Katarzyna Kaczorowska

Od skrajności do skrajności. Piłsudski mówił tak, jak żył

Józef Piłsudski (1928) Fot. domana publiczna Józef Piłsudski (1928)
Katarzyna Kaczorowska

Przemoc słowna, obelgi, czasem także to, co dziś nazywamy językiem nienawiści. Piłsudski regularnie używał naładowanego silnymi emocjami języka. Potrafił szokować

Zodiakalny Strzelec podobno swoje zdanie wyraża bez ogródek, waląc między oczy, prosto z mostu i do bólu, nie zważając ani na konsekwencje, ani na ofiary ostrego języka. Józef Piłsudski przyszedł na świat 5 grudnia 1867 r., a więc pod znakiem Strzelca właśnie. W jego przypadku owa charakterystyka wydaje się pasować jak ulał.

Upadłe szmaty w Sejmie korupcji

Bojowiec Polskiej Partii Socjalistycznej, „Towarzysz Wiktor”, który w 1906 r. po klęsce rewolucji odszedł z grupą „starych” działaczy do PPS-Frakcji Rewolucyjnej, naczelnik państwa, marszałek, wódz narodu i jego ojciec, radykał i patriota.

Słowem człowiek, który nie tylko był jedną z najważniejszych twarzy skutecznej walki o odzyskanie niepodległości w 1918 r., ale też odcisnął na Polsce i polskiej scenie politycznej piętno, z którym w gruncie rzeczy Polacy i polska polityka zmagają się do dzisiaj. Publicysta polityczny, który najpierw na łamach nielegalnego „Robotnika” tłumaczył idee socjalizmu i walki o wolność, by po 1918 r. coraz wyraźniej używać języka ostro, bezpardonowo, wręcz chamsko do obrażania przeciwników politycznych.

Nie da się zresztą ukryć, że używał go skutecznie, skoro do dzisiaj jednym z najbardziej znanych i gorzkich powiedzeń Piłsudskiego o Polakach jest słynne: „Naród wspaniały, ale ludzie k...”, a narzekającym na dzisiejszy upadek obyczajów parlamentarnych wystarczy przypomnieć „Sejm korupcji” o parlamencie I kadencji, „upadłe szmaty” o posłach II kadencji, „Rzeczpospolita to wielki burdel, konstytucja to prostytutka, a posłowie to k...!” jako résumé sytuacji w kraju czy wreszcie szokujące również dzisiaj „Ja tego, proszę pana, nie nazywam Konstytucją, ja to nazywam konstytutą. I wymyśliłem to słowo, bo ono najbliższe jest do prostituty. Pierdel, serdel, burdel”.

Polityczny rozwód z towarzyszami z PPS

Jak to się stało, że człowiek, który tak tłumaczył swoją wcale nie tylko młodzieńczą fascynację polityczną: „Wreszcie rozmyślania i książki (tu zniechęcony Spencerem przeczytałem jeszcze raz Marksa) ugruntowały mnie w socjalizmie. Zrozumiałem wówczas, że nie jest on tylko ideą szlachetnych ludzi, marzących o uszczęśliwieniu ludzkości, lecz staje się realną potrzebą ogromnej masy ludu pracującego z chwilą, gdy kulturalny i społeczny rozwój umożliwia mu zrozumienie zasad tej idei”, 11 listopada 1918 r. po przyjeździe z Magdeburga do współpracowników Ignacego Daszyńskiego, premiera nowo powołanego rządu PPS, powiedział: „Wam kury szczać prowadzić, a nie politykę robić”?

Pikanterii tej wypowiedzi, która po latach żyje swoim życiem wyrwana z kontekstu historycznego, dodaje fakt, że w więzieniu w Magdeburgu władze niemieckie rozpoczęły rozmowy z Piłsudskim 31 października - w obliczu robotniczej rewolty. Delegat Urzędu Spraw Zagranicznych hrabia Harry Kessler próbował się dowiedzieć, czy przyszły marszałek Polski będzie lojalny wobec Rzeszy i zdecyduje się na współpracę przeciwko bolszewikom. Piłsudski deklaracji pisemnej wtedy nie złożył. A po wybuchu rewolucji władze zdecydowały, że przewiozą go do Berlina. Z honorami. Ba, podjęto go nawet obiadem w prestiżowej restauracji, po czym wieczorem 9 listopada specjalnym pociągiem, złożonym z parowozu i salonki pierwszej klasy, pod eskortą niemieckiego oficera i żołnierzy przewieziono do Warszawy, gdzie był już rząd powołany do życia przez socjalistów, jego dawnych towarzyszy bojowych, z którymi wziął ostatecznie polityczny rozwód.

