Oleica, czyli nie taki diabeł straszny
Oleica, czyli najgroźniejszy insekt Polski. Nafaszerowany trucizną, której minimalne ilości zabiją człowieka. Bardzo uważajcie na wiosennym spacerze, gdyż o spot-kanie z potworem łatwo. Strach się bać. Mowa o oleicy, rzeczywiście wielkim i niesamowitym z aparycji zwierzaku. Sensacja pierwszej wody, o czym za #chwilę. Dobrze, że słynny covid wreszcie schodzi z pierwszych stron gazet. I mamy nowego potwora do straszenia.
Czas na garść najprawdziwszej prawdy o naturze oleicy. Dopiero co podniosłem ją z ziemi, w ostatniej chwili ratując przed kołami roweru. Okazały, tłusty owad długości i grubości kciuka dorosłego mężczyzny w niesamowitej, metalicznie fioletowej barwie. Stwora w zielonej trawie dobrze widać, gdyż wyzywającą barwą kłuje w oczy i na dodatek niespiesznie łazi po ziemi. W rewanżu obficie skropił moją dłoń żółtym płynem. To owa trucizna. Ponoć zabójcza. Zaręczam, że wciąż żyję i mam się dobrze, a od spotkania z potwornie trującym owadem upłynęło już kilka dni. Co do owej żółtej substancji, to oleice tak reagują na zagrożenie. Na ten przykład na atakującego ptaka czy natrętną jaszczurkę. Ze specjalnych otworków w ciele wypuszczają oleistą, trującą ciecz. Próba konsumpcji to dla agresora co najmniej poważne kłopoty zdrowotne. Każdy zwierzak, który choć raz miał kulinarny kontakt z oleicą, następnym razem będzie ją omijał szerokim łukiem. I o to chodzi. Dokładnie taką samą strategię realizuje salamandra plamista. Płaz powolny i widoczny z oddali. Nikt salamandry w lesie nie ruszy, gdyż pod względem smakowym jest krzyżówką pokrzywy z muchomorem sromotnikowym. Tym samym oleicy nic złego nie grozi, prócz przypadkowego nadepnięcia. Owad wierzy w odstraszającą moc trucizny i łazi po ziemi niebywałe pewny siebie. Pewnie zapytacie, czemuż to wychwalam pod niebiosa takie paskudztwo. Otóż uwielbiam przyrodniczą fotografię. Oleica jest wymarzonym obiektem na sesję #zdjęciową. Niebywałe fotogeniczna, nietypowa i rzadko spotykana. Owad przypomina monstrualną, widoczną z daleka mrówkę. Jest powolna, nie ucieka i przy pomocy patyczka można ją ułożyć w wybranej pozie. Zapełniłem kartę pamięci aparatu serią zdjęć, gdyż nie wiadomo, kiedy spotkam ją ponownie.
***
Teraz coś rzeczywiście strasznego z życia oleicy. Jej cykl rozwojowy to gotowy scenariusz na kasowy horror. Owad płci żeńskiej składa mnóstwo jaj obok kwitnących kwiatów. Ponoć cały rozdęty odwłok wypełniają jaja. Wyległe z nich larwy włażą między płatki i tam cierpliwie czekają na pszczoły. Nie na nasze pszczoły miodne, lecz dzikie samotnice. W ułamku sekundy obejmują przyszłego gospodarza czułym uściskiem i razem lecą do gniazda. O! Zanim zapomnę: larwy oleicy noszą wdzięczną nazwę trójpazurkowców! W pierwszej chwili pasożyt nieco nadgryzie chwilowego żywiciela ale zasadniczym celem jest jego gniazdo. Tam głodne potomstwo oleicy zjada dzieci gospodarza i zapasy pyłku niszcząc pracę pszczoły samotnicy ze szczętem. Na szczęście oleica atakuje tylko dzikie pszczoły, a ule omija. Precyzyjnie mówiąc, larwy które przypadkiem zawędrują do ula pszczoły miodnej nie zakończą cyklu rozwojowego. Z jakiego powodu nie wiem, ale dobrze gdyż nasze pszczoły i tak mają kłopoty z licznymi pasożytami.
Co do szkodliwości oleicy dla dzikich pszczół, to pasożyt o dziwacznym wyglądzie i zachowaniu nigdy nie spowodował wyniszczenia swoich żywicieli. Pomimo olbrzymiej liczby składanych jaj, tylko nieliczne larwy trafią do celu. Jest ich jednak na tyle, by nie doprowadzić do zniknięcia zarówno pasożyta jak i jego żywicieli. Ot, przyrodnicza równowaga w czystej #formie.
