpowiedzialności. Ale też taki czas, gdy w ogóle wszyscy przeżywaliśmy to, co się działo, a tworzenie gazety było bardzo silnie związane z wydarzeniami i współodczuwaniem. To nie było chłodne dziennikarstwo. Mieliśmy poczucie, że robimy ważne rzeczy - wspominał Lachowicz.
Gazecie pod jego kierunkiem przyświecały trzy wartości: bliskość, jakość i użyteczność. Do takich idei się odnoszono, według nich starano się prowadzić redakcyjne łamy. Hasło „Piszemy do Ciebie”, które wtedy przylgnęło do tytułu, jest z nami do dziś.
Z godziny na godzinę
Drugie dziesięciolecie XXI przyniosło dynamiczny rozwój serwisu internetowego „Krakowskiej”.
To na gazetakrakowska.pl relacjonowaliśmy już nie z dnia na dzień, a z godziny na godzinę, minuty na minutę, najważniejsze wydarzenia dla regionu, kraju, świata. Tak było choćby w 2016 roku podczas Światowych Dni Młodzieży. Spędzaliśmy ten czas między pielgrzymami, słuchając ich historii, śledząc każdy krok papieża Franciszka i dokumentując wydarzenia z jego udziałem. Nasi wysłannicy relacjonowali dla Was igrzyska olimpijskie, mistrzostwa świata w piłce nożnej i inne najważniejsze sportowe imprezy.
Od lat w internetowej wersji gazety publikujemy każdy nasz artykuł, dzięki czemu podtrzymujemy tradycję pisma, idąc jednocześnie z duchem nowych mediów. Robimy to redakcji przy ul. Zabłocie, która - jak w pierwszej siedzibie - działa na trzecim piętrze...
Minęło więc 75 lat. Gazeta jest z mieszkańcami Małopolski od lat powojennych, przez cały okres PRL, przełom 1989 roku, czas narodzin polskiej demokracji i rewolucję w tradycyjnych mediach.
I każdego dnia, który w mediach za każdym razem jest inny, bez względu na czas i formę - piszemy dla Was, Czytelników.