Olga Bołądź jest w dobrym momencie swego życia. Lada chwila na świat przyjdzie jej drugie dziecko

Czytaj dalej
Fot. Sylwia Dąbrowa
Paweł Gzyl

Olga Bołądź jest w dobrym momencie swego życia. Lada chwila na świat przyjdzie jej drugie dziecko

Paweł Gzyl

Słabo się uczyła i potrafiła narozrabiać. Dopiero aktorstwo postawiło ją do pionu. Teraz znalazła szczęście również w miłości. Lada chwila na świat przyjdzie jej drugie dziecko. Akurat wtedy, kiedy na małych ekranach oglądamy ją w serialu "Matka"

Rozgłos przyniosły jej role w filmach „Służby specjalne” i „Botoks”. Dzięki nim zyskała wizerunek twardej kobiety, która wie czego chce i potrafi postawić na swoim. Z powodzeniem występuje w kinie i w teatrze, ale również w telewizji. Właśnie oglądamy ją na małym ekranie jako tytułową bohaterkę serialu „Matka”. Jak sama przyznaje, to jedna z najtrudniejszych emocjonalnie ról w jej karierze. „Ale czasem o to chodzi w kinie, żeby nie było lekko” – podkreśla.

- Jestem teraz w dobrym momencie życia. Czuję, że nakarmiłam tego psa, jakim jest ego. Przychodzą do mnie fajne propozycje zawodowe, więc na tym polu też się spełniam. Jestem zdrowa, mam zdrowego synka, wszyscy moi bliscy są zdrowi. Mam partnera, który jednocześnie jest moim przyjacielem. Sprawy, o które mogę zadbać i które znajdują się w moim zakresie wpływu, popycham do przodu. Jestem na swoim miejscu – mówi w „Zwierciadle”.

Zgodnie z planem

Jej tata był stolarzem i pracował w warsztacie obok domu. Miał więc zawsze na oku swe dwie córki. Olga była tą młodszą, która sprawiała problemy. Starsza siostra trochę jej matkowała, była wzorową uczennicą i została prawniczką. Tymczasem Olga niespecjalnie przykładała się do nauki. Często przynosiła ze szkoły dwóje. Ale radziła sobie w szkole, bo lubiła czytać. Już w podstawówce zaliczyła „Przeminęło z wiatrem”, a potem zabrała się za fantastykę naukową.

- Wychowałam się z dzieciakami z podwórka, biegaliśmy po ulicach, gdzie przeżywaliśmy swoje przygody. Nikt nas nie pilnował. Wracałam dopiero, gdy mama przez okno wołała: „Do domu!”. Czasem wołania nie działały i wtedy mama przyjaciółki wychodziła po nią z… trzepaczką. Byłam żywym dzieckiem. Dorastanie kojarzy mi się z mierzeniem swoich sił we wszystkim, co tylko mi przyszło do głowy – wspomina w „Twoim Stylu”.

Początkowo chciała być biologiem i zajmować się zwierzętami, bo zawsze wzruszał ją los słabszych. Dlatego potem wymyśliła sobie, że zostanie prawniczką i będzie bronić uciśnionych. Miała jednak zbyt słabe oceny, by pójść w ślady starszej siostry. Wszystko zmieniło się, gdy w liceum za namową koleżanek zapisała się z nimi do studia poetyckiego. Wtedy na poważnie zainteresowała się teatrem i kinem.

- Byłam w czwartej klasie liceum, gdy zobaczyłam Maćka Stuhra w spektaklu „Rewizor” w Teatrze Dramatycznym. I już wiedziałam, co chcę robić w życiu. Wydrukowałam jego zdjęcie, oczywiście Janusz Gajos grał wspaniale, ale to Maciek mi się podobał i napisałam na kartce, że dostanę się do szkoły teatralnej. Wpisałam dokładnie rok, w którym zacznę studia. Do szkoły teatralnej w Krakowie dostałam się dokładnie tak, jak zaplanowałam – opowiada w „Twoim Stylu”.

