Opowiem Wam historię dziadka powstańca
Kiedyś w tym jeziorze pływali Niemcy z Hitlerjugend. Jak na ironię w ich ośrodku szkoleniowym zamieszkał powstaniec wielkopolski...
Bernard Chyła był powstańcem wielkopolskim, który - jak na ironię - zamieszkał w dawnym ośrodku szkoleniowym Hitlerju-gend. Kiedy pytam jego wnuka, Andrzeja Wajcherta, czy dziadek nie miał z tym problemu, odpowiada. - A co było robić? Tu dostał dom, tu został. Nikt nie myślał, co tu wcześniej było.
Jego życie mogłoby posłużyć za scenariusz niejednego filmu. Było długie, barwne, pełne tragicznych, ale i wspaniałych chwil. Do Bojadeł przeprowadził się w 1945 r. z Kaszub razem z żoną Apolonią. - To była jego wielka miłość. Wzięli ślub w czasie powstania. Mieli syna, jednak zmarł w wieku 10 lat. Więcej dzieci już nie mieli, w Karczemce żyli sami. Aż Apolonia zmarła. I wtedy właśnie dziadek zszedł się z moją babcią Marią, której męża Niemcy na wojnie zabili - wspomina pan Andrzej.
Ponieważ z zawodu pan Bernard był rybakiem, urzędnicy dali mu dom właśnie w Karczemce, położony w pobliżu Odry, tuż nad stawem. Dzierżawił Odrę od Młynkowa do Przewozu. Łowił w niej ryby, a następnie te, które złowił, wpuszczał do stawu.
- Pamiętam, że w tym stawie czyściutka woda była. Co niedziela taki profesor Alwin z uczelni z Poznania przychodził z kaneczką, nabierał wody na herbatkę. Było tu też kąpielisko. Młodzi się tylko skrzykiwali „na Karczemkę idziemy” i to znaczyło, że na kąpielisko… Przyjeżdżały rodziny z dziećmi. Dziadek tym dzieciom wtykał w kieszenie mnóstwo śliwek. Bo tu i piękny sad był kiedyś. Wesoło było w tej Karczemce, gwarno. Co chwilę ktoś tu zaglądał. Nawet dygnitarze, żeby z dziadkiem w skata pograć - wspomina pan Andrzej.
Bernard Chyła zapisał się w jego pamięci jako jegomość z sumiastymi wąsami i fajeczką w ustach. Człowiek jedyny w swoim rodzaju, pamiętający wojnę i powstanie, choć niechętnie o nich mówiący. - Pytałem czasem dziadka, jak powstanie wyglądało. Mówił: no jak wyglądało. No strzelało się głównie. My do Niemców, oni do nas. Dopytywałem więc: A dziadek, Niemca jakiegoś zabiłeś? Odpowiadał: no jednego na pewno. Na bagnet mi się nadział - opowiada pan Andrzej i wspomina, że marzeniem jego dziadka, było zobaczyć go w mundurze. - Ale nie doczekał. Zmarł w 1978 roku na wiosnę. Był już staruszkiem, ciężko mu się było poruszać. Znaleźliśmy go z ojcem z wędką, pod lipą. Lipa była tu większa niż ta Kochanowskiego. Zmarł tak, jak jego pierwsza żona.