Prawa dla Żydów, przeprosiny dla Ukraińców

Józef Piłsudski w rocznicę śmierci Aleksandra Puszkina w 1899 r. na łamach „Robotnika” pisał: „Obcą jest nam wszelka nienawiść plemienna i narodowościowa. Bojownicy wolności wszystkich krajów i narodów są naszymi braćmi. Umiemy hołd oddać wszelkiej wielkiej myśli, w jakimkolwiek języku się zrodziła, umiemy uczcić wszelkiego poetę i myśliciela, jakikolwiek naród go wydał”.

Po pokoju ryskim podpisanym w 1921 r. potrafił powiedzieć oficerom ukraińskim: „Ja was przepraszam, panowie. Ja was bardzo przepraszam, tak nie miało być”. Rok wcześniej, na łamach „Daily News”, tak tłumaczył wsparcie Polski dla Ukraińskiej Republiki Ludowej: „Jest to eksperyment. Rzecz się tak przedstawia, skoro ja - że się tak wyrażę - jestem tym, który Polskę wciągnąłem w to przedsięwzięcie, to mogę powiedzieć, że daję teraz Ukraińcom możliwości. Jeśli im się uda, to się uda, nie osiągną sukcesu, to nie będą go mieć. Są dwa sposoby, by nauczyć ludzi pływania. Wolę sposób rzucania ich na głęboką wodę i zmuszania, by pływali. To właśnie robię z Ukraińcami”.

W 1902 r. bez cienia wątpliwości pisał w liście do Kazimierza Kelles-Krauza o problemie antysemityzmu, z którym jego zdaniem w przyszłości będzie musiała się zmierzyć wolna Polska: „Bodaj że z czasem trzeba będzie cokolwiek w program (PPS) wprowadzić gwarantującego Żydom pewne prawa w owym raju polskim. (…) w tym znaczeniu, że w program można by wprowadzić punkt w postaci uchwały zjazdowej mówiącej specjalnie o Żydach, jako że mogą sobie w przyszłej Polsce zostać Żydami, jeśli im się to podoba i jako że będziemy bronili ich praw jako narodowości. No, ale to przyszłość”.

Wypowiedź pod adresem endeków, którzy nie chcieli się zgodzić na zaprzysiężenie na prezydenta Gabriela Narutowicza - „Ja też potrafię w mordę bić” - pokazuje, że Piłsudskiego nie tylko trudno było zaliczyć do antysemitów czy wrogów jakichkolwiek mniejszości, ale też raczej trudno byłoby go zaliczyć do językowych i politycznych dżentelmenów, ważących każde słowo, by ani nie urazić przeciwników, ani wojny z nimi nie wywołać.

Marszałkowi wolno było więcej?

Bożyszcze tłumów i lider - te dwa określenia najlepiej chyba oddają stosunek Polaków do Józefa Piłsudskiego, któremu wybaczono wiele i który mógł powiedzieć niemalże wszystko.

„Racja jest jak dupa. Każdy ma swoją” - wytłumaczył marszałek dziennikarzowi, gdy ten zapytał go o osławioną Berezę Kartuską, a dokładniej o Miejsce Odosobnienia, czyli - mówiąc wprost - obóz, do którego trafiali więźniowie polityczni. To szczególne więzienie powstało w 1934 r., a więc rok przed uchwaleniem konstytucji kwietniowej - na mocy której wprowadzono w Polsce system prezydencki o charakterze autorytarnym. I dwa lata po procesie brzeskim - hańbie domowej, która na ławę oskarżonych zaprowadziła przeciwników sanacji i Piłsudskiego, któremu wielu nie zamierzało wybaczać zamachu majowego z 1926 r.

W czerwcu 1930 r. powstała rok wcześniej koalicja Centrolewu na Kongresie Obrony Prawa i Wolności Ludu w Krakowie proklamowała m.in. walkę o usunięcie dyktatury Józefa Piłsudskiego, aż do zwycięstwa. Chciała też powołania „rządu zaufania”.