Dojrzewanie i praca

Rodzice nie byli zachwyceni pomysłem córki na aktorstwo, ale co mieli robić – Olga zawsze musiała postawić na swoim. Obawiali się, że ich córka szybko wróci do rodzinnego Torunia, bo nie będzie się przykładała do nauki. Tymczasem, kiedy Olga przyjechała do Krakowa, postanowiła zmienić swoje zachowanie. Choć zdarzało się, że zarywała noce na imprezach, to jednak nie opuszczała zajęć. Tym bardziej, że trafiła na wspaniałych profesorów – Peszka, Trelę, Stuhra.

- Po zajęciach szliśmy na piwo, bywało, że bawiliśmy się całą noc albo gadaliśmy przy świetle świec, a rano wracaliśmy na zajęcia. To wszystko było i dojrzewaniem, i pracą. Krakowska szkoła jest specyficzna. To laboratorium. Nie ma presji, byśmy byli gwiazdami, raczej indywidualistami. Dzięki temu człowiek może fajnie wewnętrznie się zbudować – podkreśla w serwisie Kobieta.

W czasie studiów Olga wyjechała na wymianę do Hiszpanii. Tam poznała teatr uliczny – i bardzo pomogło jej się to otworzyć. Kiedy wróciła do Polski, była już znacznie bardziej dojrzała jako aktorka. Potem poleciała do USA, aby zrobić kurs pracy z kamerą. Nic więc dziwnego, że na sukcesy nie musiała długo czekać. Choć mogła cieszyć się etatem w Starym Teatrze, zostawiła Kraków i wyjechała do Warszawy, gdzie szybko zaistniała w świecie filmu.

- Dla mnie najważniejsze jest to, żeby się rozwijać. Zakładam, że nie warto grać czegoś, co nie popycha do przodu, nie daje konkretnego wyzwania. Jest parę ról, które chciałam zagrać, ale na szczęście koleżanki zagrały to dobrze, więc im tego nie zazdroszczę. Według mnie aktor aktorowi zazdrości tylko ról. Nie kasy, nie splendoru, tylko przygody. Ja mam do tej pory prawdziwe szczęście – podkreśla w „Party”.

Murem za dzieckiem

Pierwszą główną rolę zagrała w filmie o Agacie Mróz-Olszewskiej – „Nad życie”. Wybrnęła z bardzo emocjonalnych scen i jej poświęcenie zostało docenione. Patryk Vega zaangażował ją do swych „Służb specjalnych”. Na potrzeby tej roli ścięła włosy i schudła do 50 kg. Przypłaciła to kłopotami zdrowotnymi, ale kiedy Vega kręcił potem „Botoks”, pozwolił jej sobie samej wybrać rolę. Nie zrezygnowała jednak z kina artystycznego i zaliczyła udane występy w „Człowieku z magicznym pudełkiem” i „Wolce”.

- Tym się kieruję w swoim życiu zawodowym: po prostu wybieram fajne role. Bo na cały film nie mam wpływu. Ale wszystkie swoje role zagrałam solidnie i na tyle, na ile wtedy potrafiłam. Każda rola to kolejne doświadczenie, dzięki któremu nieustannie się rozwijam. Dlatego aktor po prostu potrzebuje grać – podkreśla w „Gazecie Krakowskiej”.

Sukcesy w życiu zawodowym nie szły u Olgi z poukładanym życiem prywatnym. Nie wypaliły jej związki z kolegami po fachu – Maxem Ryanem, Nikodemem Roznerskim i Sebastianem Fabijańskim. Od trzech lat jest partnerką warszawskiego biznesmena Jakuba Chruścikowskiego. Pod koniec zeszłego roku obwieściła, że spodziewa się dziecka. W ten sposób jej dziesięcioletni syn Bruno doczeka się niebawem brata lub siostry.

- Dla mnie kwintesencją rodzicielstwa jest to, by stać za swoim dzieckiem murem, cokolwiek by się działo. Co nie znaczy, że mam mu nie mówić, że coś, co zrobił, jest nie w porządku, jeśli jest nie w porządku. Bo trzeba trzymać się zasad. Jak coś nie jest OK, to nie jest OK, nawet, jeśli to coś zrobił mój syn. Ale też, jeśli będzie zmartwiony, przerażony czy smutny, to chciałabym, żebyśmy ja i jego tata byli ludźmi, do których jako pierwszych zwróci się o pomoc – twierdzi w „Zwierciadle”.

Paweł Gzyl

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.