Ośmioro dzieci i szkoła za pasem. Jak radzi sobie rodzina Lejmejów
Życie w 10-osobowej rodzinie potrafi przyprawiać o codzienne zawroty głowy. Prawdziwa jazda bez trzymanki zaczyna się jednak z końcem wakacji. Rodzina Lejmejów umie sobie radzić w takiej sytuacji
Sierpniowy wieczór. W domu rodziny Lejmejów roznosi się zapach tostów i herbaty z miodem. Tata Wojciech właśnie wrócił z pracy, a mama Joanna krząta się po domu i dyryguje ferajną, czyli: Esterą (19 lat), Sarą (17), Miriam (14), Franciszką (12) i Rachelą (5). Pozostała trójka: Eryk (21), Debora (10) i Noemi (7) wypoczywają jeszcze poza domem.
- Z końcem sierpnia zaczynają się schody. Po wakacjach zwiększa się liczba dziennych kursów samochodem, więc i na stację benzynową zaglądamy nierzadko. Trzeba zapłacić za ubezpieczenie, nie mówiąc już o książkach i zeszytach. Są też składki na teatry, kina i wycieczki. Na szczęście od roku w gimnazjum, do którego chodzą dziewczyny, można podręczniki wypożyczać. To duże ułatwienie - opowiada Joanna.
- Są programy typu „Wyprawka szkolna”, ale trzeba przy nich bardzo pilnować wszystkich faktur. Zwroty też przychodzą dopiero po tym najtrudniejszym czasie - dodaje Wojciech.
Lejmejowie kilka razy załapali się na akcję „Tornister pełen uśmiechów” prowadzoną przez Caritas, dlatego sporo przyborów szkolnych jeszcze mają i nie zamierzają ich kupować na zapas. Dziewczyny do szkoły wezmą plecaki, które zostały po Światowych Dniach Młodzieży. - Jakiś czas temu zepsuło nam się żelazko. To chyba teraz najważniejsza potrzeba, bo galowe bluzki trzeba wyprasować. Ale o reszcie na razie boję się myśleć. Łapiemy ostatnie promienie słońca i jedziemy nad morze. Wrócimy dopiero na dzień przed rozpoczęciem roku szkolnego - mówi Joanna.
O czym mama, zwana dyrektorem logistycznym 10-osobowej firmy, stara się jeszcze nie myśleć? O tym, że już za tydzień zacznie się wieczorne sprawdzanie, czy młodsze dzieci odrobiły zadania domowe i spakowały strój na basen. Niektóre trzeba będzie odwozić na zajęcia do szkoły muzycznej.
Bo wszystkie Lejmejowe dzieci są utalentowane. Najstarszy Eryk trenuje kajakarstwo górskie. Estera wybrała skrzypce, Sara instrumenty perkusyjne, Miriam wiolonczelę, ale - zapatrzona w brata - zamieniła ją na kajak. Franciszka gra na perkusji, Debora się wspina, Noemi jest wiolonczelistką, a Rachelka pięknie śpiewa. - Eryk, nasz sportowiec. Wiesz, ile on musi zjeść? I to nie bułki, ale wartościowe posiłki, rybę, mięso. To sporo kosztuje! - przekonuje Joanna.
Instrumenty do szkoły muzycznej trzeba wypożyczać - kolejny koszt. Ścianka wspinaczkowa też do tanich atrakcji nie należy. Przez pewien czas Noemi i Debora chodziły na balet, ale rodzice przyznają, że wymiękli. I finansowo, i logistycznie.
- Nie ukrywamy przed dziećmi, jaka jest sytuacja finansowa. Nie ma u nas tematów tabu - mówi Joanna. - Gdy nie ma pieniędzy na klasową wycieczkę, one to rozumieją, nie buntują się. Czasami staramy się im to wynagrodzić i wyjeżdżamy gdzieś na całą niedzielę. Ale nie wszyscy, bo do auta mieści się tylko 9 osób. Kto pierwszy, ten lepszy.