Obóz sanacyjny nie zamierzał jednak czekać na rozwój wydarzeń, choć oczywiście wszyscy wiedzieli, że wakacje zapewne będą martwym politycznie czasem. 30 sierpnia 1930 r. prezydent Ignacy Mościcki - swego czasu świetny i ceniony chemik - rozwiązał parlament i ogłosił wcześniejsze wybory. Już dziewięć dni później został zawiązany komitet wyborczy Centrolewu, który tworzyły: PSL-Wyzwolenie, PSL-Piast, Narodowa Partia Robotnicza, Polska Partia Socjalistyczna, Stronnictwo Chłopskie i Polskie Stronnictwo Chrześcijańskiej Demokracji.

Ale rozwiązanie parlamentu oznaczało utratę immunitetów - więc w nocy z 9 na 10 września 1930 r. aresztowano wszystkie najważniejsze postaci opozycji. Do twierdzy brzeskiej trafili między innymi ludowcy Wincenty Witos, Władysław Kiernik, chadek Karol Popiel i legendarny przywódca powstań śląskich Wojciech Korfanty.

Proces brzeski - hańba domowa

I trudno pominąć to, że akcję aresztowań przeprowadzono na wyraźne polecenie Józefa Piłsudskiego - osobiście wprowadził ostatnie poprawki na liście osób do zatrzymania. Choć przy jednej osobie ręka mu zadrżała - z listy wykreślił Kazimierza Pużaka, socjalistę z PPS, podobno tłumacząc swoją decyzję słowami: „Co by o mnie powiedziano, gdybym więźnia Szlisselburga zamknął w twierdzy”.

Proces brzeski - bo pod taką nazwą przeszedł do historii proces, który władza wytoczyła politykom opozycyjnym - jest dzisiaj nie tylko symbolem nadużyć quasi-autorytarnej władzy, choć słowo „nadużycie” wydaje się tu zbyt łagodne. To też symbol hańby domowej, parafrazując słowa Jacka Trznadla.

Wincenty Witos na procesie brzeskim nie wahał się mówić, mając rzecz jasna na myśli marszałka Piłsudskiego: „Wyznaję zasadę, że nigdy i nigdzie, w żadnym państwie nie wystarczy i dla obrony, i w każdej innej sytuacji państwa, ani klika, ani poszczególny, choćby najwięcej genialny człowiek. Ciężar ten musi wziąć na siebie całe społeczeństwo. Nie chcemy więc, żeby Polska budowana była na jednym człowieku, chcemy, ażeby budowało ją całe społeczeństwo”.

W trosce o dobro wspólne, czyli Polskę

Zaledwie dwa lata po odzyskaniu niepodległości Piłsudski w Lublinie, na obiedzie, na którym był gościem, przedstawił zebranym diagnozę: „Jednym z przekleństw naszego życia, jednym z przekleństw naszego budownictwa państwowego jest to, żeśmy się podzielili na kilka rodzajów Polaków, że mówimy jednym polskim językiem, a inaczej nawet słowa polskie rozumiemy, żeśmy wychowali wśród siebie Polaków różnych gatunków, Polaków z trudnością się porozumiewających, Polaków tak przyzwyczajonych do życia według obcych szablonów, według obcych narzuconych sposobów życia i metod postępowania, żeśmy prawie za swoje je uznali, że wyrzec się ich z trudnością możemy. (…) czeka nas pod tym względem wielki wysiłek, na który my wszyscy, nowoczesne pokolenie, zdobyć się musimy, jeżeli chcemy zabezpieczyć następnym pokoleniom łatwe życie, jeżeli chcemy obrócić tak daleko koło historii, aby wielka Rzeczpospolita Polska była największą potęga nie tylko wojenną, lecz także kulturalną na całym wschodzie”.

Ja tego, proszę pana, nie nazywam Konstytucją, ja to nazywam konstytutą. I wymyśliłem to słowo, bo ono najbliższe jest do prostituty. Pierdel, serdel, burdel - Józef Piłsudski o konstytucji marcowej uchwalonej przez polski parlament w 1921 r.

Był styczeń 1920 r., za osiem miesięcy, w sierpniu, rozegra się jedna z najważniejszych bitew w historii świata - Bitwa Warszawska, która postawi tamę Armii Czerwonej i ocali powstałe po I wojnie światowej państwo polskie.

Ale jednym z najgłośniejszych i zarazem wyjątkowo gorzkich przemówień Piłsudskiego jest to, które wygłosi ł 3 lipca 1923 r. w Sali Malinowej hotelu Bristol w Warszawie.

