Karina Obara

Oni przeżyli wakacje podróżując vanem, śpiąc w nim i traktując go jak mały hotel

Magdalena Widłak-Langer: - Zamieszkaliśmy w vanie po jakimś czasie mieszkania w tiny house. Zatem byliśmy przygotowani na małą przestrzeń. Projektowaliśmy Fot. Archiwum prywatne Magdaleny Widłak-Langer Magdalena Widłak-Langer: - Zamieszkaliśmy w vanie po jakimś czasie mieszkania w tiny house. Zatem byliśmy przygotowani na małą przestrzeń. Projektowaliśmy ją dla nas - znając swoje potrzeby, wymagania. To jak zaprojektowanie sobie domu, co powoduje, że przebywa się w tej przestrzeni bardziej komfortowo.
Karina Obara

- Życie na kołach to dla nas spora zmiana, bo nie mamy takich doświadczeń z dzieciństwa – mówi Magdalena Widłak-Langer, psycholożka, która wybrała wraz z mężem minimalizm. - To było coś, czego zwyczajnie chcieliśmy spróbować - przetestować na wakacjach, by potem przeprowadzić się do vana.

Jak można przeżyć wygodne wakacje podróżując vanem, śpiąc w nim i traktując go jak mały hotel?
Wiele zależy od samego nastawienia - jeżeli na starcie jest ono negatywne i nastawione na deficyty (np. brak prysznica), to będzie to trudne. Jeżeli taki wyjazd zostanie potraktowany jako eksperyment z szerokim marginesem dowolności w poruszaniu się (śpimy tam gdzie chcemy, nie tam gdzie jest hotel) to z pewnością będzie to bardziej otwierające. Warto zadbać także o priorytety - dla mnie to możliwość gotowania, miejsce do pracy oraz toaleta. Ogromna przyjemność sprawiał nam kominek, był także fantastycznym systemem grzewczym. W naszym przypadku, projekt budowy vana (stworzyliśmy wnętrze samodzielnie) był projektem zbudowania domu na kołach, do którego przeprowadzimy się na stałe. Zatem wiedzieliśmy, co nam jest potrzebne, a co można odpuścić - np. prysznic, z którego będziemy korzystać w obiektach użyteczności publicznej (basen, siłownia), a podczas wakacji były to jeziora i morze.

Słyszałam o podróżowaniu po Polsce czy Europie camperem, ale van wydaje się być rozwiązaniem niesłychanie minimalistycznym. Nie obawiała się pani np. klaustrofobii?
Nasz van miał 9 metrów kwadratowych, zatem dwa razy mniej niż dom, w którym mieszkaliśmy budując vana. Niewątpliwie minimalistyczne życie w tiny house pokazało nam, że jest to nie tylko realne, lecz również przyjemne. Przygotowało nas do ograniczenia przestrzeni. Początkowo obawiałam się, czy to jednak nie jest za mała przestrzeń dla nas i kota. Jednak okazało się, że to nie problem. Dzięki temu, że przestrzeń mieszkalna była oddzielona od szoferki, ja mogłam swobodnie pracować, a mąż w tym czasie np. czytać książkę w szoferce. To dało duże poczucie komfortu.

A jak z dbaniem o higienę, gotowaniem?
Kuchnia była dla mnie ważna. Kupiliśmy dwupalnikową kuchenkę, która była zasilana butlą gazową. Wodę pobieraliśmy na stacjach benzynowych, co w całej Skandynawii jest świetnie rozwiązane, a na brudną wodę mieliśmy pojemnik pod zlewem, który regularnie opróżnialiśmy. Kąpiele braliśmy w jeziorach albo w morzu, to taki mały wstęp do morsowania, bo bywało, że woda miała mniej niż 10 stopni. Nie posiadaliśmy lodówki, bo będąc na wegańskiej diecie nie jest to potrzebne. Zwyczajnie częściej robiliśmy zakupy, ale mniejsze. Nie kupowaliśmy także produktów, które rzeczywiście wymagały lodówki, jak wegańskie masło czy sery. Mieliśmy także przenośną toaletę, jednak nie chemiczną, bo tę, ze względu na używanie płynów, można opróżniać tylko w specjalnie wyznaczonych do tego miejscach, co nawet w Skandynawii byłoby mocno ograniczające.