Joanna i Wojciech poznali się na strzelnicy. Ona: córka trenerki strzelectwa, wychowana w tym środowisku. On: mistrz Polski i Wojska Polskiego w strzelectwie. Oboje: członkowie WKS Wawel. - Przychodziłam na tę strzelnicę ja, przychodził Wojtuś i… tak wyszło - wspomina Joanna. Ślub wzięli 23 lata temu, ale wciąż patrzą na siebie zakochani. Czy zawsze chcieli mieć tak dużą rodzinę?
- Ja tak, Wojtek nie, więc go tym zaraziłam! To nie jest tak, że nie masz dzieci i nagle masz ich ośmioro. Wszystko się dzieje stopniowo, można się przyzwyczaić i przygotować- opowiada Joanna, która w ciąży była dokładnie... 6 lat (czego absolutnie po niej nie widać!). Lejmejom zwykle trudno jest powiązać koniec z końcem i sztukę rezygnacji z tego, co nie jest im niezbędne, opanowali już do perfekcji. Na szczęście od dwóch miesięcy żyje im się trochę lżej.
Z programu Rodzina 500+, bardzo się ucieszyli. Wniosek złożyli na początku kwietnia br. Pieniądze wpłynęły na konto po trzech miesiącach, ostatniego czerwca. Dokładnie wtedy, kiedy Lejmejowie byli na wakacjach. Ze złotówką na koncie.
- W naszej sytuacji 500+ to naprawdę duża pomoc, zachowanie płynności finansowej. Odkąd państwo wyposażyło nas w dodatkowe środki, żyje nam się łatwiej i przyjemniej. Dzieci śmieją się, że dostaliśmy premię uznaniową - mówi Wojciech.
Joanna dodaje: - W końcu pooddawaliśmy długi. 500+ przydało się też podczas Światowych Dni Młodzieży. Przyjęliśmy do domu 13 pielgrzymów ze Słowacji, Indii, Pakistanu i Kuwejtu. Dzięki tym pieniądzom mogliśmy przez tydzień robić gościom porządne śniadania. Kupowaliśmy rano 50 bułek i nie było to wcale potworne przeżycie.
W kącie od książek uginają się regały własnoręcznie zrobione ze... skrzynek po jabłkach, a starsze córki zasypiają na łóżkach zmontowanych z palet. Najważniejszym meblem jest jednak stół, przy którym lubią razem siadać i rozmawiać o tym, co wydarzyło się w ciągu dnia.
A dzieje się wiele, bo życie w dużej rodzinie to prawdziwe wyzwanie. Joanna nastawia pralkę dwa razy dziennie (wsad: 9 kg). Raz na dwa dni gotuje też 10 litrów zupy. - Czasami iskrzy, gdy próbujemy wyjść z domu. Część jest ubrana, reszta się ubiera, ktoś już chce siku, więc trzeba go rozebrać, ten znowu chciał pić i zdążył się polać. Następny szuka buta do pary.
Na co idzie u nich najwięcej pieniędzy? - Bez przerwy kupujemy papier toaletowy. I nie ma się co śmiać! - mówi Wojciech.
W dużej rodzinie dzieci uczą się zaradności. Mają mnóstwo pomysłów na interesy! - Jedna drugiej potrafi sprzedać spodnie, które dostała, a ta druga zamienia się nimi z trzecią. Potem nie wiadomo właściwie, która w nich chodzi, bo pasują na wszystkie - mówi Joanna.
Dziewczyny uśmiechają się. - Wymieniamy też sprzątanie za ubranie albo śniadanie za granie na telefonie - mówi Estera, studentka judaistyki. - Wiadomo, czasem jest ciężko, bo nie możemy mieć wszystkiego, co byśmy chcieli – robota kuchennego albo nowego auta, ale radzimy sobie i się wspieramy - dodaje.
Autor: Dominika Cicha