Karła cień jak nieodłączny druh

To przemówienie porusza do dzisiaj i zapewne wielu polityków współczesnych podpisałoby się pod nim obiema rękami, tym bardziej więc warto oddać głos Marszałkowi: „Był cień, który biegł koło mnie - to wyprzedzał mnie, to zostawał w tyle. Cieniów takich było mnóstwo, cienie te otaczały mnie zawsze, cienie nieodstępne, chodzące krok w krok, śledzące mnie i przedrzeźniające. Czy na polu bitew, czy w spokojnej pracy w Belwederze, czy w pieszczotach dziecka - cień ten nieodstępny koło mnie ścigał mnie i prześladował. Zapluty, potworny karzeł na krzywych nóżkach, wypluwający swoją brudną duszę, opluwający mnie zewsząd, nie szczędzący niczego, co szczędzić trzeba - rodziny, stosunków, bliskich mi ludzi, śledzący moje kroki, robiący małpie grymasy, przekształcający każdą myśl odwrotnie - ten potworny karzeł pełzał za mną jak nieodłączny druh, ubrany w chorągiewki różnych typów i kolorów - to obcego, to swego państwa, krzyczący frazesy, wykrzywiający potworną gębę, wymyślający jakieś niesłychane historie, ten karzeł był moim nieodstępnym druhem, nieodstępnym towarzyszem doli i niedoli, szczęścia i nieszczęścia, zwycięstwa i klęski.

Nie sądźcie, panowie, że to jest tylko metafora, ja zacytuję tylko kilka faktów, takich potwornych, dzikich, że trudno pojąć, z jakiej kadzi nieczystości zarazić trzeba sobie wyobraźnię, by podobne rzeczy wymyślić.

Reprezentant narodu, wybrany przez wszystkich, reprezentujący wszystkich - kradnie! Zbiera się komisja sejmowa, aby szukać skradzionych przez tego reprezentanta insygniów królewskich. Komisja sejmowa obradująca pod egidą czy pod kierownictwem marszałka Sejmu szuka, śledzi, bada, poszukuje skradzionych przez tego reprezentanta rzeczy! Czy panowie coś bardziej potwornego, coś bardziej wstrętnego, coś bardziej oplutego pomyśleć możecie? Czy można mieć reprezentanta tego rodzaju? Pomyślcie sobie to gdzie indziej, wśród wolnych, swobodnych narodów: nasz reprezentant - złodziej! Nasz reprezentant zdradza kraj w czasie wojny, umawia się z nieprzyjacielem! Naczelny wódz prowadzący wojnę jest zdrajcą! Gdzież na niego kara?! Czy jest próba usunięcia go? Czy jest próba pociągnięcia go do odpowiedzialności, czy jest próba zrobienia go odpowiedzialnym za te niebywałe zbrodnie? Nie ma! Idzie tylko o plucie, idzie tylko o kał wewnętrzny, którego pełna musiała być dusza, jeżeli na te rzeczy się zdobyła”.

Józef Piłsudski w tym przemówieniu nie zostawiał cienia wątpliwości, kogo ma na myśli, mówiąc o owym karle towarzyszącym mu jak cień od lat - „to paskudztwo duszy, które do mnie przylepiano, było tak nieodłączne, tak systematyczne, że gdy myślę o przeszłości, zawsze się oglądam, czy ubranie moje jeszcze nie cuchnie. A plucie to chrzczono wysokimi słowami, wysokimi hasłami. Była to prasa tak zwana narodowa, prasa tak zwana patriotyczna!”.

Krótki wstęp do zamachu majowego

21 marca 1926 r. w sali Colosseum w Warszawie wygłosił odczyt, w którym do zebranych gości zwrócił się słowami: „Gdy myślę o dziejach tak oryginalnych naszego państwa, naszego narodu, gdy myślą się przenoszę do dawnych czasów, gdy Polska z map świata, jako państwo polityczne, wymazana była, widzę historię wielką mistrzynię życia, jak cicho stąpa, zbiera swoje prawdy, zbiera wszystkie grozy świata, wszystkie jego radości. Myślę, że gdy przechodzi ona tak, jak ongi przed upadkiem Rzeczypospolitej, tak i teraz, i po naszej ziemi, po naszych osadach, tak samo cicho, patrząc na ludzi, zbierając wszystkie mądrości i wszystką głupotę, to sądzę, że nieraz wiele musi prawd przepuszczać, i tylko dzięki zaiste niepojętej, a tak wielkiej i niezbadanej litości boskiej, ludzie w tym kraju nie na czworakach chodzą, a na dwóch nogach, udając człowieka”.