***
Opowiadając o oleicy, nie mogę pominąć owej żółtej i toksycznej substancji. Głównym składnikiem jest trująca kantarydyna. Zaryzykuję stwierdzenie, że oleica to praprzodek współczesnej, niebieskiej pigułki na męskość. Afrodyzjak pierwszej wody, dzięki któremu słynny Giacomo Casanova dokonał wielu miłosnych podbojów. Dobrze, już przechodzę do sedna sprawy. Zdenerwowana oleica wydziela obficie żółty płyn, którego składnikiem jest kantarydyna. W większej dawce trucizna, w mniejszej wywołuje objawy miłosnego uniesienia. Ten sam składnik zawierają w swoim ciele inne chrząszcze z rodziny majkowatych ze sławetną muchą hiszpańską na czele, która z muchami nic wspólnego nie ma. Imć Casanova nie szukał oleicy, lecz użytkował znacznie łatwiejsze w zdobyciu muchy hiszpańskie, które w rzeczywistości są całkiem ładnymi chrząszczami o zielonej barwie.
Lojalnie uprzedzam, iż stosowanie kantarydyny ma rozległe działania uboczne. I niemile skutki w postaci uszkodzenia przewodu pokarmowego. Przy #pomocy większych dawek w słonecznej Italii tamtejszy lud rozwiązywał problemy dziedziczenia spadków. Preparat na bazie kantarydyny zwano agua tofana od imienia pewnej niewiasty, która hurtowo produkowała i rozprowadzała specyfik. Przedsiębiorcza Teofania di Adamo z Palermo opracowała innowacyjną mieszankę arszeniku, sublimatu z dodatkiem atropiny z jagód wilczej jagody, tudzież naszej kantarydyny wydobytej z ciał hiszpańskich much. Specyfik był całkowicie pozbawiony metalicznego posmaku sublimatu i zabijał już w dawce dosłownie kilku kropli. Wmarzone narzędzie dla truciciela. Przy pomocy wynalazku zginęło kilkaset osób, za co przedsiębiorczą niewiastę stracono na szubienicy. Jak odnotowali ówcześni kronikarze, nie wszyscy widzowie zgromadzeni na publicznej egzekucji Teofani trucicielkę potępiali. Niektórzy, których nie zdążyła obsłużyć przed aresztowaniem, byli wręcz niepocieszeni. Proszę o całej historii pamiętać, gdy w lesie czy na łące spotkacie jedną z naszych oleic. Żyją u nas oleica krówka, oleica filetowa czy oleica kusa. Wszystkie podobne w trybie życia i aparycji. Żadna z nich nie nadaje się na źródło kantarydyny. Oleice są zbyt rzadkie i spotykane tylko na wiosnę. Czcigodna Teofania di Adamo jak i Casanova potrzebne dawki kantarydyny pozyskiwali z much hiszpańskich, czyli pryszczela lekarskiego. Owady są znacznie łatwiejsze do znalezienia i bogatsze w aktywny składnik. Pewnie zapytacie, czemu to trujący chrząszcz zasłużył na #przydomek lekarskiego. Kiedyś kantarydyna była jednym ze składników preparatów do leczenia ospy prawdziwej. Dzisiaj to choroba całkowicie zapomniana. Wirus prawdziwej ospy jest jedynym patogenem, którego wyeliminowano przy pomocy skutecznych szczepień. Kiedyś kantarydyna dawała nadzieję chorym na wyleczenie.
***
Wracając do potwornego owada z pierwszych stron gazet, proszę samemu ocenić, czy którykolwiek gatunek oleicy jest zdatny do straszenia. Trzeba się mocno rozglądać, by na nie trafić. Spokojne, nie wadzą nikomu. Nie rzucą się do gardła, n,awet nie ugryzą. Zatrucie jest możliwe jeśli ktoś połknie owada w całości - najlepiej kilka sztuk jedną po drugiej - lub pracowicie wetrze żółtą ciecz w spojówkę oka.
Jakim cudem Casanova dożył słusznego wieku, korzystając tak często z kantarydyny, nie mam bladego pojęcia. Jejku, miał chłop zdrowie co się zowie. Pewnie opanował sztukę właściwego dobierania porcji specyfiku do potrzeb. Tajemnicą poliszynela jest fakt, iż hiszpańskie muchy - znane też pod prawdziwą nazwą pryszczela lekarskiego #- wciąż cieszą się niesłabnącym powodzeniem. Proszę mi powiedzieć, po jakie licho ktoś wymyślił i rozreklamował cudowną niebieską pigułkę, skoro mucha hiszpańska jest tak samo skuteczna, a nieporównywalnie tańsza? Nie wspominając o dreszczyku emocji na myśl o zostaniu Casanovą…