Okrutne porwanie pod Miechowem. Kamil został ukarany przez plotkę
- Teraz wykopiesz sobie grób własnymi rękami - usłyszał Kamil. Zaczął ryć ziemię dłońmi, potem kamieniem. Porywacze stali, śmiejąc się i nagrywając filmiki.
Kamil nie miał dobrej opinii w okolicy, a czasem to, co ludzie mówią jest ważniejsze od tego, co jest naprawdę. 20-latek spod Miechowa uchodził za kłótliwego, skłonnego do awantur, mało sympatycznego. Był bezdomny, pomieszkiwał po piwnicach u swoich braci lub u kolegi, Jerzego H. pseudonim Jura.
Gdy w okolicy pojawiła się plotka, że Kamil ukradł łańcuszek znajomego, czterech kolegów postanowiło ukarać „złodzieja”.
Preludium do dramatu, który rozegrał się 13 kwietnia 2020 roku, był z pozoru drobny incydent, do którego doszło w Książu Wielkim pod Miechowem. Kamil wdał się tam w spór z Łukaszem i mocno go popchnął, a ten w odwecie uderzył Kamila w twarz, aż ten upadł na szklane drzwi. Był wtedy tak pijany, że ledwie stał na nogach. Doznał powierzchownych ran, które nie stanowiły zagrożenia dla jego zdrowia.
Dwie godziny dręczenia
Kamil bał się Łukasza, który już wcześniej groził mu przez telefon. Po tym incydencie Łukasz skrzyknął mocną ekipę kolegów i wszyscy postanowili dać Kamilowi nauczkę. Oprócz niego w ekipie znaleźli się Paweł, Mateusz i Marcin.
Przypuszczali, że znajdą Kamila w pustostanie przy ulicy Stromej. Pojawili się pod tym adresem około godziny 16.30. Mieli rację - Kamil był na miejscu.
To, co działo się przez kolejne dwie godziny, mężczyzna zapamięta do końca swojego życia. Tyle czasu zajęło dręczycielom pastwienie się nad ofiarą.
- Teraz jesteś taki mądry? Przecież tu cię zabiję - krzyczał Łukasz, gdy Kamil rozpaczliwie starał się schować za filarem budynku.
Na wyraźne żądanie Kamil pojawił się na zewnątrz pustostanu. Agresorzy stanęli półkolem, wymieniając porozumiewawcze spojrzenia. Scena niczym z dawnych obrazów malarskich, ilustrująca oczekiwanie skazańca na wyrok. Było jasne, że Kamil nie ma szans na ucieczkę. Bał się zapytać, co zamierzają mu zrobić. Najpierw poszli z nim do domu znajomego Jerzego H. ps. „Jura”. Wtedy Kamil otrzymał pierwsze ciosy. Potem był bity regularnie.
Łukasz na chwilę zniknął, a zaraz podjechał swoim renault. Wtedy Kamil rzucił się do ucieczki - zrozumiał, że cała ekipa szykuje dla niego coś bardzo złego.
Daleko nie odbiegł, agresorzy złapali go bez trudu. Zainkasował kolejne uderzenia, upadł, krwawił, a leżącemu jeden z mężczyzn zasłonił usta, by nie krzyczał.
Podróż w bagażniku
- Wskakuj do bagażnika, bo inaczej dostaniesz jeszcze bardziej - padła komenda.
Kamil bez słowa wykonał rozkaz. Łukasz kierował samochód, wszyscy śmiali się i żałowali, że nie wzięli taśmy, by lepiej skrępować Kamila.
Kamil podczas jazdy, gdy był uwięziony w bagażniku auta, w sumie dziesięć razy wykręcał numer 112. siedem z tych połączeń było „głuchych”
Z kolei on, zamknięty w bagażniku, wyjął komórkę z kieszeni i wykręcił numer alarmowy 112. Właściwie nie jeden raz. W sumie wykonał dziesięć takich połączeń, z których siedem było „głuchych”. Kamil bał się wtedy odezwać, by porywacze go nie usłyszeli. To tylko w amerykańskich filmach operator telefonii komórkowej namierza osobę, która dzwoni bez słowa po pomoc i wysyła na miejsce policję.
W polskich realiach to się nie wydarzyło.
W końcu Kamil podczas kolejnego połączenia odezwał się do rozmówcy i zaczął błagać o pomoc. Na jego nieszczęście porywacze zorientowali się, że z kimś rozmawia i Łukasz zatrzymał auto.
