
Władysław Bartel, przedwojenny policjant został zamordowany przez NKWD w Miednoje. Dopiero niedawno młodszemu bratu udało się wyjaśnić jego tragiczne losy. Czuje się spełniony.
- Kamień spadł mi z serca. To było dla mnie bardzo ważne, żeby pamięć o moim bracie nie zaginęła - mówił Marian Bartel, mieszkaniec Oświęcimia po odsłonięciu w kościele parafialnym pod wezwaniem Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny tablicy z nazwiskami ofiar zbrodni katyńskiej związanych z ziemią oświęcimską.
Wśród nich znalazł się jego starszy brat Władysław, który będąc wziętym do niewoli przez Armię Czerwoną, trafił do obozu w Ostaszkowie. W 1940 zginął w Miednoje zamordowany przez NKWD. Miał tylko 25 lat. Rodzina przez wiele lat szukała śladów po nim. Udało się do dopiero w 2011 r.
Bóg, honor, ojczyzna
Władysław Bartel przed wybuchem drugiej wojny światowej był policjantem. Skończył szkołę żandarmerii i podjął służbę w Katowicach. 17 września 1939 roku został zmilitaryzowany. Miał stawić się w jednej z jednostek wojskowych na wschodzie.
- Wtedy ostatni raz widziałem Władka. W domu żegnając go, wszyscy mieli łzy w oczach. Nikt nie wiedział, co przyniesie los, trwała przecież wojna, ale stanąć w obronie ojczyzny było dla nas czymś oczywistym - opowiada Marian Bartel. Jak podkreśla, w jego rodzinnym domu zawsze było obecne hasło: „Bóg, honor, ojczyzna”.
Z bratem i siostrami byli wychowani w patriotycznym duchu. Dbali o to rodzice. Ojciec Franciszek był kolejarzem. Początkowo był konduktorem, a później przez wiele lat pracował jako kierownik pociągu. Jeździł m.in. na trasie Warszawa - Wiedeń. Mama Anna zajmowała się domem.
Młody Władek jako harcerz z dumą nosił na czapce lilijkę, na której widniały pierwsze litery hasła: „Ojczyzna, nauka, cnota”. W 1935 roku był reprezentantem oświęcimskich harcerzy podczas Międzynarodowego Zlotu Harcerskiego w Spale. W mundurze było mu do twarzy, także tym policyjnym.
- Wyglądał bardzo elegancko, ale szczególnie zapamiętałem jego zawsze lśniące oficerki - mówi Marian Bartel.
Myślał o przyszłości
- Był młodym, ambitnym i otwartym człowiekiem, z planami na przyszłość - podkreśla pan Marian. Ślad po jego bracie urwał się w połowie września 1939 roku. Od tamtej pory przez ponad 70 lat rodzina nie wiedziała co się z nim stało. Od czasu wyjazdu nie przesłał żadnego listu. Były tylko domysły.
- Któregoś dnia, jeszcze w czasie okupacji, ktoś pokazał ojcu gazetę z informacją o tym, co stało się w Katyniu - mówi Marian Bartel. Ciągle jednak cała rodzina żyła nadzieją, że Władek uniknął najgorszego i w końcu się odezwie. Z dnia na dzień była ona jednak coraz bardziej nikła.
Brat był młodym człowiekiem z bogatymi planami na przyszłość - mówi Marian Bartel
Po zakończeniu wojny Bartlowie szybko przekonali się, że nie ma co liczyć na wyjaśnienie losów Władysława. Zbrodnia w Katyniu stała się niebezpiecznym tematem. Marian Bartel wspomina, że o tragicznym losie, jaki mógł spotkać jego brata, mówiło się tylko w zaciszu domowym.
Prawda o Katyniu i innych miejscach zbrodni dokonanej przez NKWD była zakłamywana aż do upadku komunizmu w Polsce. Wtedy Marian Bartel znów odzyskał nadzieję, że pozna losy brata. Minęło jednak jeszcze kilkanaście lat.
- Dopiero w 2011 roku chrześnica na stronie internetowej Katedry Polowej Wojska Polskiego na liście pomordowanych na wschodzie w 1940 r. odnalazła Władka - mówi pan Marian.
Jedyną pamiątką po bracie, jaka mu została, jest jego zdjęcie z jednego z przedwojennych dokumentów. a