Panie rodzą z mamą, przyjaciółką

Czytaj dalej
Fot. Anna Kaczmarz / Dziennik Polski / Polska Press
Katarzyna Janiszewska

Panie rodzą z mamą, przyjaciółką

Katarzyna Janiszewska

Lucyna Mirzyńska jest położną środowiskową z Krakowa, docenianą przez setki swoich podopiecznych. Została laureatką plebiscytu „Lekarz Małopolski”, organizowanego przez „Gazetę Krakowską”

Miała Pani już swoje dzieci, kiedy zdecydowała, że zostanie położną?

Nie. Kiedyś, dawno, dawno temu do szkoły położnych mogły dostać się tylko te kobiety, które już rodziły. Byłam oburzona, że to dyskryminacja, tyle się uczyłam, to dlaczego nie mogłabym zostać położną? Ale faktycznie, jak urodziłam swoje dzieci, zrozumiałam celowość takiej regulacji. Rodzi się dziecko i staję się inną położną.

Lepszą?

Kobieta podczas porodu nie radzi sobie z emocjami, jest pełna obaw o dziecko. I ja o tym wiedziałam, jako położna się o tym uczyłam. Ale póki sama tego nie doświadczyłam, nie rozumiałam do końca czym to jest, nie potrafiłam współodczuwać. Każda kobieta rodzi się wraz z dzieckiem do roli matki, odpowiedzialnego człowieka. Pierwszego przytulenia dziecka do piersi nie da się z niczym porównać. Żadne osiągnięcie sukcesów naukowych, akademickich nie daje takiej dojrzałości jak poród. Zupełnie zmienia się postrzeganie świata.

Położnej łatwiej się rodzi?

Rodzi kobieta nie położna. Ale chyba położna rodzi trudniej, bo wie za dużo, więcej niż standardowa mama.

Za to wie jak się przewija dziecko, kąpie, karmi.

Ale każde dziecko płacze. A kiedy płacze dziecko położnej, to porażka jest podwójna. Obawy miałam takie same jak każda mama: czy poród nie nastąpi za szybko, czy dziecko będzie zdrowe. Mamy często mówią mi o braku bliskości z lekarzem prowadzącym ciążę. Nie ufają do końca specjalistom, którzy się nimi zajmują. Sprawdzają USG w kilku punktach, zmieniają ginekologów, szukają odpowiedniej położnej, szpitala. Widać obawę o siebie, o dziecko. Spowodowane jest to tym, że nadal krążą opowieści o złym traktowaniu przez personel na porodówce, o okrutnym, traumatycznym przebiegu porodu.

Przyjemny nie jest...

Muszę mamom powiedzieć, że niektóre rzeczy będą ciężkie. Ale nie chcę, żeby myślały, że to jeden horror. Kiedyś uczono mnie, że w szkole rodzenia nie można mówić o skurczach, że to ból. Wiadomo, ból ma znaczenie bardzo negatywne. Dla mnie to było oszustwo. Boli, to boli. Ale jeżeli mówię o bólu, to również o tym, jak sobie z nim poradzić.

Młode mamy panikują? Albo zabawne pytania zadają?

Wszystkie traktuję z pełną powagą. Ale weźmy taką sytuację: jestem z rodziną przy śniadaniu wielkanocnym i dostaję telefon od pacjentki. Myślę, matko boska, jest niedziela rano, musiało się wydarzyć coś złego. Odbieram, a tu pytanie: pani Lucynko czy przewijać trzeba przed czy po karmieniu?

Wszystko jest trudne, bo jest nowe. Najtrudniejszą kwestią jest laktacja. Jest duży nacisk, by karmić piersią. A to nie takie proste. Niektóre panie chcą karmić piersią, ale to dla nich w pewnym sensie ograniczenie wolności. Są tak przywiązane przy dziecku, że nie mogą wyjść, realizować żadnych innych planów poza macierzyństwem. To wszystko można pięknie łączyć. Potrzebna jest tylko odpowiednia edukacja w tym zakresie.

Bardziej zestresowane nową rolą są młode mamy czy te starsze?

Zdecydowanie starsze pierwiastki. Panie, które rodzą po zaplanowanej karierze, zwiedzaniu świata, po pięknym umeblowaniu domu. Czekają na dziecko, ale nadal wszystko musza mieć dokładnie zaplanowane. Łącznie z karierą naukową dziecka: np., że dane imię będzie pasowało do zawodu adwokata. Ale w macierzyństwie niczego się nie da z góry założyć.

Z kim się trudniej pracuje? Z matką czy z dzieckiem?

