Zapadający się asfalt o mały włos nie doprowadził do tragedii. Samochód wylądował w leśnym rowie. Kierowcy zgłaszali drogowcom problem, ale ci uznali, że nie ma potrzeby odgradzać tego miejsca.
Tarnowianin, który jechał fiatem uno od strony Lubczy w kierunku Tarnowa, w ostatniej chwili zauważył, że asfaltowa droga przed nim zapadła się. Mężczyzna skręcił w lewo, ratując się przed zjechaniem w kilkunastometrową przepaść. Wylądował po przeciwległej stronie - w przydrożnym rowie.
Do zderzenia doszło w poniedziałek po godz. 15 w lesie w Zalasowej, gdzie w ostatnich dniach uaktywniło się niebezpieczne osuwisko. - Dzwoniłem do Powiatowego Zarządu Dróg niespełna dwie godziny wcześniej, żeby zabezpieczyli to miejsce, zagradzając oberwaną część drogi. Pan dyrektor odpowiedział mi, że nic nie zamierzają tam robić, bo są znaki informujące o zwężeniu i kierowcy powinni się do nich stosować. Nie przyjmował do wiadomości tego, że osuwisko cały czas się powiększa i może dojść do tragedii - opowiada jeden z kierowców, który codziennie jeździ tą trasą.
Leszek Łątka, dyrektor Powiatowego Zarządu Dróg, przyznaje, że odebrał w poniedziałek takie zgłoszenie.
- Nie zmieniam zdania. Miejsce to było oznakowane i kierowcy powinni byli zgodnie z przepisami uważać. Oberwanie części jezdni nie było na tyle duże, aby trzeba było je zagradzać specjalnie pachołkami i taśmami - twierdzi.
Jego podwładni zrobili to dopiero w poniedziałek wieczorem, na wyraźną sugestię policjantów, którzy interweniowali na miejscu kolizji z udziałem fiata uno. Funkcjonariusze nie mieli wątpliwości, że osuwisko, zlokalizowane na ostrym zakręcie stwarza zagrożenie dla przejeżdżających tędy samochodów. Tuż po kolizji niebezpieczne miejsce prowizorycznie oznakowali, na zlecenie urzędu gminy, strażacy z Ryglic i Zalasowej.
Osuwisko w Zalasowej pogłębia się z każdym dniem. Ruch odbywał się wczoraj tą częścią jezdni, która jeszcze się ostała, ale autobusy już miały problem z przejazdem.
- Nie wyobrażam sobie tego, aby droga miała zostać w tym miejscu zamknięta. Którędy mielibyśmy dowozić ludzi do pracy i szkół? To byłby duży kłopot - przyznaje Krzysztof Mądel, którego autobusy dziennie wykonują po 20 kursów z Tarnowa do Lubczy i z powrotem. Podróżuje nimi kilkaset osób. Jeszcze więcej jeździ prywatnymi samochodami.
Zamknięcia drogi nie bierze pod uwagę również Bernard Karasiewicz, burmistrz Ryglic.
- W ten sposób mieszkańcy kilku wsi zostaliby pozbawieni dogodnego dojazdu. Ruch można byłoby, owszem skierować objazdem przez Joniny i Ryglice, ale to oznaczałoby konieczność nadkładania co najmniej kilkunastu kilometrów i niepotrzebną stratę czasu. Jeśli już, to będziemy wnioskować, aby drogowcy wykonali „bajpas”, omijający aktywne osuwisko - tłumaczy.
Leszek Łątka nie wyklucza takiego rozwiązania. - Po drugiej stronie drogi rzeczywiście jest jeszcze sporo miejsca, aby takie obejście wykonać, przynajmniej do czasu, aż osuwisko zostanie zabezpieczone - przyznaje.
Sytuacja do normy szybko jednak nie wróci. - Stabilizacja osuwiska to wydatek kilku milionów złotych. Sami tego nie udźwigniemy. Potrzebne są fundusze od wojewody, a te nie są przyznawane od ręki ani każdemu. Jeżeli nasz wniosek zostanie uwzględniony, możemy na nie liczyć najwcześniej za rok - mówi Zbigniew Karciński, wicestarosta tarnowski.