- Dawaj telefon - zażądał. Potem kontynuował podróż niczym pijany, od jednej do drugiej krawędzi drogi, by Kamil obijał się o metalowe elementy bagażnika.
Pozostali uczestnicy jazdy ryczeli ze śmiechu i krzyczeli, że utną mu łeb, zabiją i zakopią żywcem. Ta ostatnia groźba wydawała się najbardziej realna, bo w pewnym momencie Łukasz zatrzymał samochód w polach i kazał Kamilowi wyjść z bagażnika.
Wykopiesz grób rękami
- Teraz wykopiesz sobie grób własnymi rękami - usłyszał porwany. Zaczął ryć ziemię dłońmi, a potem przy użyciu kamienia. To był kolejny powód do śmiechu dla porywaczy. Popędzali Kamila. Zajście nagrywali komórkami.
Później była przerwa i wszyscy wrócili do samochodu, Kamil ponownie zajął miejsce w bagażniku. I ponownie próbował wezwać pomoc, wykręcając numer 112. Porywacze nie wiedzieli, że ma przy sobie drugą komórkę. Po pewnym czasie Łukasz zatrzymał renault w lesie. Gdy jeden z mężczyzn przytrzymywał Kamila, pozostali bili go i kopali. Łukasz przeglądnął zawartość jego telefonu i w końcu rozbił go o najbliższe drzewo. Porywacze po tym akcie agresji odjechali, pozostawiając Kamila w lesie. O godzinie 18.44 Kamil ponownie zadzwonił po pomoc. W końcu mógł opisać, w jakim się znalazł położeniu. Policjanci namierzyli jego telefon i pojawili się na miejscu. Kamil był brudny, zakrwawiony i wystraszony, ale w końcu wolny.
Wpadka porywaczy
Jeszcze tego samego dnia zatrzymano całą czwórkę agresorów i prokurator postawił im zarzut pozbawienia wolności człowieka ze szczególnym udręczeniem. Łukasz jeszcze przed wpadką zdążył wysłać do innego uczestnika porwania filmik, jak potraktowali Kamila. To wideo było potem ważnym dowodem w sprawie.
Już w trakcie procesu przed krakowskim sądem Kamil zaczął zmieniać swoją relację i wybielać Pawła, jednego z uczestników porwania. Opowiadał, że kolega próbował stanąć w jego obronie, praktycznie go nie bił i nie kopał. Ta zmiana zeznań na tyle zainteresowała sąd, że sprawdzono, co ją mogło spowodować.
Zakulisowe rozmowy
Okazało się, że matka oskarżonego Pawła podjęła skuteczną próbę porozmawiania z Kamilem. Kontaktowali się ze sobą telefonicznie i wymieniali informacje tekstowe. Kobieta podczas przesłuchania kategorycznie zaprzeczyła, by po całym zdarzeniu miała kontakt z Kamilem, ale ustalenia biegłych były odmienne. Ujawnione smsy wskazały, że nie była szczera. Co więcej, z informacji policji wynikało, że Kamil przez pewien czas mieszkał w domu kobiety. Z tych powodów sąd uznał zeznania matki Pawła - jak i samego Kamila - za mało wiarygodne.
Oskarżeni starali się obarczyć odpowiedzialnością pozostałych uczestników zajścia.
- Nie pamiętam, co się stało, ja nie biłem i nie kopałem Kamila, stałem na uboczu - mówił każdy z nich. Z ich narracji wynikało, że 20-latek dobrowolnie wszedł do bagażnika, z własnej woli oddał telefon, nikt mu nie groził.
Oprócz nagranego filmu komórką obciążały ich ślady krwi Kamila na ich ubraniach, choć twierdzili przecież, że stali w oddali od całego zajścia. Zeznania samego pokrzywdzonego też nie były dla nich korzystne.
Oskarżony Łukasz M. dostał najwyższą karę, 5 lat odsiadki. Wcześniej był już 9 razy karny i za porwanie odpowiadał w warunkach recydywy. Wyrok 4 lat i 6 miesięcy usłyszał Mateusz P. także w przeszłości już skazywany, a po 4 lata dostali Paweł K. i Marcin F. Wszyscy mają też zapłacić porwanemu po 5 tys. złotych za wyrządzoną krzywdę. Wyrok jest już prawomocny.