Dwa miesiące później Piłsudski przeprowadził zamach stanu, który na łamach „Kuriera Porannego” uzasadniał tak: „I staję do walki, tak jak poprzednio, z głównym złem państwa: panowaniem rozwydrzonych partyj i stronnictw nad Polską, zapominaniem o imponderabiliach, a pamiętaniem tylko o groszu i korzyści”, a wątpiących przekonywał, dlaczego wykorzystano armię do rozprawy z przeciwnikami politycznymi: „Gdy dookoła nas wre wszędzie kłótnia i zawiść partyjna, gdy dygoce i rozpala się niechęć dzielnicowa, trudno, by żołnierz był spokojny”.

Co ciekawe, kiedy stanął oko w oko z młodziutkim porucznikiem Henrykiem Piątkowskim, który dowodził stojącym przy moście plutonem szkoły podchorążych rezerwy podczas zamachu majowego, patrząc na niego powiedział: „Do mnie, dziecko, będziesz strzelał?”, a Piątkowski bez wahania odpowiedział: „Tak, bo taki mam rozkaz”.

Strzeżcie się agentur!

Rok po zamachu, który wymierzony był przede wszystkim w Narodową Demokrację, ale który ostatecznie można uznać za pierwszy krok w stronę autorytaryzmu przypieczętowanego formalnie konstytucją kwietniową, na zjeździe legionistów, który miał miejsce w Kaliszu w sierpniu 1927 r., Marszałek przemówił do swoich towarzyszy wojennych: „Agentury, jak jakieś przekleństwo, idą dalej bok w bok i krok w krok. Moi panowie, gdym wziął za temat tę prawdę, wybrałem ją rozmyślnie i nie dla czego innego, jak dlatego, aby kropkę nad i postawić, aby nie było powiedziane, że my musimy menażować prawdy agentury. Polskę, być może, czekają i ciężkie przeżycia. Podczas kryzysów - powtarzam - strzeżcie się agentur. Idźcie swoją drogą, służąc jedynie Polsce, miłując tylko Polskę i nienawidząc tych, co służą obcym”.

Piłsudski z biegiem lat radykalizował język, ale myliłby się ten, który uważałby, że przed rokiem 1923 był łagodny jak baranek.

„Polska to jeden wielki kołtun, trzeba przedtem dobrze grzebieniem ten kołtun rozczesać, aby każdy włos był z osobna, a wtedy może da się kosę zapleść” - to jego słowa, podobnie jak oskarżenie z Sali Malinowej: „Polska, sami Polacy to twierdzili, nierządem stoi. Polska to jest prywata, Polska to jest zła wola. Polska to jest anarchia. I jeśliśmy po upadku mieli sympatię dla siebie, to nigdy nie mieliśmy szacunku dla siebie. Nie zaufanie, a niepewność wzbudzaliśmy i stąd chęć narzucania nam opiekunów, wyznaczonych dla narodu anarchii, niemocy, swawoli, dla narodu, który się do upadku doprowadził prywatą, nieznoszącą żadnej władzy”.

Piłsudski o sobie mówił, że w każdym ugrupowaniu był uważany za heretyka, a legionistom w Kaliszu przyznawał: „Wytworzyłem całe mnóstwo pięknych słówek i określeń, które po mojej śmierci zostaną, a które naród polski stawiają w rzędzie idiotów”. Powiedział te słowa, zanim do publicznego dyskursu przebiły się te o posłach k...ch. I żeby nie było wątpliwości, o rodakach, nie tylko o endekach czy dawnych towarzyszach z PPS, miał nie najlepsze zdanie - w końcu to on powiedział: „Naród wspaniały, tylko ludzie k...”. Warto jednak pamiętać, że w 1895 r. na łamach „Robotnika” w artykule „Walka z rządem” napisał wprost: „Pokora i uległość tylko do wzmocnienia i utrwalenia niewoli prowadzi”.

W 1925 roku płk. Januszowi Głuchowskiemu tłumaczył: „Wy tej Polski nie utrzymacie. Ta burza, która nadciąga, jest zbyt wielka. Obecna Polska zdolna jest do życia tylko w jakimś wyjątkowym, złotym okresie dziejów (…) ja przegrałem swoje życie. Nie udało mi się powołać do życia dużego związku federacyjnego, z którym świat musiałby się liczyć”. Tamta Polska nie przetrwała: „Wy w wojnę beze mnie nie leźcie, wy ją beze mnie przegracie”, ostrzegał Józef Piłsudski przed wojną z Niemcami i Rosją sowiecką... Ale nie przetrwała z innych powodów, niż wydawało się w 1925 r.

Katarzyna Kaczorowska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.