Dlaczego właściwie wybrała pani z mężem vana, a nie hotelową wygodę albo choćby nocowanie u zaprzyjaźnionych ludzi?
Docelowo mieliśmy się do niego przeprowadzić na stałe. Jednak z powodu zmiany planów życiowych, jeszcze tego nie zrealizowaliśmy (obecnie mieszkamy na łodzi). Lubimy minimalistyczne życie, ograniczanie liczby przedmiotów, robienie przestrzeni na doświadczanie, zmienianie miejsc, uczenie się czegoś nowego. Życie na kołach to dla nas spora zmiana, bo nie mamy takich doświadczeń z dzieciństwa. To było coś, czego zwyczajnie chcieliśmy spróbować - przetestować na wakacjach, by potem się przeprowadzić do vana. Budowanie go samodzielnie dało nam bardzo dużo satysfakcji i radości. To doświadczenie związane z budowaniem pokazało nam, że jeżeli ma się odpowiedni poziom zaangażowania i chęci do pracy, to można zrobić naprawdę wiele. Do swojego vana zaprojektowaliśmy wszystkie meble, poza składanymi biurkami, które kupiliśmy.

Co zobaczyliście dzięki tej niezależności?
Zwiedziliśmy część Szwecji i Norwegii - to są kraje bardzo mocno przystosowane do tego typu turystyki. Najbardziej podobało nam się na Lofotach, spacerowaliśmy po plaży we Flakstad i Ramberg, odwiedzając kawiarnię prowadzoną przez Bogdana, Polaka. Weszliśmy na górę Reinbringen, co było niemałym wyczynem i trochę trwało, jednak widoki totalnie wynagrodziły ten wysiłek. Pojechaliśmy też na „koniec świata”, czyli do miejscowości Å, zobaczyliśmy stare osady rybackie i odwiedziliśmy najstarszą piekarnię, w której po zakupie chleba i podzieleniu się tym, że jesteśmy z Polski, dostaliśmy w prezencie drugi bochenek. Widzieliśmy też najdłuższy wikingowy dom i jednocześnie najstarszy na Północy. Zapragnęliśmy przeprowadzić się do serca Laponii - to tam widzieliśmy przepiękne widoki, stado dzikich reniferów, bardzo interesujące muzeum natury. Wszechobecne lasy, cisza i bliskość natury, spowodowały, że kompletnie ulegliśmy urokowi tej części świata. Zakochaliśmy się też w Andenes, zobaczyliśmy tam walenie w ich naturalnym środowisku, a dzięki świetnej współpracy naukowców z muzeum, poznaliśmy te zwierzęta i zrozumieliśmy, dlaczego właśnie tam, jest ich tak dużo. Natomiast w Kirunie, gdzie latem jest +40 stopni, a zimą -40 stopni, widzieliśmy kopalnię i zjedliśmy pyszny, wegański obiad w oryginalnym namiocie tipi. Przelotem byliśmy w Finlandii, gdzie widziałam najwięcej łosi - dorosłych i tych malutkich.

Van pozwalał nam na spanie w miejscach, w których nie moglibyśmy spać, bo nie było tam hoteli. Np. w środku lasu nad jeziorem, gdzie nie było nikogo - poza łosiami. Takich doświadczeń nie można mieć w hotelu.

