Oszukani, ale winni
Gdy po wyzwoleniu obozu w Dachau alianci przywozili do niego mieszkańców pobliskiego Monachium, ci twierdzili, że nic o TYM nie wiedzieli. Może i o tym nie wiedzieli, ale niewielu było takich, którzy ryzykowali przełamanie monopolu nazistowskiej propagandy. Słuchanie zagranicznych rozgłośni było karalne, a i szeptana informacja groziła donosem i odsiadką. Za komuny wielu (m.in. mój dziadek) było aresztowanych za słuchanie BBC itp.
Gdy nic nie wiemy o tym, co robi się w naszym imieniu, teoretycznie nie jesteśmy temu winni. Ale gdy nie próbujemy dociec prawdy na ten temat, to stajemy się współwinni.
Generalnie władze nie lubią takiego dociekania. Jest jednak różnica między karaniem za szukanie (i tworzenie) alternatywnych źródeł wiedzy oraz ich zohydzaniem (wyzywaniem od wrogów i obcych) a polemiką i dementowaniem. Zasadniczo świat dzieli się tu na dwie kategorie państw.
Ostatnia awaria Facebooka przypomniała, że jest on (i podobne platformy) formą szukania wiedzy przez indywidualnego odbiorcę. Każdy go sobie tworzy i „zatrudnia” różne źródła (bardziej lub mniej fachowe), choćby to były tylko „powiadomienia” o tym, że dzieje się coś interesującego i warto więcej się dowiedzieć. Żeby potem nie było, że nic o TYM nie wiedzieliśmy.
Oczywiście każde źródło oceniamy, zanim obdarzymy je zaufaniem. I każde ma jakąś swoją „politykę informacyjną”, na coś zwraca uwagę, a co innego pomija. Ale stosowanie symetryzmu przy tym doborze gwałci nasz rozsądek.
Co innego szukanie ważnych tematów, a co innego ich cenzurowanie. Tych postaw nie można stawiać na równi. Oszukiwanie poprzez preparowanie materiałów (obnażonych potem przez zasoby Internetu), to zupełnie coś innego niż ilustrowanie poglądów VIP-ów wymownymi lapsusami.
Co innego portal, gdzie sporadycznie zdarzają się „wpadki” wynikające z pośpiechu (za które się przeprasza), a co innego taki, gdzie fake news to chleb powszedni i wręcz zasada działania, gdzie chodzi o to, by oszukać, by ukryć prawdę.
Co innego zespół redakcyjny, który dyskutuje na różne tematy i decyduje się na jakąś perspektywę, a co innego redakcja, gdzie nie ma dyskusji i realizuje się przyniesione przez partyjnego „spadochroniarza” doraźne zadania. (Fachowe, a nie dyspozycyjne, zespoły o dobrej komunikacji wewnętrznej tworzy się latami. Łatwo je zniszczyć, trudno potem odbudować).
W zasadzie każdy powinien zorganizować sobie grupę źródeł wiedzy o odmiennych perspektywach. Wielu niestety szczyci się swoją ignorancją i patrzą tylko na propagandę. Czemu? Może chcą być jak ci monachijczycy, którzy woleli nic nie wiedzieć, by łudzić się swoją niewinnością.