Z babcią. Z rodziną, która chce pomóc, a nadal ma stare wyobrażenia: że z piersi wykarmić się nie da; że masz za mało pokarmu, masz pokarm za tłusty, za chudy, że masz samą wodę. Przeważnie dzieci są według babć za słabo ubrane, trzeba je opatulić, założyć dwie czapki, nie wolno otwierać okna. Ja też, gdybym nie pracowała z młodymi ludźmi, to zapewne robiłabym mieszankę mleczną zagęszczając ją mąką. Bo kiedyś tak się robiło. Ale wiele babć jest cudownych. Mam pacjentkę, która rodziła ze swoją mamą i powiedziała, że było to najpiękniejsze przeżycie, jakiego mogły doświadczyć. Coraz wiecej kobiet rodzi z drugą kobietą, bliską sobie, zaprzyjaźnioną, do kórej ma zaufanie i która już to przechodziła.

A jak się pracuje z tatusiami?

Panowie angażują się, i to bardzo. Muszą być jednak potraktowani zadaniowo. Chcą kąpać, więc uczę ich tego. Tłumaczę, że żonie będzie trudno trzymać dziecko w wanience, bo tuż po porodzie zmienia się statyka ciała. I że to fajna rzecz, taki bezpośredni kontakt z dzieckiem, jaki będą mieli wracając z pracy. Panowie szybciutko łapią to ich zadanie i czekają na godzinę kąpieli. Mają pytania techniczne: jaka ma być temperatura wody, ilość - chcieliby, żebym dokładnie to określiła, najlepiej w centymetrach. Pan inżynier, czy informatyk musi mieć wszystko dokładnie wyłożone. My, kobiety , wiemy co to znaczy „ciut” i „troszkę”. Ale tatusiowie tego nie wiedzą i trzeba im to wytłumaczyć. Panowie są bardzo rzetelni. Ważą dziecko, zapisują wyniki, mówią: dajemy radę! Są bardzo dumni. Kiedy proszę ich o zapisywanie zmoczonych pieluch, przekazują mi tabelki w excelu. I to jest fantastyczna sprawa.

Co jest najtrudniejsze w pani pracy?

Wejście w parę skłóconą, która nie daje sobie wsparcia, gdzie pomoc partnera w opiece nad dzieckiem jest wymuszona. Jestem też pedagogiem rodziny, dało mi to podstawę do lepszej pracy z ludźmi, i to się odzywa we mnie. Czasem widzę, że związek nie przetrwa. Proponuję pomoc psychologa, psychiatry. Ale ja tego związku za nich nie skleję. Bardzo trudną sprawą jest też chore dziecko i poczucie bezradności, że nie mogę pomóc.

Jak rodzina znosi to, że tak dużo Pani pracuje?

Są bardzo cierpliwi i nie skarżą się. Dzieci mam dorosłe, więc jest o tyle łatwiej. Mocno mnie wspierają. Dużo jesteśmy na telefonie, smsach, na facebooku. Mąż chciałby, żebym miała więcej czasu na odpoczynek. Nieustannie próbuje nauczyć mnie asertywności. Nie udaje mu się już od 28 lat, ale widać za to, że mnie kocha.

A jak Pani odpoczywa?

Z książką, czytam głównie literaturę fachową. Z psem na spacerze. Ale długo bym nie wytrzymała bez gadania, bez ludzi. Jak zaczęłam pracować jako położna na własnej praktyce, jeździłam autobusami. Fajnie mi się rozmawiało z ludźmi, wystarczy się przecież uśmiechnąć i rozmowa zaczyna się sama. Uśmiechnięty człowiek zjednuje sobie ludzi, każda położna powinna taka być. Teraz jeżdżę samochodem i trochę mi tych rozmów brakuje. Z muzyki uwielbiam klasyczne starocie: German, z jej sentymentalnym, emocjonalnym podejściem do życia.

Jestem niepoprawną romantyczką i optymistką. Wierzę, że świat potrafi być dobry, że najważniejsza w życiu jest miłość i bliskość z drugim człowiekiem. I nie wstydzę się tego.

Jakie rady daje Pani swoim pacjentkom?

Przekonuję je, że powinny kierować się instynktem. Rodzące się w nich macierzyństwo nie musi być aż tak mocno podparte wiedzą teoretyczną, wyczytaną. Czasem wystarczy intuicja. Ja sama sobie zarzucałam, że za dużo wiem, a za mało czuję. Że powinnam poczuć czego moje dziecko potrzebuje, a nie wiedzieć o tym.

Moje pacjentki na zajęciach dużo notują, mają piękne zeszyty, idą z nimi na porodówkę. Ale w pewnym momencie muszą je zamknąć i otworzyć swoje wnętrze. Ja mogę paniom pisać różne scenariusze, ale jak ta sytuacja będzie, to ona musi ją przeżyć. Uczymy się na własnych doświadczeniach, błędach. Nikt tego za nas nie zrobi.

Katarzyna Janiszewska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.