Widziałam kiedyś bardzo ożywczą komedię, w której dwoje staruszków wyrusza samochodem w rodzaju vana w podróż po Ameryce. Zamiast czekać na swój koniec w domu spokojnej starości, przeżywają wiele wspaniałych przygód, zanim jedno z nich umiera. Umiera jednak szczęśliwe, doświadczając piękna świata i ostatniej miłości. Co daje podróżowanie na własną rękę?
Niezależność związaną z możliwością decydowania, kiedy i gdzie jedziemy, na jak długo. Całkowitą elastyczność - w każdej chwili można diametralnie zmienić plan, a także działać spontanicznie. Pozwala na działanie bez presji i pośpiechu - bo nie realizujemy planu, gdzie czeka na nas miejsce w hotelu, wycieczka itp. To daje ogromne poczucie wolności i bycia „tu i teraz” - jeżeli chcemy zostać gdzieś dłużej, nie ma problemu. Jeżeli nie chcemy gdzieś zostać, jedziemy dalej. Można także zmieniać plany ze względu na pogodę - bo ma się cały dom, z prądem, gazem i wodą, jak ślimak „na plecach”.

I nie kłóciliście się z mężem na tym niewielkim kawałku świata na czterech kółkach?
Tak jak wspominałam wcześniej, zamieszkaliśmy w vanie po jakimś czasie mieszkania w tiny house. Zatem byliśmy przygotowani na małą przestrzeń. Projektowaliśmy ją dla nas - znając swoje potrzeby, wymagania. To jak zaprojektowanie sobie domu, co powoduje, że przebywa się w tej przestrzeni bardziej komfortowo. Właśnie dlatego nie kupiliśmy gotowego campervana. Kiedy przestrzeń jest zaprojektowana przez nas, dla nas, żyje się zupełnie inaczej, jest ona ergonomiczna, odpowiada nam estetyka, lubimy być w tej przestrzeni. Nie tylko my się nie kłóciliśmy, okazało się, że kocica również świetnie czuła się w tej przestrzeni, szybko znalazła swoje ulubione miejsca. A co nas totalnie zaskoczyło (bo była adoptowaną kocicą w wielki 4-5 lat), okazało się, że to genialny wręcz towarzysz podróży.

Jakie znajdowaliście sposoby, aby ścisłe „razem” nie stało się udręką?
Codziennie pytaliśmy samych siebie „czego potrzebuję dzisiaj?” Oraz rozmawialiśmy o tym, na co mamy dzisiaj ochotę. Czy jest to dzień ośmiu godzin w samochodzie, by drugiego dnia coś zobaczyć, czy może chcemy zrealizować krótką trasę, żeby odwiedzić muzeum i napić się kawy w knajpce. Znaczenie miał też mój grafik zawodowy, ponieważ podczas wyjazdu prowadziłam sesje w Wirtualnym Gabinecie Psychologicznym Psyche Tee, którego jestem założycielką. W takie dni ważne było, by być blisko miasta, gdzie połączenie sieciowe było znacznie lepsze niż w środku Laponii.

Komu zwłaszcza poleciłaby pani takie wakacje? Parom na początku drogi, znużonych codzienną rutyną?
Wszystkim, którzy chcą doświadczyć czegoś innego lub inaczej niż dotychczas. Taka forma podróżowania wymaga nieco innego przygotowania (warto mieć koło zapasowe, gotówkę przy sobie, zapas wody pitnej i jedzenia na minimum dwa dni). Mieliśmy przykrą niespodziankę z uszkodzeniem koła, którego naprawa zblokowała nas na trzy dni w jednym miejscu. Jednak dzięki temu, że był to w pełni wyposażony do mieszkania van, nie robiło nam to większej różnicy. Poza tym, że mieliśmy poczucie, że zobaczymy „o trzy dni mniej”.

A co się państwu przytrafiło na wakacjach, co zapamiętacie do końca życia?
Zapamiętam na zawsze spotkaną na wzgórzu w Laponii rodzinę dzikich reniferów (nie tych hodowlanych) - prawdopodobnie była to matka z dzieckiem. Początkowo przechodziły kilka metrów od nas, zupełnie jakby nas nie widziały, potem stały nieopodal obserwując, co robimy. Staliśmy tak, patrząc na nie i pijąc herbatę z termosu. To takie momenty, w których można bardzo poczuć kontakt z naturą i to, że to ludzie są w gościach. Nie odwrotnie.

Karina Obara

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.